środa, 29 października 2014

Rozdział 011.

Następnego dnia
Obudziłam się z przeraźliwym krzykiem, aż mama znalazła się obok mojego łóżka. Chciała się dowiedzieć, co takiego wywołało moją panikę... Ale co ja miałam jej powiedzieć? Że chłopak, w którym się zakochałam okazał się być kryminalistą? To nie byłoby mądre z mojej strony, więc pozostało mi tylko kłamać, mimo że naprawdę chciałam się komuś wygadać. Tak bardzo chciałam zostać w domu, przemyśleć wszystko, co stało się ostatnimi dniami... Tego było zbyt wiele, a jeszcze musiałam pogodzić wszystko ze szkołą. Niechętnie zwlekłam się z łóżka i wzięłam poranną toaletę. Gdy dobrałam strój, zeszłam na dół i zauważyłam, że nie ma ani Thomasa ani Matthiasa. Usiadłam przy kuchennym blacie i wpatrywałam się w kobietę szykującą kanapki.
- Mamo, gdzie są chłopcy? - zapytałam.
- Mój znajomy zawiózł ich na weekend do dziadków. 
Serio? Ja muszę chodzić do szkoły bez żadnego "ale", a oni po prostu pojechali do dziadków... Sama chętnie bym do nich pojechała, nikt mnie nawet o zdanie nie zapytał. W sumie dawno do nich nie dzwoniłam, pewnie myślą, że już zapomniałam. Chwila... Jaki znajomy?
- Znajomy? - spytałam w zdezorientowaniu.
- Tak. - wczoraj poznałam Alexa i spędził u nas noc. - oznajmiła. 
Że co? Obcy facet w naszym domu? Nie minął nawet miesiąc odkąd ojciec nas zostawił, a ona już znalazła sobie "kolegę". To jest śmieszne, to już nawet nie przypomina rodziny, tylko jakiś chory układ. Nie chciałam nawet słuchać jej dalszych opowieści dotyczących ich spotkania. To jest obrzydliwe. Chwyciłam torbę i wyszłam z domu bez żadnego pożegnania.
Idąc drogą trafiłam na Maisona, który też szedł do szkoły.
- Cześć Chanel. - powiedział z uśmiechem.
- Heej. - mruknęłam.
- Co Ty taka naburmuszona? - zapytał puszczając oczko.
Ciekawe jak Ty byś zareagował, gdyby Twoja matka przyprowadzała obcego faceta do domu na noc.
- Dlaczego tak sądzisz? Nie wyspałam się po prostu. - szepnęłam.
- Okej, więc dalej nie pytam. - Nauczona na test z biologii? - zapytał.
- Co? Jaki test?! - pisnęłam.
- No wczoraj dałaś mi notatki, między innymi z biologii i na marginesie miałaś zapisany test na dzisiaj. - powiedział.
- No świetnie... To pewnie dlatego nic nie wiem, bo miałeś moje notatki. - wywróciłam oczami.
Teraz naprawdę mam ochotę wrócić do domu.
Będąc niedaleko szkoły, poczułam wibrowanie mojego telefonu, gdy ujrzałam nadawcę, schowałam telefon spowrotem do kieszeni kurtki. Jest śmieszny jeśli myśli, że odbiorę od niego telefon po tym, co nam zrobił. Nie miałam ochoty na rozmowę z ojcem. Nie teraz, nie dzisiaj, nie w najbliższej przyszłości. Chłopak tylko spojrzał nie odzywając się słowem. Miał rację, nie byłam dzisiaj w humorze na rozmowy tego typu. 
- Idziesz na sobotnią imprezę do Adama? - zapytał.
- Jaka znowu impreza? Nikt mi nic nie powiedział. - spojrzałam na chłopaka.
- Jutro jest impreza u Adama przy basenie, mam zaprosić wszystkich ze szkoły. 
- Hm, okej, może wpadnę. - uniosłam delikatnie kąciki ust.
- Świetnie, o 20. Adres wyślę Ci potem.
- Ale jak? Nie masz mojego numeru. - zmarszczyłam brwi. 
- No faktycznie, więc podasz? - zapytał.
Po chwilowym zastanowieniu podyktowałam numer Maisonowi i poszliśmy pod klasę rozmawiając o jutrzejszej imprezie. Czy powinnam podawać mu numer? Znam go dopiero drugi dzień...
Po pierwszej lekcji cała szkoła już plotkowała na temat sobotniej zabawy. Nawet Madison.
- W ogóle co to było wczoraj, co? - zapytała.
- Ale o co Ci chodzi? - zapytałam w zdezorientowaniu.
- O Biebera chodzi słonko. Pojechałaś z nim gdzieś. - przytoczyła fragment z wczorajszego dnia. 
Akurat teraz musi mi o tym przypominać? No wielkie dzięki.
- Podwiózł mnie tylko do domu i tyle. - mruknęłam. - Nie chcę o tym gadać. - szepnęłam.
Dziewczyna kiwnęła głową rozumiejąc mój stan. Rozejrzałam się i zauważyłam Justina rozmawiającego z Vanessą, która się do niego kleiła jak ćma do światła. Niedobrze mi. Chłopak widząc mnie, ominął dziewczynę i szedł w moją stronę. O kurwa.
- Chan, możemy pogadać? - zapytał.
- Nie. Nie mam czasu. - moje serce rozpadało się na milion, a nawet bilion drobnych kawałków.
- Proszę. - szepnął.
Poczułam łokieć Madison, który dźgał mnie w żebra dając znak, aby z nim porozmawiała. Przewróciłam oczami i niechętnie się zgodziłam. Odeszliśmy kawałek od ludzi i stanęliśmy pod szkolnym magazynkiem.
- Nie wiem od czego zacząć... - powiedział chłopak drapiąc się po głowie.
- Cóż, najlepiej prosto z mostu. Powiedz, że nie chcesz mieć nic ze mną wspólnego i zakończmy tą sielankę. - mruknęłam patrząc na dłonie.
- Hej, ale ja wcale nie powiedziałem, że chcę zerwać z Tobą kontakt. - uniósł mój podbródek, a moje serce diametralnie zaczęło bić mocniej. 
- Nie rozumiem. - zmarszczyłam brwi.
- Przemyślałem wszystko. Wiem, że to wszystko jest dla Ciebie świeże, nowe, ale ja wcale nie chcę urywać z Tobą kontaktu. Lubię z Tobą przebywać i wczoraj to zrozumiałem. Jedyne, co stoi na przeszkodzie, to to, czym się zajmuję. Boję się, że możesz ponieść przez to jakieś konsekwencje. - spojrzał swoimi czekoladowymi tęczówkami w moje.
Już chciałam coś powiedzieć, gdy wyprzedził mnie dźwięk szkolnego dzwonka powiadamiając, że nadeszła kolejna lekcja. Chłopak delikatnie się uśmiechnął, nachylił i złożył pojedynczego buziaka na moim policzku, oddalając się.
- Co to było?! - pisnęła Madison podbiegając do mnie.
- Co? To? To nie było nic. Nie ważne w każdym razie. - westchnęłam idąc pod klasę biologiczną, gdzie miałam właśnie za parę sekund rozpocząć pisanie testu, na który nic nie umiałam. Dziewczyna tupnęła nogą podążając za mną. Nie mogę jej mówić o takich sprawach. Nie traktuję jej jeszcze jak swoją przyjaciółkę. Nie ufam jej w 100%, jeszcze jest za wcześnie. Usiadłam w ławce, wyjęłam długopis i zaczęłam pisać sprawdzian. W zasadzie próbowałam... W myślach ciągle krążył mi Justin, jego słowa i ten czuły buziak. Czy on właśnie mi powiedział, że chce się ze mną spotykać, ale nie tylko jako przyjaciele? Czy ja w ogóle tego chcę? Mam narażać życie dla tego chłopaka? A co jeśli mogę z tego nie wyjść? To takie dezorientujące. Nim się spostrzegłam lekcja dobiegła końca, a nauczycielka zaczynała zbierać arkusze. Spojrzałam na swoją kartkę i spostrzegłam, ze z 24 zadań, odpowiedziałam wyłącznie na 18. Szybkim i sprawnym ruchem pozaznaczałam jakiekolwiek odpowiedzi kończąc pisanie. Dobrze, że był test wyboru, uff.
Wyszłam z klasy i od razu podbiegła do mnie Madison. Ta dziewczyna jest niezwykle irytująca.
- Jak Ci poszedł test? - zapytała trzepocząc rzęsami.
- W miarę, mimo, że dopiero dzisiaj się o nim dowiedziałam. - szepnęłam.
- Oh, myślę, że dostanę conajmniej 4. Wszystko było takie banalne. - położyła dłoń na moim ramieniu i zaśmiała się na co wywróciłam jedynie oczami i ukazałam sztuczny uśmiech.
Po ostatnich zajęciach nareszcie mogłam wrócić do domu. To był wyczerpujący dzień, marzyłam tylko o cieplutkim łóżku i gorącej czekoladzie z racji, że nie było wcale tak ciepło. Otuliłam się szalikiem, który zabrałam z domu i ruszyłam do wyjścia z budynku. Przy wyjściu czekał na mnie Justin. Uśmiechnęłam się na samą myśl, że na mnie czekał.
- Gotowa? - zapytał.
- Sama wrócę. - delikatnie się uśmiechnęłam.
- Nie bądź śmieszna, zimno jest, a z tego, co widzę, Twój autobus właśnie odjeżdża. - spojrzał na przystanek znajdujący się po drugiej stronie ulicy.
Świetnie...
- Oh. - westchnęłam.
Chłopak tylko się zaśmiał i ruszyliśmy w kierunku szkolnego parkingu, na którym gdzieś w tłumie innych aut znajdował się samochód Justina. W zasadzie nie jest trudno go znaleźć. Naprawdę się wyróżnia spośród innych aut. Jest wart conajmniej 50 000€. Ciekawe co na to jego ojciec, ale nie powinnam w to wnikać. Szatyn otworzył mi drzwi, a następnie sam wsiadł po drugiej stronie odpalając silnik i wyjeżdżając na drogę. 
Miałam do niego mnóstwo pytań, które mnie dręczyły. Zastanawiające było przede wszystkim to, co miał na myśli mówiąc, że nie chce tracić ze mną kontaktu. W jakim kontekście to mówił?
- Justin? - spojrzałam na brązowookiego.
- Tak? - wpatrywał się w drogę kątem oka zerkając na mnie. To było komiczne widzieć go w takiej sytuacji.
- Co miałeś na myśli mówiąc, że chcesz utrzymywać ze mną kontakt? - przygryzłam dolną wargę.
Chłopak zatrzymał się na czerwonym świetle i spojrzał na mnie.
- Zrozumiałem, że ty też nie jesteś mi obojętna. - przerwał. - Ale martwię się, co będzie jeśli kolesie z gangu się o Tobie dowiedzą. - dodał i ruszył autem, gdy światło zmieniło kolor.
- Ja się nie boję. Jestem silna, wiele już przeszłam, poradzę sobie. - wyznałam.
- Wiem... Ale to nie jest to samo Chan. Z tym nie ma zabawy, to nie są jakieś gierki, tylko prawdziwe życie, o które trzeba walczyć i umieć sobie radzić. - położył dłoń na moim kolanie głądząc je. To było kojące. Cały niepokój ze mnie zszedł.
Kiedy podjechaliśmy pod mój dom, zauważyłam rodzicielkę kłócącą się z jakąś kobietą. Wiedziałam, że to nie wyglądało na zwykłą rozmowę, mama nigdy się tak nie zachowywała... 
- Odprowadzić Cię? - zapytał chłopak widząc wyraz mojej miny.
- Nie, poradzę sobie, dzięki za podwózkę. - uznałam i uśmiechnęłam się na co chłopak zbliżył się i pocałował mnie w policzek, tak jak poprzednim razem. 
- Do zobaczenia. - puścił oczko, a ja wysiadłam.
Chłopak odjechał, a ja zmierzyłam w kierunku domu. Słyszałam niecenzuralne słowa padające z ust owej nieznanej mi kobiety.
- Cześć mamo. - wtrąciłam się.
- Kochanie wracaj do środka, zaraz wrócę. - nakazała.
- O co chodzi? Kim ta Pani jest? - zapytałam.
Widziałam jak mama przetwarza coś w myślach.
- Skarbie, wróć do środka, zaraz wrócę. - ponagliła.
Posłusznie wróciłam do domu, gdzie rozebrałam się i usiadłam przy oknie patrząc na rozwój wydarzeń.
- Masz się tu więcej nie pokazywać, rozumiesz?! - krzyknęła mama. - To jest już przeszłość! Mogłaś pomyśleć prędzej jak postępujesz! Zostaw naszą rodzinę w spokoju! - rzuciła rodzicielka na koniec.
- Zapamiętaj mnie, bo to nie koniec! - krzyknęła obca kobieta po czym opuściła naszą posesję.
Mama weszła do mieszkania cała roztrzęsiona. Nie rozumiem... Kto to był? Dlaczego tak się kłóciły?
- Mamo, kto to był? - zapytałam.
- Nie ważne... - urwała.
- Ważne, bez powodu chyba by tu nie przychodziła, a Ty byś się tak nie zachowywała. - zmarszczyłam brwi.
- Była pracownica. Została zwolniona, a ja jestem na jej miejscu. Dlatego tu przyszła... - szepnęła.
Jakoś ciężko mi w to uwierzyć... To nie podobne do mamy, nie podobne do jej zachowania... Może tu chodzi o ojca? Może to jego kochanka? Nic nie rozumiem, jak zwykle.... Jestem traktowana jak małe dziecko. Wiedząc, że niczego więcej się nie dowiem, poszłam do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i włączyłam laptopa. Zalogowałam się na facebooku i spostrzegłam się, że mam nową wiadomość. Szybko na nią kliknęłam, ale takiego nadawcy się nie spodziewałam...
"Witaj kochana, mam dla Ciebie dobrą radę. Trzymaj się od Justina daleko, bo inaczej będziemy musiały się bliżej poznać, a sądzę, że tego nie chcesz, Vann."
Poważnie? Ona mi grozi? Jest śmieszna jeśli sądzi, że jej posłucham... Nie chciałam być dłużna, więc szybko odpisałam.
" Oh, to pewnie dlatego napisałaś mi o tym na portalu, a nie w realu, rozumiem. Tylko wiesz, co? Mnie to NIE RUSZA, poza tym Justin chyba zmienił orientację po zerwaniu z Tobą, ciekawe czemu... Chanel;)"
Suka.


