sobota, 28 marca 2015

Epilog.

Rok później...
Dzisiaj obchodziłaby swoje 18 urodziny. W dalszym ciągu jest mi ciężko, ale pogodziłem się z tym. Poszedłem na studia, może wyjdę na porządnego człowieka. Z tej okazji przyjechałem do Cambridge, bo tu właśnie została pochowana. Wchodząc na cmentarz przeszły mnie dreszcze. Tak jakby była obok mnie próbując chwycić za dłoń. Czułem jej obecność. Usiadłem obok pomnika i zacząłem wspominać.
- Cześć skarbie. Dawno mnie tu nie było, więc mam obowiązek się tłumaczyć. - zaśmiałem się. - Zacząłem od nowa, mimo, że to nie jest już to samo, ale się staram, tak jak chciałaś. Dostałem Twój list pożegnalny i wiesz co? Jakoś mi idzie. Rozpocząłem naukę, wyrwałem się z tego całego gówna, jestem czysty. To wszystko dla Ciebie. Mam nadzieję, że jesteś dumna. Wierzę, że nade mną czuwasz. Póki co, nie potrafię o Tobie zapomnieć i zapewne nigdy tego nie zrobię. - mówiłem.
- Justin? - usłyszałem za sobą. - Co tu robisz? - spytał Christian idąc w moim kierunku.
- Dzisiaj jej urodziny, chciałem złożyć życzenia jakkolwiek banalnie to brzmi. - powiedziałem. 
- Ja tak samo. - mruknął siadając obok mnie.
Oboje siedzieliśmy w ciszy. Christian spoglądał na pomnik, a ja starałem się wspominać wszystkie szczęśliwe chwile jakie spędziliśmy razem. To poprawiało mój nastrój. 
- Dawno się nie widzieliśmy. - szepnął.
- Wiem, studia mnie przerastają, ale muszę dać radę. - spojrzałem na chłopaka.
- Chanel była wspaniałą dziewczyną. Nie muszę Ci chyba o tym mówić, bo doskonale o tym wiesz, ale dzięki niej również Ty stajesz się innym człowiekiem. - przerwał. - Dużo jej zawdzięczasz, prawda? - spojrzał na mnie.
- Nawet nie wiesz ile. - szepnąłem.
- Dlatego nie pozwól tego zmarnować i staraj się dla niej, stary. - poklepał mnie po ramieniu i odszedł.
- Wszystkiego Najlepszego, kochanie. - szepnąłem, położyłem bukiet kwiatów na pomniku i oddaliłem się.
Nic już nie będzie takie samo, ale kiedyś się spotkamy, a wtedy będziemy już zawsze razem. Obiecuję.

KONIEC OPOWIADANIA

NOWE OPOWIADANIE ---> Art Of Killing 
ZAPRASZAM DO CZYTANIA I KOMENTOWANIA!


sobota, 21 marca 2015

Rozdział 33.