Są czytelnicy, to komentarze też.
CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!

ZMIANA W ZAKŁADCE "BOHATEROWIE".


poniedziałek, 27 października 2014

Rozdział 010.

- Co to kurwa jest? - szepnęłam przykładając dłoń do ust dalej trzymając papier... a raczej zdjęcie.
Tak... Zdjęcie, na którym byłam ja z Justinem. Jest ono z dzisiejszego dnia, ale, co dziwne, nasze twarze są podziurawione jakby ktoś chciał zrobić nam krzywdę. Z kolei z tyłu widniał dopisek "Lepiej się pilnuj, mała." Zaczynałam się martwić, nie pomijając faktu, że byłam przerażona. Pierwsza myśl, to aby zadzwonić do Justina. Może on coś wie? Albo pomyśli, że jesteś wariatką? - podpowiadała mi moja podświadomość. Oh, to co mam zrobić? Ktoś faktycznie chciał, abym się wystraszyła i udało mu się to w 100%. Jak w tym momencie mogę racjonalnie myśleć? No jak?! Poza tym, to znajdowało się w moim pokoju, na moim łóżku. Ktoś się tu włamał... Pewnie przez to okno i dzięki drzewu, tak jak Justin ostatnim razem. Kto mógł to zrobić? Może Vanessa? Ale ona prędzej by się zabiła, niż miałaby wejść po drzewie do cudzego domu, pf. Jeden podejrzany mniej... Reszty ludzi ze szkoły nie znam, więc każdego mogę osądzać.
Starając się nie myśleć o tej sytuacji poszłam do łazienki, w której już nie czułam się bezpiecznie. Nawet w łazience docierały do mnie te myśli. Po krótkim prysznicu wróciłam do pomieszczenia i z ręcznikiem na głowie, który otulał moje świeżo umyte włosy, usiadłam na łóżku włączając laptopa. Dalej byłam przerażona. Z takimi sprawami nie ma żartów. Natychmiast sięgnęłam po telefon i napisał wiadomość do Justina.
"Cześć, wybacz, że niepokoję Cię o tej porze, ale sądzę, że jest coś, o czym powinieneś wiedzieć..."
Nim się spostrzegłam otrzymałam wiadomość.
"Hej, co jest?:)"
"Dostałam list, a właściwie zdjęcie z treścią... Nasze zdjęcie, na którym była groźba. Justin, jestem przerażona, nie czuję się bezpiecznie we własnym domu."
"Zaraz będę. Nie ruszaj się."
- Co? On tu zaraz przyjdzie? Ja z tym ręcznikiem? O nie! - szybko ruszyłam do łazienki, rozczesałam włosy i niczym burza wysuszyłam je układając w niechlujnego koka.
Gdy wyszłam z łazienki zobaczyłam szatyna siedzącego na łóżku i wpatrującego się w fotografię.
- CzeCześć. - zająkałam się i usiadłam obok niego. 
- Wiesz kto mógł to zrobić? - zapytał nie spuszczając wzroku ze zdjęcia.
- Skąd mam wiedzieć? Nie znam tu ludzi, lepiej ty mi powiedz. - szepnęłam.
Chłopak przeczesał dłonią włosy i spojrzał na mnie.
- Wiedziałem, że to zły pomysł, abyśmy się przyjaźnili... - mruknął.
Ż e   c o   k u r w a ? O czym on mówi? Dlaczego pieprzy takie głupoty? Czegoś żałuje? Żałuje, że mnie poznał? Klasyczne.
- O czym Ty mówisz? - spojrzałam na niego nie wytrzymując napięcia.
- Zrozum, nie jestem zwykłym nastolatkiem. Jak myślisz, od czego mam te blizny na klatce i rękach, co?! - spojrzał głęboko w moje oczy, a ja nie wiedziałam dalej, o co chodzi i nie chcąc mu przerywać nic nie odpowiedziałam. - To Ci wyjaśnię. Mam problemy. Od 3lat jestem wplątany w czarne interesy... A ten kto się w tym gównie babra nie wyjdzie z niego tak łatwo. - dokończył, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć. - Dlaczego nic nie mówisz? - zapytał.
- A co mam powiedzieć? Dopiero teraz dowiaduję się o Tobie całej prawdy, oczywiście jeśli nie masz jeszcze czegoś do ukrycia. - schowałam twarz w dłoniach. - Czyli, że co? Twoi kumple z GANGU wzięli mnie na haczyk? - specjalnie położyłam nacisk na "gang" i zapytałam. 
Chłopak niechętnie kiwnął głową.
- Wiem, że to jest popieprzone, cholernie Cię przepraszam, nie wiedziałem, że będą nas śledzić... Myślałem, że Jack sobie odpuści chociaż Ciebie... - szepnął i chwycił moją dłoń. - Jeżeli nie chcesz mnie już znać, zrozumiem. - westchnął.
- Co za Jack? - zapytałam zdezorientowana.
- Jakby Ci to powiedzieć... Mój szef od ostatniej akcji. - wytłumaczył.
- Akcji? Jakiej akcji Justin? Co ty zrobiłeś?! - krzyknęłam nie mogąc dłużej znieść tej niewiadomej.
- Prędzej czy później i tak się dowiesz, więc... Zapewne słyszałaś o napadzie na konwój, który przewoził łącznie 12mln€, więc od tej akcji Jack jest szefem. - dokończył.
Nie mogłam w to uwierzyć... Chłopak, w którym się zadurzyłam, którego uważałam za przykładnego nastolatka, okradł konwój i jest przestępcą. To zbyt wiele jak na jeden dzień. 
- Justin, wyjdź stąd. - szepnęłam zabierając dłoń, którą gładził.
- Chanel, proszę... Nie chcę Cię stracić i właśnie o takim zranieniu wtedy mówiłem. - spojrzał na mnie swoimi karmelowymi oczami, w których było widać żal. Ale to nie rusza mnie teraz. Okłamał mnie.
- Proszę wyjdź, chcę wszystko przemyśleć. - wstałam pokazując ręką w stronę okna. Chłopak nic nie mówiąc opuścił mój pokój, a ja? Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać. Łzy spływały po moich policzkach jak wodospad, którego nie potrafiłam opanować. To wszystko było pokręcone, stawało się coraz gorsze. Jutro minie dokładnie drugi miesiąc odkąd tu jesteśmy, a ja już mam dość. Zbyt wiele emocji, to nie ma moje siły. Przykryłam się szczelnie kołdrą i powoli odpłynęłam...
- Nie! Zostaw mnie! Rozumiesz?! - krzyczałam. - Błagam! Ja nic nie wiem! - błagałam i szlochałam. 
- Jesteś taką samą suką jak inne... jak inne... jak inne... - w oddali słyszałam męski, dojrzały głos.
Ocknęłam się zlana zimnym potem. Co to było? Już nawet miewam koszmary... Otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą... cień? Postura mężczyzny. Szybko zapaliłam nocną lampkę mając nadzieję, że to omamy, które okazały się być prawdą. Już nawet o tym śnie. Spojrzałam na zegarek koło lampki, który wskazywał 03:15. Niechętnie położyłam się spowrotem i postarałam się zasnąć, co udało mi się dopiero po 4 nad ranem.
Kilka godzin później zadzwonił budzik informując, że czas najwyższy wstawać. Z niewielką chęcią wstałam i przeciągnęłam się. Następnie ruszyłam do łazienki wziąć poranną toaletę.
Zeszłam na dół czując unoszący się w powietrzu zapach syropu klonowego. Mmm, mama wstała. 
- Cześć. - rzekłam. Weszłam do kuchni i ujrzałam rozpromienioną kobietę przygotowującą naleśniki. Co się dzieje?
- Witaj słonko, ile chcesz omletów? - zapytała z uśmiechem stając nade mną z patelnią wypełnioną jedzeniem.
- Dwa proszę. - szepnęłam.
- Jak się spało? - zapytała w wyraźnie poprawionym humorze.
- Ddobrze. - odpowiedziałam. - Czemu jesteś taka szczęśliwa? - zapytałam zerkając na rodzicielkę.
- A czy ja już stara kobieta nie mogę się uśmiechać z samego rana? Po prostu czuję się dobrze i zamierzam to wykorzystać. - odpowiedziała. - Jeśli chcesz jeszcze to są w mikrofali, ja się zbieram do pracy. - dodała.
- Co? A Twój urlop? - zapytałam zdezorientowana.
- Odwołałam. Nie ma sensu wykorzystywać wolnych dni na płakanie i użalanie się, córciu. - kobieta cmoknęła moje czoło i wyszła do przedpokoju. - Chłopcy wrócą sami koło 14, ja będę dziś znacznie później, nie czekaj z kolacją. Kocham. - powiedziała, a następnie wyszła trzaskając drzwiami.
Okej... Nie poznaję własnej matki, ale poza tym jest okej. W sumie nie jest... Wcale. Nie chcąc dłużej być w domu zabrałam torbę z zeszytami, ubrałam się ciepło i wyszłam zamykając mieszkanie. Stwierdziłam, że mam jeszcze sporo czasu do przyjazdu autobusu, więc czy bym poczekała czy poszła, wyszłoby na to samo. Nie tracąc ani minuty ruszyłam przed siebie. 
Kiedy doszłam do budynku zwanego szkołą, akurat zadzwonił dzwonek na lekcję. Mam wyczucie czasu. Pospiesznie zmierzyłam w kierunku klasy historycznej, gdyż taka była moja pierwsza lekcja. W drodze pod klase zostałam przygwożdżona do szkolnych szafek. Sprawcą był Justin.
- Co Ty robisz?! - syknęłam z bólu jaki poczułam.
- Dlaczego kurwa chodzisz pieszo do szkoły? - dało się wyczuć jad jakim tryskał.
- Nie Twój interes. - założyłam ręce na piersi.
- Nie rozumiesz, że chodzi mi o Twoje bezpieczeństwo? Nie powinnaś chodzić sama! Od teraz ze mną jeździsz do szkoły i wracasz. - nakazał.
No już... Czuj się Bieber, nie będziesz mi rozkazywał. Potrafię za siebie decydować.
- Śmieszny jesteś. - prychnęłam. - Będę chodzić tak i tam, gdzie mi się podoba. Nawet do tych ćpunów. - wyjaśniłam.
- Ja nie żartuje. Będę czekać o 14.30 pod szkołą. - rzekł, a następnie odszedł wzdłuż korytarza.
- Nigdzie z Tobą nie pojadę! - krzyknęłam przez, co kilka osób zwróciło na mnie uwagę. - Pieprz się Bieber. - szepnęłam po nosem i podążyłam do klasy.
Gdy weszłam do środka wszyscy zajmowali swoje miejsca, ale nauczycielki nie było. 
- Uff, nie spóźniłam się. - usiadłam obok Madison i wyjęłam książki. - Cześć. - przywitałam się.
- No hej skarbie. - uśmiechnęła się i przytuliła mnie na powitanie. Co wszyscy dzisiaj tacy szczęśliwi? No oprócz Pana Biebera...
- Czemu Cię wczoraj nie było? - zapytała trzepocząc rzęsami.
- Oh, źle się czułam. - delikatnie się uśmiechnęłam.
- Żałuj! Była akcja! Vanessa poturbowała jedną laskę za to, że wywaliła na nią tacę ze śniadaniem. Mowię Ci... - kontynuowała, a moją uwagę zwrócił młody chłopak siedzący obok Alexa. Niewysoki brunet, o zielonych oczach, z grzywką postawioną na żel.
- Kto to jest? - zapytałam Madison przerywając jej wyczerpującą opowieść. 
- Maison (Mejson*) - nowy chłopak prosto z Belgii. Gorący towat, co nie? - puściła oczko, na co tylko się zaśmiałam. Faktycznie. Nie wydawał się być jakoś specjalnie przystojny, ale urzekał mnie swoim uśmiechem.
Po zajęciach z Panią Feer nadszedł czas na lunch. Razem z Madison i Nicoll usiadłyśmy w rogu stołówki, ponieważ w samym centrum znajdowały się stoliki vip, przy których siedziały same "gwiazdy". Oczywiście tylko oni o sobie tak myśleli. To było komiczne. 
Czas leciał i nim się spostrzegłam ostatnia lekcja dobiegła końca i wreszcie mogłam wrócić spokojnie do domu. No prawie spokojnie... Na parkingu przed szkołą czekał na mnie Justin. Cóż, chociaż będę szybciej w domu... Powolnym krokiem szłam w kierunku chłopaka, aż nie zatrzymał mnie... Maison? Czego on chce?
- Chanel? - zapytał. 
- Taak, a Ty jesteś pewnie Maison, nowy kolega w klasie. - uśmiechnęłam się promiennie.
- Tak właśnie. Mam pytanie. - przerwał i przejechał dłonią po włosach. - Pożyczyłabyś mi notatki z dzisiaj? - dodał.
- Ou, no pewnie. - rzekłam wyciągając z torby zeszyty i podając je chłopakowi.
- Dzięki wielkie, nie wiem jak Ci się odwdzięczę. - puścił oczko. 
- Nie musisz, to nic takiego. - uznałam.
Chłopak tylko się uśmiechnął i pożegnał, a ja podeszłam do chłopaka, który opierał się o maskę samochodu z założonymi rękoma. Ciekawe czy to auto kupił czy też ukradł, hm. I ciekawe czy jego rodzice o tym wiedzą... Pf, oczywiście, że nie! Gdyby wiedzieli, Justin już dawno wylądowałby w więzieniu i nie miał takiego samochodu. 
- Kto to był? - zapytał wskazując na nowopoznanego kolegę.
- Maison. Nie muszę Ci się tłumaczyć. - powiedziałam wsiadając do samochodu i zapinając pas.
- Jak uważasz, ale wydaje się podejrzany. - uznał.
- Serio? Teraz wszystkich będziesz tak osądzał? Daj spokój, to nowy kolega z klasy, dopiero co się przeniósł, daj mu się zaklimatyzować. - powiedziałam wpatrując się w szybę.
Szatyn nic nie odpowiedział tylko ruszył spod budynku szkoły. Przez całą drogę milczeliśmy. Jedynie muzyka dobiegająca z radia nie cichła. Brązowooki chyba postanowił przerwać ten stan, gdyż się odezwał.
- Dalej jesteś zła? - zapytał. Nie no coś Ty! Będę skakać z radości, że zadużyłam się w kryminaliście!
- A jak sądzisz? - szepnęłam spoglądając na domy, które mijaliśmy.
- Chan, przepraszam. Daj mi szansę. Nie chcę Cię okłamywać, dobrze wiesz, że zależy mi na naszej przyjaźni. - wyjaśnił, a mnie od środka aż ściskało. Modliłam się wewnątrz aby nie wybuchnąć płaczem. Z trudem to powstrzymywałam.
- Przyjaźni. Właśnie! Ty nie chcesz psuć przyjaźni, której dla mnie nie ma... Czy Ty nie zauważyłeś, że ja się w Tobie zadużyłam?! - pisnęłam czując narastającą gulę w gardle, a chłopak zatrzymał się pod moim domem. - Po tym wszystkim, po tym całowaniu, Ty mówisz tylko o przyjaźni? Z każdą przyjaciółką tak postępujesz? W takim razie gratuluję, ale ja nie chcę do nich należeć! - krzyknęłam wychodząc z samochodu.
- Chanel, nie wiedziałem... Przepraszam... - krzyknął, ale ja nie miałam zamiaru się odwracać. 
Tyle mu opowiedziałam o moim życiu, streściłam mu wszystko... Moje problemy z Taylorem również, a on mi dopiero teraz powiedział kim naprawdę jest. To chore. Czy ja nie mogę prowadzić normalnego życia i zakochać się w zwykłym chłopaku? Muszę trafiać na dupków? Jestem już na nich chyba skazana.