Uchyliłam powieki, a ostre promienie światła dotarły do moich oczu. Przetarłam je delikatnie i rozejrzałam się dookoła. 
- Gdzie ja jestem? - szepnęłam do siebie.
Byłam na sali... Co się stało? Próbowałam sobie cokolwiek przypomnieć kiedy do środka wszedł niskiego wzrostu mężczyzna, ubrany w biały surdut z plakietką na prawej piersi.
- Jak się czujesz? - zapytał notując coś na karcie.
- Co się stało? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Wiedziałaś jakie będą konsekwencje braku leczenia, prawda? Więc proszę, nie rozpaczaj teraz po tym, co Ci powiem...
Przejdzie on do cholery do sedna czy dalej będzie pieprzył jakieś chore farmazony?
- Stąd już nie wyjdziesz. Jesteś za słaba. Twoje ciało w 80% jest niezdolne do funkcjonowania. 
On sobie kpi, prawda?
- Pan żartuje? - parsknęłam kiwając przecząco głową.
- Doskonale wiedziałaś, co będzie się działo bez leczenia. - spojrzał na kartę po czym opuścił pomieszczenie, a po nim weszła uśmiechnięta pielęgniarka.
- Potrzebujesz czegoś kochanie? - zapytała z pogodnym wyrazem twarzy.
Przypomina mi mamę. Na samą myśl o niej, uśmiechnęłam się. Wiem, że już jej nie zobaczę, jednak obiecuję, że będę nad nią czuwać. Nie pozwolę, aby stała się jej krzywda. 
- Nie, dziękuję. - posłałam uśmiech.
Kobieta poprawiła moją poduszkę i podała pilot od telewizora, następnie wyszła.
Włączyłam go, jednak cały czas myślałam o moich ostatnich dniach. Mimo wszystko cieszyłam się, że przed odejściem jednak zobaczyłam mamę i chłopców. Było to coś, czego pragnęłam najbardziej.
A Justin? Kocham go, ale po ostatnich czynach mam nieco wątpliwości. 
Spojrzałam w kierunku drzwi, które za chwilę się uchyliły, a w nich we własnej osobie stanął szatyn. 
"O wilku mowa".
- Mogę? - szepnął wychylając się.
Przytaknęłam, a chłopak zamknął drzwi i usiadł obok mojego łóżka spoglądając na mnie.
- Wiesz, że Cię kocham, prawda? - chwycił moją dłoń.
- Nie mów tak... Nie mów jakbyś się żegnał. - pokręciłam głową zabierając dłoń.
- Chanel, proszę Cię. Ja wiem, że obiecałem Ci nie mieszać się w Twoje sprawy, ale może nie jest jeszcze za późno na leczenie. Nie daj się chorobie. - tłumaczył.
- Justin, Ty nic nie rozumiesz. Mam jeszcze kilka dni, nie miesięcy czy lat. - spojrzałam na niego. - Poza tym, proszę, wyjaśnij mi dlaczego Ty tu trafiłeś. - dodałam.
Chłopak przetarł twarz dłońmi i zaczął mówić.
- Tęskniłem. Bardzo. Pamiętam jak kiedyś moją jedyną odskocznią były używki. Potrafiły sprawić, że zapominałem o wszystkich obowiązkach, smutkach... Pojechałem i je kupiłem. Nie było Cię, Christian o niczym nie wiedział... Byłem sam. Przedawkowałem. Z tego, co wiem, to właśnie Christian mnie znalazł i uratował. - spuścił głowę. - Nie chcę, żebyś odeszła. Widzisz, że sobie nie radzę bez Twojej obecności przy mnie, a co jeśli całkowicie odejdziesz? Umrę razem z Tobą. - szeptał szlochając.
Jeżeli dziewczyna chce, żeby chłopak był gotów umrzeć za nią lub razem z nią, to jest cholerną idiotką i egoistką. Ujawnił swoje uczucia. Kocha mnie. Jednak czy nie za późno to do mnie dotarło? Jestem w rozsypce. Nie mam już sensu dalej tego ciągnąć. On zasługuje na lepszą kobietę, która pozostanie z nim do śmierci, z którą będzie miał upragnione dzieci i nazwie je jak zechce. Tego dla niego pragnę. Szczęścia.