Widzę wyświetlenia, komentarze też chcę.
Zapamiętajcie Maisona, pojawi się jeszcze.

CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!

piątek, 24 października 2014

Rozdział 009.

Szliśmy tak z dobre 10 minut w absolutnej ciszy, aż doszły do mnie odgłosy... aut/gokartów lub innego ustrojstwa. Tak, to chyba były gokarty. Justin zabrał mnie na gokarty?! Czy on oszalał?
- Justin, czy to jest to, o czym myślę? - zapytałam przerażona.
- No chyba mi nie powiesz, że boisz się jeździć gokartami... - parsknął śmiechem.
- Justin, to nie jest śmieszne. Ja nigdy nie jeździłam, nie mam o tym zielonego pojęcia. - wyjaśniłam, a chłopak jedynie wywrócił oczami.
- To Cię nauczę. - spojrzał na mnie i po chwili pociągnął za rękę w stronę budynku.
Boże... Przecież ja zrobię tu z siebie pośmiewisko. Będę skończona. Oby nie było tu nikogo znajomego.
Gdy weszliśmy do środka, od razu rzuciły mi się w oczy znajome twarze ze szkoły. Świetnie. Wśród nich zauważyłam Vanesse i jej pupilki. Mogę zwymiotować tym całym różem, który okrywa jej sztuczną opaleniznę? Nieważne.
- Chan, chodź. - zawołał Justin.
- Oh, już idę. - chłopak wyrwał mnie z zadumy.
Podeszliśmy do okienka, gdzie jak sądzę płaciło się za wypożyczynie gokartów. Nie dało się nie zauważyć oczu ludzi, które błądziły za nami. A no tak, Justin Drew Bieber z dziewczyną? Tutaj? On przecież jest "gejem". Zaśmiałam się na samą myśl, jacy Ci ludzie są naiwni. W sumie, ja na początku również uwierzyłam w opowieści Madison. To przez to, że ta dziewczyna jest taka urocza i jej po prostu nie da się nie wierzyć, poza tym o niczym nie ma pojęcia, to chyba jest ten plus. Ale pora wykorzystać homoseksualność Justina. 
Podeszłam do chłopaka i wyciągnęłam portfel, jednak szybko zatrzymał mnie.
- O nie, ja Cię zaprosiłem, więc ja ponoszę koszty. - uśmiechnął się i zapłacił ekspedientce.
Nie miałam nawet szansy, aby zaprzeczyć. Chłopak po prostu powiedział i tak się stało. Nie lubię takich sytuacji. 
- Chodź ubrać kombinezon. - poinformował.
- No idę, idę. - mruknęłam.
Czułam, że Vanessa gotuje się od wewnątrz widząc mnie z Justinem. Nie jest mi jej żal, a niech ta tona tapety, która o dziwo jeszcze się jej trzyma, rozmaże się. Wiem, bywam chamska, ale trzeba sobie radzić. Po ubraniu całego sprzętu potrzebnego do jazdy, oczywiście nie pomijając środków bezpieczeństwa typu kasku czy ochraniaczy, weszliśmy na tor. Kilka osób już jeździło i było widać, że naprawdę mają wprawę w porównaniu do mnie... 
- Chodź, pojedziemy razem i pokażę Ci, co i jak. - uśmiechnął się i chwycił mnie za nadgarstek. 
Znowu mnie złapał, ahh. Jednak, gdy zauważył na horyzoncie Vanesse, od razu puścił. To mnie zabolało, ale rozumiem go dlaczego to zrobił. Nie mam mu tego za złe, nie jesteśmy razem, nie mogę mieć. 
Kiedy wsiadłam do naprawdę ciasnego pojazdu dołączył do mnie chłopak. No świetnie, teraz to już się ruszyć nie da. Delikatnie się poprawiłam, czując, że jest mi niewygodnie, westchnęłam. 
- No śmiało, oprzyj się. - chłopak uniósł ręce ku górze. 
Zdezorientowana nie wiedziałam początkowo, o co mu chodzi. Po chwili zrozumiałam, że mam go objąć. Zrobiłam to.
- Justin, Vanessa patrzy. - spojrzałam na dziewczynę, następnie szepnęłam chłopakowi do ucha.
Nastolatek jedynie spojrzał w kierunku dziewczyny i wzruszył ramionami dając mi znak, że nie obchodzi go to. Ulżyło mi, naprawdę. Chłopak ruszył, a ja momentalnie się ocknęłam. Natychmiast mocniej go objęłam, na co chłopak się zaśmiał. Jeździliśmy około 30 minut, a Justin nagle się zatrzymał. 
- Czemu się zatrzymałeś? - zapytałam.
- Ty w ogóle nie patrzysz jak ja się tym posługuję. - zrobił naburmuszoną minę. - A miałaś się nauczyć. - dodał.
- Mi się podoba tak jak jest. - uśmiechnęłam się i oparłam głowę o plecy chłopaka.
Po zrobieniu kolejnych 3 okrążeń, nasz czas się skończył i musieliśmy opuścić tor. Po przebraniu się w nasze ubrania, wyszliśmy z budynku, nie mówiąc ani słowa. Postanowiłam to przerwać.
- Podobało mi się, dziękuję. - uśmiechnęłam się i pocałowałam chłopaka w policzek. 
- Nie ma za co, to dla mnie przyjemność, ale jeszcze nie wracamy do domu. - uśmiechnął się.
- Jak to? - zdziwiłam się. Już wystarczająco się na mnie wykosztował... Nie chcę, aby mi wszystko sponsorował, a jak się sprzeciwię to i tak wyjdzie na jego, więc to nie ma sensu. 
- Normalnie słonko. Mam jeszcze coś w zanadrzu. - puścił oczko i chwycił moją dłoń, po czym splótł palce.
Czy ja śnie? Uszczypnij mnie ktoś, bo to chyba sen!
Kilka minut później doszliśmy do niewielkiego lasu, gdzie drzewa przed nami zasłaniały wszystko, co się znajdowało w oddali. Zauważyłam, że chłopak wchodzi na drzewo po szczebelkach, których wcześniej nie zauważyłam. Spojrzałam w górę i ujrzałam niewielki, skromny domek. Jakie to urocze.
- Chodź. - krzyknął.
Powoli wspięłam się na górę i dostrzegłam jezioro, które skrywało się za tymi wszystkimi drzewami. Widok był oszałamiający.
- Tu jest pięknie. - szepnęłam.
Gdy się odwróciłam w kierunku chłopaka spostrzegłam, że wyciąga jakiś kosz i koc. Domyśliłam się, że to będzie piknik, chyba najlepszy w całym moim życiu.
- To wszystko dla mnie? - usiadłam już na ułożonym kocu.
- Tak, chciałem Ci jakoś poprawić humor, nie wiedziałem dokładnie w jaki sposób, ale sądzę, że to, co wymyśliłem nie było najgorsze.
- Nie było najgorsze? Żartujesz? To było chyba najlepsze do tej pory, co przeżyłam. - uśmiechnęłam się szeroko.
- Cieszę się. - chłopak wyciągnął z koszyka owoce, dwa piwa owocowe, małoprocentowe i chińszczyznę. Czy może mnie coś jeszcze tak wspaniałego spotkać? 
- Mam nadzieję, że pijesz chociaż takie alkohole. - uśmiechnął się. Jedynie się delikatnie uśmiechnęłam, a do pamięci wpłynęły wspomnienia. O nie...
- Smacznego. - szepnęłam z lekkim uśmiechem. Chłopak tylko skinął głową i zabrał się za jedzenie.
Po skończonym posiłku usiadłam wygodnie i zaczęłam sączyć trunek z butelki. Justin dosiadł się do mnie i chyba zauważył, że coś jest nie tak.
- Co się dzieje? - zapytał.
- Nic... - skłamałam.
- Chan, przecież widzę. - chłopak położył dłoń na moim ramieniu, a mi momentalnie łzy napłynęły do oczu.
- Wspomnienia...
- Chcesz o tym pogadać? - zaproponował.
- Jak Ci powiem, to mnie znienawidzisz. - szlochałam.
- Nie mów tak. Przeszłość nie ma nic wspólnego z teraźniejszością. Chciałbym poznać Twoją historię i spróbować pomóc.
- Tu nie da się już nic zrobić, to już nie jest ważne.
- Chanel, proszę. - spojrzał na mnie swoimi urzekającymi czekoladowymi oczami.
Oh, nie lubię się nad sobą użalać, ani tymbardziej jeśli ktoś ma to robić...
- Pamiętasz Taylora? - zapytałam.
- No tak, to ten z dzisiaj. - odparł.
Wzięłam głęboki oddech.
- To jest mój były chłopak i... Przez niego kiedyś trafiłam kilka razy na oddział ratunkowy.
Chłopak szeroko otworzył oczy. Wiedziałam, że w tym momencie muszę skończyć to, co zaczęłam mówić. Widziałam jak przetwarza kilka razy te same informacje.
- Kilka razy byłam bliska od utraty życia. Byłam uzależniona od narkotyków, przez niego... Po pierwszym razie przepraszał, że nie wiedział, co to za substancja, że tak nie miało być, że mnie kocha, abym dała mu kolejną szansę... Jednak to wszystko się powtarzało, a ja głupia mu dalej ufałam... Po ostatnim razie z nim zerwałam, to było jakieś 9 miesięcy temu. 
- Ale... - chłopak nie dokończył.
- Jeśli chodzi Ci o to czy byłam na odwyku to nie... Nie widziałam takiej potrzeby, chociaż wszyscy nalegali... Nie czułam się uzależniona od narkotyków, tylko od niego. Chciałam, aby był szczęśliwy, że to biorę, abym czuła się kochana kiedy jestem mu podwładna. To był chory związek. - wytarłam pojedynczą łzę z policzka.
- Jest mi naprawdę przykro. - szepnęł spoglądając na mnie. Widziałam w jego oczach, że naprawdę było mu przykro, doceniałam to.
- Nie, nie chcę użalania się nade mną. Zrozumiałam swoje błędy i teraz jest już dobrze... No prawie, oprócz tego, że tu zamieszkał na jakiś okres czasu. - westchnęłam.
- Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć, a jeśli będzie próbował się zbliżyć do Ciebie to mu w tym przeszkodzę. - powiedział z powagą i momentalnie cały się spiął.
- Justin spokojnie, to nie będzie konieczne. Ponoć z tym skończył, rozpoczął praktyki w tutejszym hotelu, ale to nie zmienia faktu, że nie chcę go znać. - spojrzałam na niego i spróbowałam go rozluźnić.
Dochodziła 19, a na dworze robiło się szaro. Stwierdziliśmy, że pora wracać. Chłopak pomógł mi zejść, gdyż mam lęk wysokości. Głupia ja, nie pomyślałam o tym prędzej. Po 5 minutach byliśmy już na dole i szliśmy w kierunku mojego domu. Justin obiecał, że będzie mnie odprowadzał. To mi akurat nie przeszkadzało. Szliśmy w ciszy, ale tym razem podobała mi się. Każdy miał czas, aby o czymś pomyśleć... Justin na pewno miał dużo rzeczy do przemyślenia, ja również i nie chciałam przerywać tej błogości. W tym momencie chciałabym móc czytać mu w myślach, to taka przydatna umiejętność, której nigdy nie zdołam posiąść. 
Po niecałych 20 minutach doszliśmy do budynku, w którym od niecałych dwóch miesięcy mieszkałam. 
- Chcę Ci podziękować za dzisiejszy dzień. Naprawdę świetnie się bawiłam. - uśmiechnęłam się.
- Ja Ci bardziej dziękuję. Nie musisz się martwić, niczego nikomu nie powiem, możesz mi zaufać.
W tym momencie przypomniały mi się blizny na dłoniach i nie tylko tam, Justina. Zastanawiałam się czy poruszyć ich temat. Zdecydowałam się.
- Justin... Mam pytanie. - powiedziałam ściszonym głosem.
- Tak? - odparł.
- Wiem, że to może nie jest odpowiedni moment na tego typu rozmowy, a może wręcz odwrotnie, ale nie o to chodzi... Powiesz mi skąd masz te blizny? - chwyciłam jego dłoń i uniosłam ją ku górze.
Chłopak natychmiast zesztywniał i zabrał swoją dłoń.
- Chan, to nie jest dobry czas i miejsce na takie wyjaśnienia... - spuścił głowę.
- Nieprawda, ja Ci o sobie powiedziałam, nie wiem czy jest coś jeszcze, czego o mnie nie wiesz, dlatego oczekuję tego samego od Ciebie. - rzekłam.
- Chanel.... Jesteś uparta. - odpowiedział, a następnie wpił się w moje usta.
Początkowo nie wiedziałam, co się dzieje, dopiero po paru sekundach zaczęłam odwzajemniać pocałunek i delektować się jego ustami. 
- Dobranoc. - chłopak oderwał się od moich warg i ruszył w kierunku swojego domu.
On właśnie zmienił "temat". Oczywiście jeśli zmianą tematu, można nazwać całowanie się.
- Dobranoc. - mruknęłam i weszłam do domu.
Zdjęłam wierzchnie i weszłam do kuchni, gdzie zauważyłam siedzącą na krześle mamę i chłopców jedzących kolację. 
- Smacznego. - rzekłam z uśmiechem.
- Dziękiiii. - powiedzieli chłopcy.
- Gdzie byłaś tak długo? Zegarka nie masz? - spytała kobieta.
- Miałam telefon ze sobą, mogłaś dzwonić. - wyjaśniłam.
- A myślisz, że tego nie robiłam? - uniosła brwi i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Przepraszam, miałam chyba wyciszony... - przewróciłam oczami.
- Nie odpowiedziałaś, gdzie byłaś. - zawtórowała.
- Byłam z kolegą na gokartach, a później na pikniku. - wytłumaczyłam.
- Z kolegą? - zapytała zdziwiona. 
- Tak, z kolegą... A ty, co dziś robiłaś? - zmieniłam temat.
- Zrobiłam zakupy, odebrałam chłopców, odebrałam pocztę i... - przerwała.
- I? - ponagliłam.
- I dostałam pozew o rozwód. - dokończyła.
- Co? Tak szybko? Ale chyba nie z Twojej winy?! - zapytałam zdziwiona.
- Nie... Ojciec nawet zaproponował, że będzie płacił łącznie na was 2000€ miesięcznie. - powiedziała kobieta.
Skinęłam głową rozumiejąc jej słowa. 
- A jak się czujesz? - zapytałam z troską.
- Nie jest źle... Jutro mam wolne, więc postaram się ogarnąć te papiery i co nieco w domu. - wyjaśniła.
- To dobrze... A rozmawiałaś z Thomasem i Matthiasem? - zapytałam.
Kobieta jedynie kiwnęła przecząco głową. Kiedyś będzie musiała im powiedzieć, niedługo sami zaczną pytać. Od tego nie ma odwrotu.
- Okej... Ja idę do siebie.
- Jutro do szkoły idziesz moja panno. - nakazała.
- Przecież wiem... - przewróciłam oczami i ruszyłam w kierunku swojego pokoju.
Gdy byłam na górze zauważyłam leżącą karteczkę na łóżku. Podeszłam do mebla i podniosłam skwarek papieru.
- O boże.

Widzę tu komentarze:)
CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!

ZMIANA W ZAKŁADCE "BOHATEROWIE"


wtorek, 21 października 2014

Rozdział 008.

- Mamo? - szepnęłam przerażona.
Kobieta założyła dłonie na głowę, a po jej policzkach zaczęły spływać słone łzy. Nie potrafiłam ich zliczyć, było ich za wiele. Natychmiast przysunęłam się do rodzicielki i mocno ją przytuliłam. Czułam na sobie jej gniew, żal, smutek, stratę i wszystko, co można było wynienić w obecnej sytuacji. Dobrze ją rozumiałam, przecież przeżywałam to samo, ale... Ja już nie czułam smutku, straty, tylko samą nienawiść do tego człowieka. Obiecałam sobie, że nie pozwolę więcej, aby ktokolwiek skrzywdził mamę w tak okrutny sposób.
- Shh, spokojnie. Nie martw się. Masz mnie i chłopców. - pocieszałam kobietę.
- Jak ja sobie poradzę sama? Na głowie mam ogromny kredyt, którego nie będę w stanie spłacić sama. - żaliła się.
- Mamo, nie myśl od razu o negatywach. Możesz złożyć pozew o rozwód i walczyć o alimenty. Na pewno sobie poradzimy, a jak najdzie taka konieczność, to pójdę do pracy. - uspokajałam ją.
- Jesteś kochana, ale teraz nie mam na to sił, pójdę się położyć. - szepnęła.
- Okej, odpocznij. - szepnęłam z lekkim uśmiechem, który odwzajemniła. - Koło południa wychodzę, umówiłam się ze znajomymi. - mruknęłam.
- Nie wróć późno. 
To były jedyne słowa, które powiedziała. Nie zapytała z jakimi znajomymi, ani że powinnam nadrobić materiał szkolny. W sumie nie dziwię się jej, doskonale ją rozumiem. Początkowo będzie mi brakować rodzinnych kolacji, wspólnych niedziel i wielu innych... I mama już nie będzie taka sama. Ciekawe jak wytłumaczy to młodym, że ich ojciec wolał inne bachory, a nas olał... 
Podczas całej rozmowy z mamą słyszałam lecącą wodę na górze w mojej łazience. Dziwne, że kobieta się nie spostrzegła. Czy on nie potrafi być cicho? Natychmiast ruszyłam ku mojemu pokojowi.
- Czy Ty nie potrafisz zachowywać się cicho? - mruknęłam zamykając drzwi. Chłopak natychmiast się wyprostował i zmierzył w moim kierunku. Coś tu nie gra... Dlaczego on... Dlaczego on jest w samym ręczniku?! Zrobiło mi się gorąco. Zaczęłam bardziej się przyglądać jego ciału i zauważyłam niewielkie blizny w okolicach żeber. Skąd on ma te wszystkie ślady? Zaczynałam się martwić. W odpowiednim momencie zapytam o nie.
- Jak rozmowa? - stanął tuż przede mną.
- Um, w porządku... Trochę popłakała, a teraz poszła się przespać. - wyjaśniłam. - Najdziwniejsze jest to, że nie usłyszała LECĄCEJ WODY z łazienki. - celowo położyłam nacisk na te słowa.
- Przepraszam, musiałem wziąć prysznic, żebyś mogła potem przytulić się do seksownego, czystego mężczyzny. - zaśmiał się.
On wie jak poprawić mi humor.
- A tak powracając do tematu... Dlaczego wciąż jesteś w samym ręczniku? - zapytałam.
- Bo wiesz... Nie pomyślałem o czystych ubraniach... - podrapał się po głowie.
- Oh, wy faceci... - wywróciłam oczami.
- Nie wywracaj oczami, Chan. - powiedział nadwyraz poważnie.
O kurwa, działam na niego. Podeszłam do szafy, gdzie mieściły się moje sukienki na różne okazje, a na dole buty i inne potrzebne przedmioty każdej dziewczyny. Z dołu sięgnęłam szarą męską bluzę i podałam ją chłopakowi. 
- Mam jedynie to. Możesz pożyczyć. - powiedziałam spoglądając na jego nagi tors. Idealnie wyrzeźbiony tors. Taki, jaki może mieć tylko Justin Drew Bieber.
- Skąd masz męską bluzę? - zmierzył mnie wzrokiem biorąc ode mnie ubranie.
- Ugh, nie ważne... Ważne, że masz, co założyć, później mi oddasz. - machnęłam ręką.
Chłopak założył bluzę i zmierzył do łazienki z zamiarem całkowitego ubrania się spoglądając na mnie przed wejściem.
- Wiem, że podoba Ci się moja klata. - przygryzł wargę śmiejąc się.
Spojrzałam na niego zszokowana i rzuciłam w niego jedynie jego koszulką z wczoraj. Co za tupet! Ale ma rację... Ohh.
Ja za ten czas przebrałam się szybko w strój idealny na dzisiejszy leniwy dzień. Następnie poprawiłam łóżko i włączyłam telewizor w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Chwilę później Justin opuścił łazienkę całkowicie ubrany.
- Ręcznik odwiesiłem tam, gdzie był. - puścił oczko.
O fuj! Przecież on miał mój ręcznik na sobie! Całkowicie nagi! Dotykający jego męskiej części ciała! Fuj!
- Jesteś obrzydliwy. - skrzywiłam się. - Co chcesz na śniadanie? - zmieniłam temat.
- A co moja szefowa potrafi zrobić? - zapytał kładąc się na łóżku obok mnie. 
- Lepiej zapytaj czego nie potrafię. - wystawiłam język. - Jajecznica może być? - zapytałam wstając z łóżka.
- No pewnie! - oblizał usta.
- W takim razie zaraz wracam, a Ty poczuj się jak u siebie. - uśmiechnęłam się.
To dziwne... Przy nim zapominam o tej całej akcji z ojcem. Przy nim potrafię się cieszyć. Czuję się coraz lepiej. Jest moim lekiem na zło i smutek.
Po zrobieniu jajecznicy zrobiłam jeszcze dwie herbaty i wróciłam do pokoju. Zauważyłam chłopaka stojącego koło mojej półki ze zdjęćmi i... leżącą na niej trefnie książce Greya. Ja pierdole. Pomyśli, że jestem jakąś nimfomanką.
- Yy, jajecznica gotowa. - odstawiłam śniadanie na biurku i podeszłam do niego.
- No... To powiedz mi kochanie jaki jest Twój ulubiony fragment z tej książki. - zaśmiał się lubieżnie i wskazał palcem na książkę.
Wiedziałam, że nie odpuści, więc postanowiłam się z nim podroczyć.
- Hm, ulubiony? Mam ich kilka. Jednym z nich jest to, jak zabrał ją do pokoju bólu, spiął kajdankami... - zaczęłam wymieniać. - To chyba najlepsze. - uśmiechnęłam się.
Chłopak tylko wytrzeszczył oczy w niedowierzaniu moich słów, a ja przyznam szczerze, miałam z tego niezły ubaw.
- Więc może wypróbujemy któreś, co? - zapytał podchodząc do mnie i poruszając zabawnie brwami.
- Hahahahaha, śmieszny jesteś. - zaśmiałam się głośno. - Jedz śniadanie po wystygnie. - nakazałam.
- Ugh, tak mamo... - przewrócił oczami i usiadł na łóżku biorąc się za jedzenie.
Po skończonym posiłku powiadomił mnie, że musi wychodzić. Zrobiło mi się przykro... Dotarła do mnie szara rzeczywistość, oh...
- Ale o 13 się widzimy tak? - zapytał z uśmiechem.
- Tak? Ookej. - odwzajemniłam.
No przecież zaplanował dzień Justina i Chanel, sklerotyczko! To właśnie mówiła moja podświadomość.
Chłopak podszedł do mnie i złożył delikatnego całusa na policzku. Rozpłynęłam się...
- Do później. - puścił oczko i wyszedł.
On chce spędzać ze mną czas, to chyba nie jestem aż tak odstraszająca. Uśmiechnęłam się na samą myśl. Spojrzałam na zegarek, gdzie dochodziła 12. Miałam jeszcze trochę czasu. Zeszłam, więc do kuchni, umyłam talerze po posiłku i usiadłam wygodnie na kanapie włączając mój ulubiony serial. Czas powoli leciał, aż nie dostałam sms'a. Z myślą, że to Justin, od razu sięgnęłam po telefon, ale myliłam się...
"Cześć Chan, jestem już w Cambridge, może się dziś spotkamy? Taylor;)"
Boże. On jest NIENORMALNY. Skończyłam z nim, skończyłam z tamtym życiem... Nie chcę go widywać przypadkiem, ani tymbardziej celowo! Niech to zrozumie... Postanowiłam coś wymyśleć.
"Hej, sorry, ale nie mam dziś czasu, muszę się uczyć, Chanel." 
Czy dałam wyraźnie do zrozumienia, że nie mam ochoty go widywać? Może i dałam, ale on i tak tego nie pojmie. Po chwili otrzymałam odpowiedź.
"Szkoda:( Może innym razem. Pamietaj, ja zawsze mam dla Ciebie czas:*"
Chyba zwymiotuję jakże pyszne śniadanie... Nic nie odpisałam, po prostu siedziałam i wspominałam tamte dośc niemiłe czasy.

Flashback
Nie wiem, co się dzieje... Gdzie ja jestem? Widzę jakieś rozmazane postacie... Czy to szpital? Nie... To nie może być prawda. Jak on mógl znowu nafaszerować mnie tym świnstwem? Zaufałam mu... Bywałam już na haju, ale kilka ostatnich razy zdecydowanie nie było przyjemne. Zamknęłam oczy i pozwoliłam działać specjalistom, albo po prostu umrzeć. Po przebudzeniu zobaczyłam siedzącą matkę koło mojego łóżka. Oh, zaraz zacznie się przesłuchanie... 
- Dziecko. Dlaczego znowu nam to zrobiłaś? To kolejny raz... Obiecałaś, że to się więcej nie powtórzy. - szlochała kobieta. - Kto Ci to podał? - zapytała chwytając moją dłoń w matczynym uścisku. 
Ojciec jak to ojciec rozmawiał z policją, nawet nie przyszedł do mnie, gdy się obudziłam.
Nic nie powiedziałam, nic nie powiem... Nigdy... Nikomu...

Do moich oczu napłynęły łzy... Ten drań zniszczył połowę mojego życia, a mimo to nie wydałam go policji... Nikogo z tego gangu nie wydałam. Taka szlachetna Chanel, kto by pomyślał. Tak, miałam w swoim życiu okres, gdzie brałam narkotyki, ale to tylko dlatego, że chciałam przypodobać się Taylor'owi... Wydawał się wtedy niezniszczalny, wszystkie laski na niego leciały, a on wybrał mnie. Dlaczego? Bo byłam najbardziej z nich wszystkich naiwna, a on to wykorzystał.
Spojrzałam na zegarek, gdzie dochodziła 13. Zerwałam się z kanapy i ruszyłam do pokoju. To był chyba rekord, bo zdążyłam się wyszykować w niecałe 20 minut. Wybrałam odpowiednie ubranie i zeszłam na dół z zamiarem wyjścia. To śmieszne jak w październiku może być tak ciepło. Pogoda jest tu bardzo zmienna, ale co się dziwić, to jest Cambridge. To chyba pierwsza rzecz, za którą polubię to miejsce, no oprócz poznania Justina. Wyszłam z domu wcześniej pisząc do chłopaka, że już wychodzę. Długo nie musiałam czekać na odpowiedź, ponieważ otrzymałam ją niemalże od razu. Chłopak napisał, że za 10 minut się zjawi tylko coś zrobi. Szłam wolnym krokiem w kierunku jego domu. Wiem już, gdzie mieszka, więc raczej się nie zgubię. Muszę bardziej poznać tę okolicę. Idąc drogą rozmyślałam, co Justin przygotował, ciekawe... Chwilę później usłyszałam jak ktoś woła moje imię, odwróciłam się z myślą, że to Justin, to była wielka pomyłka. Niemożliwe. 
- Cześć Chanel. - uśmiechnął sie promiennie Taylor.
- Cześć... - mruknęłam.
- Co tu robisz? Nie miałaś się uczyć? - zapytał.
Ja pierdole... Że akurat teraz musiałam go spotkać.  Chanel, myśl, myśl!
- Yyy, tak, tylko idę po zeszyty do znajomego, bo ostatnio byłam chora i muszę nadrobić zaległości. - skłamałam.
Kłamanie mam chyba we krwi.
- Oh, no okej. Co u Ciebie? - zapytał z udawaną troską. - Brakowało mi Ciebie w Southampton. - dodał.
Że co? Uwaga bo akurat mu uwierzę... Mnie chyba najmniej mu brakowało...
- Od naszego rozstania nawet słowa nie zamieniliśmy do tego momentu, a Ty mówisz, że brakowało Ci mnie? - parsknęłam.
Chłopak wyraźnie spoważniał i spojrzał na mnie. Co jak co, ale wyglądał dobrze...
- Chanel, możemy porozmawiać? - podrapał się po głowie. 
- Nie, skończyliśmy ze sobą, Ty nas skreśliłeś po tym incydencie, nawet mi o tym nie wspominaj. - wyjaśniłam. 
Usłyszałam na sobą wołanie. Odwróciłam się i serce zaczęło bić mocniej. To był Justin. Dzięki Bogu. Podbiegłam do chłopaka i mocno go przytuliłam. Jeszcze nigdy chyba nie cieszyłam się aż tak bardzo na jego widok. Chłopak w zdezorientowaniu również mnie przytulił. Następnie zauważyłam, że trzyma w ręku różę. 
- To dla mnie? - zapytałam.
- Właściwie to tak. - uśmiechnął się wręczając kwiatek.
- Dziękuję, jest piękny. - uśmiechnęłam się całując chłopaka w policzek.
- Aż tak się stęskniłaś? - zaśmiał się.
- Teraz proszę Cię, abyś nic nie mówił tylko przytakiwał mimo wszystko. - nakazałam.
Justin tylko kiwnął głową zgadzając się, ale zapewne dalej nie wiedząc o co chodzi.
Gdy podeszliśmy do Taylora zauważyłam jak chłopak zmierza Justina od góry do dołu...
- Taylor to jest Justin. Justin, to jest Taylor, mój znajomy z Southampton. - zapoznałam ich ze sobą, na co oni podali sobie ręce i kiwnęli głowami. - Justin jest moim chłopakiem. - dodałam.
Taylor nagle zmienił wygląd swojej twarzy... Już nie był pewny siebie, tylko raczej bardziej odrzucony i zniechęcony, za to Justin zachłysnął się słysząc moje słowa. To było komiczne, ale teatrzyk musiał trwać.
- Taylor, pozwól, że pójdziemy się pouczyć. - uśmiechnęłam się delikatnie do niego. 
- Um, okej, narazie... - odpowiedział wpatrując się w naszą odchodzącą dwójkę. 
- Kto to był? I czemu powiedziałaś, że jesteśmy razem? - zapytał, gdy się oddaliliśmy.
- Oh, to był mój były chłopak, z którym nie mam miłych wspomnień, a on ciągle nie daje mi spokoju... - wyjaśniłam.
- Skąd się tu wziął? Nie widziałem go wcześniej... 
- Jest z Southampton jak ja, tylko, że rozpoczął praktyki hotelarskie czy jakoś tak, nie ważne... - mruknęłam.
Szliśmy chwilę w ciszy, która zdawała się trwać wieczność... Postanowiłam ją przerwać.
- Więc, gdzie mnie zabierasz? - uśmiechnęłam się.
- To niespodzianka, zobaczysz. - ukazał swoje idealnie białe zęby i objął mnie w pasie.



CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!


niedziela, 19 października 2014

Rozdział 007.