- Jeżeli chodzi o Anę... - przerwał. - To była totalna pomyłka. Nie wiem, co z nią robiłem. Do tej pory nie mogę uwierzyć w swoje wspomnienia. Ale jednego jestem pewien, odzyskałem rozum i w odpowiednim momencie wyszedłem. Nie zdradziłem Cię. Nie mogłem. - wyjaśnił.
- Justin, spokojnie. Wybaczyłam Ci. - uśmiechnęłam się delikatnie i pogładziłam jego policzek.
Wiedziałam, że mnie teraz potrzebował, a ja nie byłam pewna do jakiego momentu będę mogła przy nim być. To właśnie było straszne.
Nie bałam się śmierci. Oswoiłam się z nią, zarówno jak i z bólem, ale jednego nie zniosę. Utraty jego... Jeżeli teraz jest mu ciężko, nie wiem jak sobie poradzi beze mnie.
- Kocham Cię. - szepnął muskając delikatnie moje wargi.
Byłam osłabiona. Nie mogłam się nawet podnieść. Cierpiałam, ale patrzenie jak mój ukochany również cierpiał, było znacznie gorsze. 
- Kocham Cię, najmocniej, na zawsze. - szepnęłam dość słyszalnie dla niego.
- Zostałem wypisany, więc muszę teraz wyjść, ale niedługo przyjadę. Obiecuję. - ucałował mą dłoń.
- Nie spiesz się. - wymamrotałam.
- Muszę. Mam coś dla Ciebie. - powiedział i opuścił pomieszczenie.
Spojrzałam w kierunku zamykanych drzwi, a w okienku ujrzałam patrzącego brązowookiego, który coś szeptał...
- Na zawsze. - szepnęłam unosząc delikatnie kąciki ust do góry tworząc uśmiech.
Dlaczego miałam wrażenie jakby to było pożegnanie? 
- Dzień dobry, to znowu Ja. Jak się panienka czuje?- zapytał mężczyzna, który wcześniej mnie odwiedził.
- Bywało lepiej. - mruknęłam.
Doktor podszedł do maszyny, do której byłam podłączona, chwycił za pewne rurki, w których gromadził się przezroczysty płyn i zapisał coś na karcie.
- To są płyny, które utrzymują Panią przy życiu, więc jeśli będzie Pani czegoś potrzebowała, proszę zawołać pielęgniarkę. Nie radzę samemu nigdzie się poruszać. - stwierdził.
Więc, gdyby nie te wszystkie rurki i maszyny, już bym nie żyła? Jest jeszcze gorzej niż sądziłam. Chwyciłam notes leżący na stoliku wraz z długopisem i zaczęłam pisać...
Kiedy skończyłam pisać wiadomość, odłożyłam kartkę adresowaną do Justina na stolik i zaczęłam płakać. To wszystko było dla mnie trudne. Podejmowanie tej decyzji. Nie chcę, żeby ktokolwiek obwiniał się z powodu mojego odejścia. Najwidoczniej to było mi pisane. Bóg miał dla mnie taki plan. Spełniłam swoją rolę na ziemi, teraz czas na...
Spojrzałam na wszelkie komputery znajdujące się przy moim łóżku. Te, które podtrzymują pracę mojego serca i mózgu. Kliknęłam jeden przycisk "WYŁĄCZ" i położyłam się w łóżku otulając kołdrą. Z każdą chwilą czułam się coraz bardziej senna. Myślałam, że poczuję jakiś ból, myliłam się. Odejdę spełniona. 
Ostatnie minuty życia chciałabym spędzić z Justinem, ale może to lepiej, że go tu nie ma... 
Wszystkie wspomnienia zaczęły do mnie docierać. Nasze pierwsze spotkanie. Nasz pierwszy pocałunek, stosunek. Uśmiechałam się na samą myśl o tych wszystkich rzeczach. Mimo, że moje życie nie było zbyt kolorowe ani długie, jestem zadowolona. Moje powieki pomału opadły, a ja starałam się już tylko zasnąć.