Chanel
- Co ty pieprzysz? - warknęłam przez telefon.
- Chanel, ja nie wrócę... - szepnął. - Ja... Ja mam tu swoją rodzinę. - mruknął.
- Co kurwa?! - krzyknęłam. - Jak możesz nam to robić, jak?! - wrzeszczałam do słuchawki, a łzy samoistnie zaczęły spływać po moich policzkach.
Justin zabrał chłopców na dół, aby nie słyszeli tej rozmowy.
- Chanel, nie miej do mnie pretensji, dobrze wiesz, że między mną, a mamą od jakiegoś czasu się nie układało..
- I to jest powód, żeby zdradzać mamę i przy okazji oszukiwać nas wszystkich? - splunęłam.
- Pamiętaj, że zawsze będę Cię kochał, was kochał... Jeśli chcesz wiedzieć, jestem we Florencji. - rzekł.
- Nawet nie licz, że Cię kiedyś odwiedzę... Nie jesteś już moim ojcem, nienawidzę Cię pieprzony egoisto. Nienawidzę! - krzyknęłam powtórnie i się rozłączyłam.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać... Nie wiem jak to rozumieć. Najgorsze jest to, że nie wiem jak mam to powiedzieć mamie... Może w ogóle nie powinnam? Ale ma prawo wiedzieć, że jej własny mąż pieprzył się za jej plecami z inną dziwką. Nienawidzę go, nie mam już ojca... Nigdy nie miałam...
- Chan? - do pokoju wszedł Justin zamykając za sobą drzwi.
- Gdzie chłopcy? - szlochałam.
- Zawiozłem ich do siebie, są z Jaxonem i moimi rodzicami jeśli Ci to nie przeszkadza. - szepnął i usiadł obok mnie na skraju łóżka. - Co się stało? - widziałam w jego oczach przejęcie moim stanem i mimowolnie znowu wybuchnęłam płaczem, a chłopak nic nie mówiąc przytulił mnie czule.
- On odszedł, rozumiesz? Zostawił nas dla innej suki i bachorów... - szlochałam. - Prawdopodobnie dla jego bachorów. - szepnęłam.
- Shh, nie płacz. - chłopak gładził mnie po plecach uspokajając.
- Nie rozumiesz... On od dłuższego czasu wyjeżdżał i to zawszo musiało być w tym samym celu. - uspokoiłam swój oddech.
- Wiem, co przeżywasz, naprawdę. Miałem podobnie, dlatego teraz mieszkam z ojcem i macochą. - wytłumaczył. - Rozumiem Cię, początki są trudne. Jeśli chcesz możemy o tym pogadać. - szepnął tuląc mnie do swojej klatki piersiowej.
Po długiej rozmowie, która była mi bardzo potrzebna, byłam już w lepszym stanie, ale dalej nie wiedziałam jak to powiedzieć mamie... Ona to przeżyje dużo gorzej niż ja.. Wpadnie w depresje, boję się.
Nim się obejrzeliśmy była 20, nie miałam ochoty na nic, tymbardziej na naukę. Postanowiłam, że jutro nie pójdę do szkoły. Zostanę i... Chyba powiem o wszystkim mamie. Justin nie chcąc narażać mnie na stres sam pojechał po moich braci i po kilkunastu minutach był spowrotem. Chłopcy dopytywali się dlaczego tata dzwonił i czemu taka była moja reakcja. To dziwne jak w ciągu paru minut można znienawidzić bliskiego Twojemu sercu człowieka. Na żadne z ich pytań nie odpowiadałam, wyręczał mnie Justin, za co bardzo mu dziękowałam. Thomas i Matthias po kąpieli poszli do siebie, a ja dopilnowałam aby zasnęli. Dopiero później miałam okazję, aby porozmawiać jeszcze z chłopakiem.
- Dziękuję Ci. - powiedziałam od razu, gdy weszłam do pokoju. - Gdyby nie Ty, to nie wiem jakbym się pozbierała. - szepnęłam. - Dalej nie wiem jak się trzymam w tym momencie... - powiedziałam siadając obok chłopaka.
- Nie ma za co. - delikatnie się uśmiechnął. - Poradzisz sobie sama czy może zostać z Tobą? - zapytał.
- A mógłbyś? - spojrzałam w jego brązowe oczy, w których tonęłam jak titanic. - Nie będziesz miał przez to problemów? 
- No coś Ty. - uśmiechnął się. - Tylko im powiem, że wrócę późno, a rano jak mnie nie będzie, to wytłumaczę, że musiałem szybko do szkoły jechać. - puścił oczko.
Uśmiechnęłam się. Tak się dla mnie poświęca, swój czas mi poświęca...
- Myślę, że mam ochotę na gorącą czekoladę, co Ty na to? - uśmiechnął się pruszając brwiami.
- Zawsze i wszędzie. - zasalutowałam i uśmiechnęłam się.
Chłopak zszedł na dół z zamiarem przygotowania napoju. Ja natomiast postanowiłam wziąć prysznic, aby zmyć z siebie chociaż w jakiejś części tę sytuację. Sięgnęłam z szafki czystą bieliznę i wybrałam trochę za dużą koszulkę. Do niej dobrałam szorty, aby Justin nie zauważył mojej bielizny. Po prysznicu zeszłam na dół zauważając talerz z kanapkami na stole i chłopaka niosącego kubki z napojem.
- Pomyślałem, że mogłaś zgłodnieć, więc...- powiedział spoglądając na mnie od góry do dołu i urwał. - Zrobiłem kolacje. - powiedział oblizując usta.
Jedynie się zaśmiałam jego zachowaniem.
Uważaj bo oczy Ci wyskoczą. - wystawiłam język w jego stronę i usiadłam przy stole kładąc na talerzu kanapkę przygotowaną przez chłopaka. - Powiem Ci, że dobre. - oblizałam usta. - Chyba Cię wynajmę na dłużej. - zaśmiałam się.
- Jeśli oferta obejmuje oglądanie Cię w takim stroju, to nie stawiam oporu. - uśmiechnął się upijając łyk czekolady.
Momentalnie poczulam jak moja twarz robi się czerwona pod wpływem jego słów. Karciłam siebie w środku, że jestem taka czuła na słowa, zwłaszcza na jego.
Justin tylko pokiwał i jadł dalej.
Po skończonym posiłku odstawiłam naczynia do zlewu i razem z chłopakiem poszliśmy do mnie na górę. Poczułam lekki powiew wiatru zauważając otwarte okno i szybko je zamknęłam ze względu na ziąb, jaki robił się na zewnątrz. Weszłam  pod kołdrę, usiadłam wygodnie i otuliłam się nią najlepiej jak tylko mogłam.
Justin siedział  naprzeciw mnie koło mojego biurka.
- Aż taki z Ciebie zmarźluch? - chłopak zaśmiał się wstając i usiadł na skraju mojego łóżka. 
Nic nie odpowiedziałam kiwiając jedynie głową.
- Idziesz jutro do szkoły? - zapytał.
- Nie... Rano będę musiała porozmawiać o tej sytuacji z mamą. - wytłumaczyłam.
Na samą myśl o tym łzy napłynęły do moich oczu, a chłopak zauważając to wślizgnął się do łóżka przytulając mnie. Wiedział jak pocieszyć.
- W takim razie też  nie idę. Jutro będzie dzień Justina i Chanel, co Ty na to? - zapytał.
- Z miłą chęcią. - delikatnie uniosłam kąciki ust. - Przepraszam, że się tak rozklejam... - mruknęłam dławiąc się łzami.
- Shh, nic nie mów. - szepnął mi do ucha odgarniając kosmyk włosów.
Spojrzałam w jego oczy i czułam, że będę musiała mu się jakoś odwdzięczyć za to wszystko.
Pod wpływem chwili musnęłam jego wargi swoimi łącząc nas w pocałunku. Początkowo niczego nie odwzajemniał, dopiero po paru sekundach zaczęłam czuć jego dłoń na moim pośladku i nasz pocałunek stawał się coraz intensywniejszy. To uczucie nie było dla mnie nowe... Miałam z nim pewne wspomnienia, które nie należały do najprzyjemniejszych. 
Chłopak dał mi buziaka i odsunął się spoglądając na mnie. Słyszałam jego nierówny oddech i oczy, które mówiły, że chciały więcej.
- Chan, musisz się przespać. - szepnął.
- Ale... Zostaniesz ze mną? - zapytałam z nadzieją.
- Tak. - złożył pocałunek na moim czole. - A teraz chodź spać. - Justin ściągnął koszulkę i położył się.
Odwróciłam się do niego tyłem, a chłopak momentalnie się przysunął i objął mnie ręką. Leżeliśmy w pozycji tak zwanej łyżeczki. Byłam zmęczona dzisiejszymi wydarzeniami i czułam, że jutrzejszy dzień nie będzie wcale przyjemniejszy. Nim się zorientowałam usnęłam...

Justin
Nie mogłem... Nie mogłem z nią tego zrobić w tym momencie, gdy była w rozsypce, choć bardzo chciałem. Gdy spoglądałem na jej cudowną, śpiącą twarz zrozumiałem, że to wszystko nie powinno się wydarzyć. Jestem cholernym dupkiem. Muszę to skończyć, aby nie potoczyło się dalej... Nie chcę by się o tym dowiedziała od kogoś, w zasadzie nie chcę, aby w ogóle się dowiedziała. Nie chcę, żeby poczuła się jak przedmiot. Jest taka urocza. Na moją ziemie zstąpił chyba anioł pod postacią seksbomby. Tak mogłem jedynie sobie to wytłumaczyć. Jej onieśmielona twarz, gdy flirtowałem z nią... Jeszcze  nigdy chyba, a raczej na pewno nie spotkałem kogoś tak wyjątkowego. Nie chcąc myśleć dalej o tym jakim palantem jestem, zasnąłem.
Gdy się przebudziłem zauważyłem puste łóżko i usłyszałem z dołu krzyki Chan. O kurwa, rozmawiała chyba z matką. Spojrzałem na zegarek, gdzie dochodziła 9. To niezły wynik. Wstałem, przetarłem twarz i postanowiłem skorzystać z toalety i wziąć poranny prysznic. Musiałem się odświeżyć i być gotowy na powrót zapłakanej Chan. 

Chanel
Otworzyłam oczy i ujrzałam chłopaka, który napierał na mnie całym swoim ciężarem. Oh, jest taki słodki jak śpi. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Delikatnie go z siebie zsunęłam, aby się nie obudził, jedynie mruknął coś pod nosem i przekręcił się na drugą stronę. Wstałam i podeszłam do okna sprawdzając czy mama już wróciła. Na podwórku znajdowało się auto, czyli, że kobieta jest już w domu. Westchnęłam i zeszłam na dół.
- Cześć mamuś. - powiedziałam półszeptem.
- Chanel? Ty nie w szkole? - zapytała rodzicielka.
- Yhm, nie. Musimy porozmawiać... - szepnęłam czując narastającą gulę w gardle.
Kobieta nagle pobladła i usiadła na krześle kuchennym.
- Coś z ojcem? - zapytała z przejęciem.
Pff, niech poczeka, aż jej powiem, to nie będzie taka przejęta czy coś mu się stało...
- Nic mu się nie stało, to znaczy chyba bardziej mu odbiło. - urwałam.
- Dziecko, o czym Ty mówisz? - założyła ręce na piersi.
- Zadzwonił wczoraj i powiedział, że nas zostawia, rozumiesz?! - krzyknęłam. - Powiedział, że ma inną rodzinę, że do nas nie wróci! - pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
Chyba przesadziłam... Kobieta cała pobladła i gdyby można było ją porównać do nieboszczyka, różnicy wielkiej nie było, przeraziłam się jej stanem...


CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!




czwartek, 16 października 2014

Rozdział 006.