Justin

Jest w strasznym stanie. Jej twarz była taka smutna i blada. Jej dłonie chłodne, tak jakby powoli już odchodziła. Boję się, że nie przeżyje do jutra. Muszę wyrzucić tę myśl z głowy. 
Dojechałem do domu i wszedłem do środka. W salonie na stole leżały jeszcze rozsypane resztki prochów. Nie miałem ochoty na nie patrzeć, więc poszedłem do góry do sypialni.
Usiadłem na łóżku, na którym spędziliśmy wspólne chwile. Cudownie było przypomnieć sobie radosną Chanel. 
Wyjąłem telefon z kieszeni, wybrałem numer i nacisnąłem słuchawkę.
- Słucham? - usłyszałem łagodny głos kobiety.
- Pani Cyrus? Z tej strony Justin. - przedstawiłem się.
- Tak, o co chodzi? - zapytała łagodnym głosem.
- Chodzi o Chanel... Jest ciężko. Trafiła do szpitala, lekarze nie dają jej doby. Uznałem, że powinna Pani wiedzieć. - wytłumaczyłem.
- Co? Justin, ja tam przylecę. - szlochała. - Powiedz jej, że przylecę, niech walczy. Proszę. - płakała, a mi pękało serce.
- Dobrze, przekażę. - powiedziałem i rozłączyłem się.
Otworzyłem szafę i wyjąłem garnitur, w którym był ważny dla mnie przedmiot. Chciałem tego, nawet jeśli miałoby to trwać kilka dni, a nawet godzin. 
- Justin? - usłyszałem z dołu.
- Siema stary. - przywitałem się z Christianem.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Skoro mnie wypisali to raczej wszystko jest w porządku. - wzruszyłem ramionami. 
- A ona? - szepnął pytając.
- Wolę nie mówić. Lekarze nie dają jej doby. Jest blada, nie ma siły. - czułem napływające łzy do moich oczu. 
Panie Boże, dlaczego do kurwy nędzy mi ją zabierasz?! Dlaczego!? 
- Jedziesz ze mną do szpitala? - zapytałem.
- Najpierw chodź coś zjeść, bo ty również słabo wyglądasz... - stwierdził.
Jak mogę myśleć teraz o jedzeniu, kiedy moja dziewczyna walczy o życie w szpitalu? Chociaż w sumie coś lekkiego mógłbym zjeść. Szpitalne jedzenie jest okropne.
Przytaknąłem i wyszedłem z domu razem z przyjacielem.
Kiedy po skończonym posiłku dotarliśmy do szpitala, od razu skierowałem się do sali, w której leżała Chan. Zapukałem, ale nie usłyszałem odpowiedzi, więc wszedłem.
Leżała na boku. Podszedłem spokojnie sądząc, że śpi, ale coś mi nie pasowało. Była blada, zbyt blada, a kiedy dotknąłem jej dłoń, była zimna...
- Siostro! - wydarłem się na cały szpital wołając. - Chanel, obudź się, proszę! Kochanie, otwórz oczy... Jeszcze nie teraz, błagam. - szlochałem.
Do sali wbiegła przerażona pielęgniarka sprawdzając, co się dzieje.
- Nie oddycha! - krzyczałem klęcząc przed nią i trzymając dłoń.
- Chłopcze, ona nie żyje... - westchnęła kobieta.
Po chwili do pomieszczenia wszedł lekarz prowadzący i szybko stwierdził przyczynę tego wypadku.
- Aparatura została wyłączona, dlaczego? - przyłożył dłoń do ust.
- To niemożliwe! Ona nie może! Nie teraz... Miałem się jej oświadczyć! - łkałem kiedy do sali wpadł rozkojarzony Christian.
Kiedy spojrzał na mnie, doskonale rozumiał, co się stało... Podszedł próbując mnie opanować, ale ja nie chciałem... Nie chciałem niczego... Właśnie straciłem dziewczynę swojego życia... Nawet nie zdążyłem się jej oświadczyć... Doznałem szoku.
- Justin, przykro mi... - powiedział Christian poklepując mnie po ramieniu.
- Proszę Pana. - odwróciłem się w stronę lekarza. - Ona sama podjęła taką decyzję, odłączyła aparaturę. Uznała, że to jej czas.
Dlaczego Chanel? Dlaczego to zrobiłaś? Teraz, kiedy Cię nie ma, mam tylko nadzieję, że nie cierpiałaś...

Tydzień później...

Jestem tu, na cmentarzu. Dopiero dzisiaj tak naprawdę się z nią rozstanę. Ciężko mi, niesamowicie ciężko, ale ona nie chciałaby, żebym się nad sobą użalał... 
Podszedłem do pochówka, gdzie leżała w pięknej białej sukni.Była piękna, moja królewna... Wyjąłem z kieszeni pudełeczko, otworzyłem je i wyjąłem pierścionek.
- Wiesz, co to za pierścionek. Chciałem to zrobić wcześniej, brakowało mi odwagi, ale teraz chcę, żebyś go miała przy sobie... Cały czas. 
Chwyciłem jej dłoń i nałożyłem pierścionek na palca. W pewien sposób czułem, że jest między nami jakaś więź.
Po całym zdarzeniu podszedł do mnie Christian wręczając pewną kartkę z moim imieniem na środku.
- Napisała do przed odejściem do Ciebie. - wręczył list i odszedł.
Nie rozumiałem.
"Kochany, mój szatyn...
Wiem, że to, co zrobię będzie dla Ciebie niewytłumaczalne, ale podjęłam taką decyzję i myślę, że jest dobra. Wiele razem przeszliśmy i ogromnym ciosem byłoby dla mnie, gdybyś się poddał. Musisz walczyć, pokazać, że warto, a jeżeli nie będziesz miał siły, pomyśl o mnie... Ja zawsze będę przy Tobie, będę czuwać. Kto wie, może nawet razem z Carly. Jesteś wszystkim o czym marzyłam, za to Ci dziękuję. Nie zatrzymuj się przy rozdziale ze mną, idź do przodu, przynajmniej się staraj. Poznaj piękną dziewczynę, którą pokochasz równie mocno jak mnie i będziesz miał cudowną rodzinę.
Kocham Cię.
Na zawsze Twoja."
- Nigdy nikogo nie pokocham tak jak Ciebie. - szepnąłem przykładając list do serca zamykając przy tym oczy.