Tydzień później...
Zaczęłam chodzić do szkoły, jeszcze trochę trudno mi się przyzwyczaić i zapamiętać, gdzie i jaka klasa jest. Początki zawsze bywają trudne. Zaprzyjaźniłam się już z Madison i Nicol, oczywiście to nie są jakieś wielkie przyjaźnie tylko zwykłe wspólne spędzanie przerw.
Z Justinem nie rozmawiam od poprzedniego incydentu... Nie wiem dlaczego tak gwałtownie zareagował, ale musiał mieć ku temu jakiś powód. Wiem, że spogląda na mnie w szkole, bo Madi mi to mówiła, ale stwierdziłam, że jeżeli stać go tylko na głupie gapienie się, to nie jest wart mojego czasu. Tak właśnie, stałam się bardziej stanowcza i zaborcza od lekcji wok'u z Panią Beer. Tu wcale nie jest tak źle jak przypuszczałam. Ludzie nie zwracają na mnie uwagi, bo jestem nowa. Dla nich to po prostu kolejna dziewczyna, która się tu przeniosła, i tyle. Widywałam już pare razy laski, które wyglądały jakby pracowały w najstarszym zawodzie świata i miały w tym niezłe doświadczenie, wiecie o czym mówię... Nie chcę i nie mam zamiaru wchodzić im w drogę, oczywiście jeśli postąpią tak samo. Wiem, że jedna z nich klei się do Justina. Febra mnie bierze, gdy o tym słyszę bądź widzę. Czy ja jestem zazdrosna? Zazdrosna o chłopaka, który po pocałunku nie powie nawet cześć i udaje jakbyście się nie znali? No brawo.
- Chan! - tupnęła nogą Madi przywracając mnie do rzeczywistości. - Znowu się gapiłaś... - stwierdziła.
- Ugh, nieprawda. Źle to interpretujesz. - oznajmiłam wyciągając ze szkolnej szafki książkę na ostatnią lekcję.
- Nie licz na to... On jest gejem. - zaśmiała się.
- Co? Co ty pieprzysz? - spojrzałam na nią.
- Ha, no tak. Sam to oznajmił w szkole w zeszłym roku po tym jak zostawił Vanesse. - zatrzepotała rzęsami. - Trzeba przyznać, że niezła z niej suka, więc po części mu się nie dziwie, ale żeby od razu orientacje zmieniać... - zaczęła kiwać przecząco głową.
- Jakim cudem? Przecież on, ugh... To wszystko wyjaśnia. - schowałam twarz w dłoniach.
Dziewczyna nawet słowem się nie odezwała, tylko szła posłusznie obok w kierunku klasy historycznej.
Po zajęciach, które były wystarczająco męczące uciekł mi na dodatek miejski autobus...
- No świetnie! Przecież to były tylko głupie 2 minuty! - krzyknęłam zła na kierowcę, który chwilę temu odjechał.
Nie pozostało mi nic innego jak powrót pieszo. Sprawdziłam rozkład jazdy z nadzieją, że za parę minut będzie kolejny autobus jadący w kierunku mojego zamieszkania. Jak to ja, oczywiście miałam pecha. Najbliższy autobus był o 16:22, w tym czasie już dawno od 14:12 doszłabym do domu. Nie tracąc więcej czasu, ruszyłam przed siebie w kierunku domu. Droga cały czas się dłużyła, a ja myślałam, że się zgubiłam. Jednak w ostatnim momencie podjechało koło mnie auto i automatycznie została uchylona szyba.
- Co ty tu robisz? - kierowcą okazał się być... Justin.
- Idę do domu, a na co to wygląda? - warknęłam.
- To chyba w złym kierunku, nawet nie wiesz, co to za dzielnica. - oznajmił.
- Jak pójdę dalej to się przekonam. - uznałam.
- Nie bądź śmieszna, tu kręcą się sami menele i ćpuny, którzy tylko czekają na takie laski jak Ty. - powiedział nadwyraz poważnie. - Wsiadaj, odwiozę Cię.
- Teraz nagle poczułeś w sobie chęć pomocy, a w szkole ciężko cześć powiedzieć? Pff, zapomnij. - parsknęłam idąc przed siebie.
- Chanel do cholery, wytłumaczę Ci to kiedy indziej, a teraz wsiadaj. - nakazał.
- Co wytłumaczysz? To, że jesteś gejem? Oczywiście jestem tolerancyjna, ale o takim szczególe zapomniałeś powiedzieć na początku naszej znajomości, no popatrz! - klasnęłam w dłonie.
- Chan, proszę Cię... - prosił.
- Pieprz się. - wystawiłam środkowy palec.
- Chanel, obiecuję, że jeśli wsiądziesz ze mną, to później do Ciebie przyjdę i przysięgam, że wszystko wyjaśnię. - błagał.
- Wszystko? - chciałam się upewnić.
- Co do joty, odpowiem na każde Twoje pytanie. - powiedział.
Po dłuższym zastanowieniu wsiadłam do auta na miejsce pasażera obok kierowcy. Czułam się przez chwilę jakbyśmy byli parą, takie właśnie miałam wyobrażenie, ale wszystko zniszczyła wieść, że otóż ten chłopak siedzący obok mnie jest homoseksualistą. Jak taki gorący towar może się marnować? Z mojej twarzy w tym momencie nie dało się nic wyczytać.
Kiedy podróż dobiegła końca, a my podczas jazdy, nawet zdania nie zamieniliśmy postanowiłam jak najszybciej wysiąść. Natomiast uniemożliwił mi to chwyt chłopaka za mój nadgarstek. Au! Co on ma do tego nadgarstka, to boli... Lecz nie ukazałam żadnych emocji z tym związanych, jedynie na niego spojrzałam.
- O której mogę do Ciebie wpaść? - zapytał spokojnym tonem.
- Jak Ci pasuje. - odpowiedziałam obojętnie.
- Będę o 16. - delikatnie się uśmiechnął, ja natomiast bez żadnych emocji opuściłam auto i ruszyłam w kierunku domu, za sobą mogłam usłyszeć jedynie dźwięk odjeżdżającego samochodu.
Weszłam do domu, zdjęłam buty, odwiesiłam kurtkę i w kuchni uslyszałam mamę, bardziej jej szloch.
- Mamo? Co się stało? - zapytałam z przejęciem i usiadłam naprzeciwko kobiety.
- Od 5 dni próbuję się dodzwonić do ojca i nic... Cały czas słyszę, że taki numer nie istnieje. - wybuchła płaczem.
- Mamo, spokojnie... Wiem, że to dziwne, ale może zgubił komórkę, a ktoś ją znalazł i uznał za swoją własność niszcząc kartę. To nie koniec świata, to dopiero 5 dni. - zaczęłam pocieszać rodzicielkę.
- Skarbie, ja za godzinę wychodzę do pracy, chłopcy zjedli już obiad, później możesz tylko dopilnować czy lekcje zrobili. - poinformowała.
- Okej, w takim razie idę do siebie zabrać się za lekcje. - oznajmiłam.
- A właśnie, jak w szkole? Wybacz, że nie pytam nawet, ale ta sytuacja mnie przytłacza... - odetchnęła.
- A w porządku, trochę nam zadają, zaprzyjaźniłam się z dwoma dziewczynami, więc początek uważam za udany. - uniosłam kąciki ust w uśmiechu.
- To dobrze. - kobieta się uśmiechnęła i pogładziła mnie po głowie.
Będąc u siebie sama się zdziwiłam, że tata nie daje znaku życia... Przeważnie dzwonił do mamy dzień w dzień, na dodatek do mnie, bo miał darmowe minuty. A teraz? Teraz nic.
Zmęczona po całym dniu męczących zajęć położyłam się na łóżku z zamiarem chwilowego odpoczynku... Ale nie godziny. Dokładnie. Obudziłam się równo o 16. Mianowicie obudził mnie głos mamy z dołu. Pospiesznie zeszłam na parter i zauważyłam ubraną kobietę. No tak, idzie do pracy. Znowu nie będzie jej całą noc. Przewróciłam oczami z tej rutyny.
- Chan, wychodzę, pamiętaj, zamykaj drzwi na klucz, nikogo nie wpuszczaj i pilnuj chłopców. - nakazała.
- Dobrze mamo, wszystko wiem. - oznajmiłam.
Czuję się jak małe dziecko, któremu wszystko trzeba tłumaczyć krok po kroku, to irytujące.
Po opuszczeniu przedpokoju, zorientowałam się, że miał przyjechać Justin, aby wyjaśnić mi pewne sprawy. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał 16.10. No tak, na dodatek się spóźnia. To wcale nie poprawia jego sytuacji. Poszłam do kuchni i zrobiłam sobie gorącą czekoladę, którą zabrałam do swojego pokoju. Wchodząc do niego od razu zobaczyłam siedzącego chłopaka na moim łóżku. Przeraziłam się jego widokiem. To było niespodziewane. Jak on tu wszedł?
- Co Ty tutaj robisz do cholery?! - krzyknęłam, a czekolada, którą trzymałam w ręce powoli zaczęła parzyć moje opuszki palców. Szybko ją odstawiłam na biurko.
- Cześć, po pierwsze to również cieszę się, że Cię widzę, po drugie to masz fajne drzewo na dworze, a po trzecie mieliśmy coś wyjaśnić. - oznajmił siadając wygodnie.
- Czy ja dobrze rozumiem, że wszedłeś oknem? - zapytałam będąc w szoku.
- No tak, co w tym takiego skomplikowanego... - prychnął.
No tak, jakby inaczej. Przewróciłam oczami.
Usiadłam na krześle przy biurku zamieniając się w słuch.
- No więc słucham wyjaśnień. - stwierdziłam.
- Nie jestem gejem... To było... To było dlatego, żeby Vanessa dała mi spokój. To moja była. - kontynuował. - To wcale nie jest prawda, wiedzą o tym tylko moi kumple i teraz Ty. - skończył.
- No okej... A co z... - przerwałam. - Co z naszym pocałunkiem? Dlaczego tak zareagowałeś? - zapytałam.
Chłopak potarł twarz dłońmi myśląc głęboko po czym uniósł głowę i spojrzał na mnie. 
Patrząc na niego zauważyłam niewielkie blizny na jego dłoniach. Skąd one? Jednak nie chciałam tego teraz roztrząsać.
- To jest zbyt skomplikowane... Widzisz, nie chcę, żebyś myślała, że to mi się nie podobało... - powiedział. - Tylko, nie chcę Cię później zranić, boję się tego, bo widzę, że nie zasługujesz na to. - stwierdził.
Podobało mu się? To znaczy, że ja też mu się podobam? Moja podświadomość w tym momencie przeżywała szok, zachwyt i smutek. Trudno było to pogodzić.
- W takim razie dlaczego nawet cześć nie jesteś w stanie mi powiedzieć? Dlaczego udajesz, że się nie znamy? - zapytałam z pełną powagą. 
Lekcje u Pani Beer się przydają.
- W sumie to nie wiem... Myślałem, że byłaś na mnie zła i nie chcesz, żebym się do ciebie odzywał... - rzekł.
- Tak, byłam zła. Naprawdę zła i w pewnym sensie dalej jestem... - powiedziałam.
- Przepraszam Chan, nie wiedziałem, że to tak wyjdzie, chcę żebyśmy się widywali, rozmawiali ze sobą jak normalni ludzie. - spojrzał na mnie oczami, z których dało się wyczytać smutek.
Jemu chyba naprawdę było przykro.
- Przeprosiny przyjęte. - szepnęłam upijając łyk czekolady.
Chłopak szeroko się uśmiechnął, wstał z łóżka i zmierzył w moim kierunku. Chwycił moją czekoladą i odstawił ją na biurko po czym przytulił mnie.
- Dziękuję. - wyszeptał we włosy.
Mogłam jedynie się uśmiechnąć. W zasadzie wszystko się wyjaśniło. Justin nie jestem gejem, na całe szczęście, pocałunek mu się podobał, nie chce mnie zranić. Ale dlaczego miałby to zrobić?
Nagle do pokoju wpadli chłopcy i zastali nas w nietypowej sytuacji.
- Chanel! - krzyknęli, a ja nagle odsunęłam się od chłopaka.
- Czego? - odpowiedziałam.
- Co tu robi Justin? Jest też Jaxon? - zapytali.
- Nie, nie ma. Czego chcecie? - wywróciłam oczami.
- Tata dzwoni... - powiedzieli.
- Co? - zapytałam natychmiast, a Thomas podał mi telefon.
- Halo? Chanel? - w słuchawce usłyszałam głos ojca.
- Tata? Co się z Tobą działo? - wykrzyknęłam przepełniona złością.
- Chanel, spokojnie. Wszystko jest dobrze... Na lotnisku ktoś mi ukradł telefon, mam zastępczy. - rzekł. - Co u was? - zapytał.
- Dobrze, a co ma być? Mama przechodzi załamanie nerwowe... Nie odzywałeś się przez 5 dni, jak ma być? - parsknęłam.
- Córciu, muszę Ci coś powiedzieć... - szepnął.
- Co się stało? - wyczułam w jego głosie załamanie.
- Ja... Ja nie wrócę. - mruknął.
Ta informacja zwaliła mnie z nóg... 


CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!

Rozdział lepszy niż poprzedni, zaczyna się coś dziać.
Ciekawi dlaczego ojciec Chan nie wróci?

wtorek, 14 października 2014

Rozdział 005.

Usiadłam na kanapie widząc nadawcę sms'a. Czego on ode mnie znowu chce? Nie rozumie, że nie mam ochoty z nim pisać? W każdym razie, kliknęłam i natychmiast wyświetliła mi się wiadomość.
"Cześć Chanel, wcześniej do Ciebie pisałem, ale nie odpisałaś mi, może nie doszło do Ciebie.. Ale chcę Ci powiedzieć, że w przyszłym tygodniu wpadam do Cambridge, myślę, że się spotkamy i pogadamy. Mam praktyki hotelarskie i będę na miesiąc u rodziny kolegi, trzymaj się mała;)"
- Cooo? - otworzyłam szeroko buzie. - To nie może się dziać naprawdę. - szepnęłam.
Specjalnie nie odpisuje mu, nie dzwonie, nie mówiłam po naszym rozstaniu nawet zwykłego "cześć", żeby się odczepił, a on ciągle powraca! Poddaje się... Co ma być to będzie.
Odpisałam mu zwyczajne "Ok", aby dał mi spokój następnym razem, chociaż szczerze wątpie...
Spojrzałam na zegarek, na którym widniała 16.30. 
- Hm, zaraz przyjdą chłopaki. - mruknęłam.
- Matthias, Thomas! - krzyknęłam. - Lekcje zrobione? - zapytałam.
- Tak, jak chcesz to chodź sprawdzić. - odpowiedzieli.
- Później zajrzę, a teraz chodźcie na dół, zaraz Jaxon przyjdzie. - powiadomiłam ich.
Szybkim krokiem chłopcy zeszli na dół i poszli za mną do kuchni. 
- Jak przyjdzie Jaxon to macie się grzecznie zachowywać, jasne? - nakazałam. - Nie mam zamiaru interweniować. Jeśli będzie chciał się czymś pobawić to po prostu mu to dajcie, ale zabawkę rzecz jasna. - poprawiłam.
Chłopcy tylko kiwnęli głowami i popędzili na górę do swojego pokoju. Ja zatem wstawiłam wodę na herbatę i wyjęłam z szafki różnego rodzaju słodkości układając je w salonie na stoliku. Chwilę potem usłyszałam dzwonek do drzwi. Nieoczekiwanie nagle serce zaczęło bić szybciej i ręce jakby się pociły. Czy ja się stresuje? Ale... To nie jest randka... Prawda?
Powolnym krokiem podeszłam do drzwi i je otworzyłam.
- No cześć. - przywitał się Justin.
- Hej, wejdźcie. - delikatnie się uśmiechnęłam.
Chłopcy posłusznie weszli do środka.
- Zapraszam do salonu. Yyy, Jaxon jeżeli chcesz iść do młodych to są na górze, na pewno usłyszysz ich krzyki. - zaśmiałam się.
Chłopiec tylko pokiwał głową, szepnął coś do Justina i poszedł na góre.
- Chcesz coś do picia? - zapytałam.
- Wiesz... Herbata może być. - puścił oczko.
Po zrobieniu herbaty zaniosłam ją do chłopaka i odstawiłam na stoliku. Sama zaś usiadłam na fotelu naprzeciwko niego upijając łyk napoju.
- Co Jaxon Ci tam szeptał? - zaśmiałam się poruszając brwiami.
Chłopak się tylko zaśmiał.
- Nie chcesz wiedzieć, może kiedyś Ci powiem. - ukazał swoje białe zęby.
- Nie nudzisz się tu sama jak nie chodzisz jeszcze do szkoły? - Justin rozejrzał się po mieszkaniu i zapytał.
- Wiesz co? Strasznie się nudzę... - mruknęłam. - Przeważnie jest tak, że kiedy wstaję to już jestem sama. Mama zazwyczaj jest w pracy, a chłopcy w szkole... - rzekłam.
- To w każdej chwili możesz się do mnie zgłosić, zagospodarujemy jakoś ten czas. - zaśmiał się.
- Taak, a Twoja szkoła? - zapytałam.
- Do szkoły będę musiał chodzić systematycznie w następnym roku, ten się nie liczy. - wytknął język.
Przewróciłam oczami.
- Czyli jak mam rozumieć to zagospodarowanie czasu? - uśmiechnęłam się.
- Hm, no wiesz... Jeśli na przykład teraz mi powiesz, że jutro nie wiesz, co będziesz robić, to ja z miłą chęcią się Tobą zajmę. - uśmiechnął się niewinnie. 
Parsknęłam śmiechem.
- To znaczy wiesz o czym mówię. - chłopak natychmiast się poprawił i zaczął gładzić się po głowie.
Oho, chyba go zawstydziłam. 1:0 dla Chanel!
- Spokojnie, rozumiem. - zaśmiałam się. - Więc, co lubisz robić w wolnym czasie? - zapytałam zmieniając temat.
- Cóż... Różne rzeczy, tylko sobie nie skojarz tego. - zaśmiał się.
- Haha, czyli? - zaczęłam się droczyć.
- No gram na PS, gram w kosza, jeżdżę autem, na pewno coś jeszcze się znajdzie. - rozluźnił się. - A Ty?
- Ja? Oglądam filmy, gram trochę w siatkówkę, biegam, to znaczy biegałam... - delikatnie się uśmiechnęłam.
- Dlaczego już nie biegasz? - zapytał i utkwił wzrok we mnie.
- Długa historia... Mam jakieś problemy z głową i każdy lekarz nie wie, co mi jest, ale każą się oszczędzać i jak najmniej wysiłku. - mruknęłam.
- Każda laska w szkole znając życie by Ci zazdrościła. - zadrwił.
- Co? Dlaczego? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Wszystkie chcą być piękne cały czas, a jak im się powie o bieganiu czy grze w kosza, to od razu wymyślają różne choroby jakie ich doświadczyły, żeby tylko nie grać. Są straszne. - przewrócił oczami.
- Rozumiem. - uśmiechnęłam się.
Rozmawialiśmy tak chyba z 2 godziny, aż w końcu Justin zaproponował grę na PS, oczywiście nie miałam nic przeciwko, tylko problem w tym, że to zazwyczaj chłopcy grają, a ja się tylko przyglądam. Po prostu nie umiem grać.
- Co powiesz na siatkówkę? - zaproponował.
Świetnie, jeszcze dostanę baty grając w siatkę...
- No okej. - odpowiedziałam po dłuższym zastanowieniu.
Chłopak włączył grę i pokazał mi, co, jak i gdzie mam przyciskać. To zbyt skomplikowane, za dużo guzików, a tak mało czasu na reakcję.
- Ja nie umiem. - mruknęłam.
- Heej, mała, wszystkie da się nauczyć, chodź tu. - poklepał miejsce obok siebie.
Usiadłam koło niego,  a on dalej tłumaczył mi jak się tym posługiwać.
Jakieś 20 minut później stwierdziłam, że się do tego nie nadaję. Przegrywałam siedemnastoma punktami, a chłopak bezczelnie się ze mnie nabijał.
- Zobaczymy kto się jeszcze będzie śmiał ostatni. - wystawiłam język.
Justin pokiwał tylko przecząco głową i skończył seta wygrywając ze mną do 8 bodajże.
- Świetny wynik Cyrus. - zaśmiał się.
- Po nazwisku to po pysku. - udałam obrażoną i skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Oj no weź, następnym razem pójdzie Ci lepiej, a jak nie to dam Ci wygrać. - zaśmiał się i zbliżył do mnie.
- Nie. - odpowiedziałam stanowczo.
- No proszę Chanel, chodź, obejrzymy jakiś film. - prosił.
- Pod warunkiem, że horror. - odpowiedziałam.
- Już Cię lubię. - uśmiechnął się i od razu zaczął szukać filmu.
- Może Kronika Opętania? - zapytał.
- Nie oglądałam, więc czemu nie. - delikatnie się uśmiechnęłam.
W międzyczasie, gdy chłopak próbował włączyć film, ja poszłam do kuchni z zamiarem zrobienia popcornu. Po 5 minutach wróciłam do salonu, a chłopak dumny z siebie usiadł wygodnie na dywanie czekając na mnie.
Mówiąc szczerze to film był naprawdę przerażający, a gdy spoglądałam na chłopaka, on nie wyrażał żadnych emocji strachu, zachwytu czy czegokolwiek, po prostu nic...
- Wiem, że na mnie zerkasz. - stwierdził uśmiechając się.
- Co? O czym Ty mówisz... Film oglądam. - czułam jak moja twarz przybrała różowy kolor.
Chłopak tylko się zaśmiał i wziął garść popcornu z czego jeden wrzucił mi do stanika. 
- Poważnie? - zapytałam spoglądając na niego.
- Jeśli chcesz to mogę go wyjąć, nie ma problemu. - uśmiechnął się lubieżnie.
- Nie, nie. Spokojnie, poradzę sobie. - rzekłam i wyjęłam popcorn tak, aby niczego nie widział.
Następnie chcąc mu się odwdzięczyć, wzięłam pozostały popcorn z miski i wsypałam mu za koszulkę, a okruszki na włosy. Widząc jego reakcje szybko wstałam i stanęłam za stołem śmiejąc się.
- Takie to śmieszne? - zapytał otrzepując się.
- Według mnie tak Panie Justinie Drew Bieber. - zaśmiałam się.
- Uu, teraz się módl, żebyś przeżyła. - poruszył brwiami i zmierzył w moim kierunku.
Widząc jego minę zaczęłam się cofać i wpadłam na szafkę, przez co się przewróciłam. Chłopak korzystając z sytuacji podbiegł i bezczelnie usiadł na mnie.
- Justin zejdź, jesteś ciężki. - zaczęłam go z siebie spychać śmiejąc się.
- Ale ja nie mam takiego zamiaru, póki co. - zaczął się ze mną droczyć i łaskotać.
- Justin nie, proszę, nie łaskocz. - śmiałam się próbując go przekonać.
- Ale najpierw powiedz, kto jest najprzystojniejszym, najseksowniejszym facetem. - śmiał się dalej mnie łaskocząc.
- Najprzystojniejszym, najbardziej seksownym facetem jest... Jest... - nie mogąc nic powiedzieć dalej się śmiałam.
- Dobra, już Cię wymęczyłem i uznajmy, że powiedziałaś moje imię. - chłopak zszedł ze mnie i podał mi rękę.
- Najprzystojniejszym, najbardziej seksownym facetem... Na pewno nie jesteś Ty. - zaśmiałam się i uciekłam w kierunku kuchni.
Justin chwilę potem był już w pomieszczeniu, ja byłam zaś po drugiej stronie lady. Nie zauważając jak chłopak zwinnie się przemieszczał, kilka sekund później był już przede mną.
- No więc... Wracamy do punktu wyjścia, czy powiesz kto jest tym facetem, ale tym razem właściwą odpowiedź chcę usłyszeć. - stanął przede mną i mruknął.
- Hm, powiedzmy, że ja to wiem i ty również, więc po co mam to mówić? - uśmiechnęłam się przygryzając wargę.
- Nie przygryzaj wargi. - szepnął.
O kurcze, to chyba na niego działa. A on działa na mnie...
- No to w takim razie powiedzmy, że ja nie wiem, co ty myślisz, a chciałbym się dowiedzieć. - uśmiechnął się odgarniając kosmyk włosów z mojego policzka.
- Najprzystojniejszym, najseksowniejszym facetem... - nie dokończyłam, ponieważ chłopak delikatnie i czule musnął moje usta, a ja stałam w bezruchu.
- Jesteś Ty... - dodałam uśmiechając się, gdy chłopak przerwał pocałunek.
- Przepraszam. - zerknął na mnie i zaczął gładzić się po karku. 
On chyba żałuje tej sytuacji...
Uniosłam jego podbródek do góry i spojrzałam w czekoladowe oczy.
- Nic się nie stało, spokojnie. - delikatnie się uśmiechnęłam.
- To za szybko się stało, przepraszam. Lepiej będzie jeśli pójdziemy już. - szepnął i odsunął się.
- Jaxon! - krzyknął, a jego młodszy brat natychmiast zszedł z góry.
- Idziemy do domu, jutro idziesz do szkoły. - mruknął i pomógł ubrać się chłopcu.
- Pa Chanel. - odpowiedział smutny Jaxon.
- Narazie Chan. - odpowiedział i natychmiast wyszedł z mieszkania.
Nie wiedziałam, co się stało... Dlaczego tak zareagował? To moja wina?  Co takiego zrobiłam, albo czego nie zrobiłam?
- Gdzie Jaxon? - chłopcy stali na schodach i spoglądali na mnie.
- Poszedł do domu, jutro szkoła... A wy teraz migiem do łazienki i do spania. - rzuciłam i poszłam do kuchni.
Usiadłam na kuchennym krześle myśląc dlaczego tak zareagował... Może dlatego, że nie odwzajemniłam pocałunku? Właściwie czy ten pocałunek powinien mieć w ogóle miejsce? Może dlatego tak szybko wyszedł. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się odezwie...




CZYTASZ?=SKOMENTUJ!

Wszelkie pytania kierujcie na aska podanego wyżej.
Rozdział średnio mi się podoba.
Na około 50 osób, które są informowane miło byłoby, 
gdyby połowa chociaż skomentowała.