Jest to ostatni rozdział, pozostał jeszcze tylko epilog.
Chanel umarła.

zapraszam na nowego bloga! ---> Art of killing


piątek, 13 marca 2015

Rozdział 32.

Wbiegłam do domu i pospiesznie trafiłam do swojego pokoju pakując resztę rzeczy.
- Chanel? Co się stało? - zapytała z niepokojem kobieta wchodząc do pomieszczenia.
- Nic. - mruknęłam ocierając łzy.
- Kochanie, przecież widzę. - zbliżyła się i pogładziła po plecach dając ukojenie.
- Justin jest w szpitalu i to prawdopodobnie z mojego powodu. - rozpłakałam się jeszcze mocniej.
- Dlaczego tak mówisz? - zmarszczyła brwi spoglądając na mnie.
Powiedzieć jej? Powiedzieć, że brał narkotyki? Przecież jeśli się dowie prawdy, to będzie kolejny powód, żebym nie wracała. Mimo to jestem mu potrzebna, czuję to.
- Ma problemy zdrowotne... - szepnęłam spuszczając głowę.
Nie mogłam jej powiedzieć prawdy. Nie teraz, ani nigdy indziej.
- Chanel, wiem, że go kochasz, ale zadaj sobie pytanie. Czy on jest wart tego całego poświęcenia z Twojej strony? - spojrzała na mnie matczynym spojrzeniem.
Czy jest wart? Jestem gotowa oddać za niego życie, jeśli byłaby taka konieczność.
- Mamo, nigdy nikogo tak nie kochałam. Proszę, nie każ mi go opuszczać. On jedyny był przy mnie jak byłam w rozsypce, jako jedyny nie pytał o powód mojego smutku, mimo to starał się to naprawić. On mnie kocha, ja to wiem i ja kocham jego. - wyznałam.
Kobieta spojrzała na mnie i mocno przytuliła do swojej klatki piersiowej. Wiedziałam, że zrozumiała, jednak dalej się obawiała. Jestem silną dziewczyną, dam sobie radę.
- Jutro rano wylatuję. Pogódź się z tym. - szepnęłam.
Dlaczego dano mi życie? Skoro wszystkich wokół ranię. Nie czuję się z tym dobrze. Wcale.

Następnego dnia...

Obudziłam się z przerażająco ostrym bólem głowy. Czułam, że coś jest nie tak. Podniosłam się z łóżka, zeszłam na dół i połknęłam  tabletki, które miały zatrzymać ten ból. Byłam już do nich przyzwyczajona.
Wzięłam poranny prysznic, a następnie wybrałam zestaw, który miałam zamiar na siebie założyć. Kiedy byłam już gotowa, spojrzałam na zegarek, który wskazywał 7 rano. Zatem zamówiłam taksówkę i teraz pozostało mi wyłącznie czekać na jej przyjazd.
W głowie miałam pełno myśli... Jak się czuje Justin? Czy wszystko z nim w porządku? Do czego właściwie doszło? Chciałam poznać odpowiedzi na te pytania, więc musiałam zrobić wszystko, aby tam dotrzeć.
Usłyszałam pukanie do drzwi, w progu ujrzałam kobietę.
- Jak się czujesz? - zapytała.
Dlaczego o to pyta? Dzisiejszy dzień jest dla mnie wyjątkowo trudny. Jeśli chodzi o stan fizyczny, jest źle. W sumie z psychicznym jest podobnie. Nie mam siły.
- W porządku. - skłamałam.
- Obiecaj, że jak dolecisz, odezwiesz się. - nakazała siadając na łóżku.
- Obiecuję. - przytaknęłam.
Po przyjeździe taksówki, pożegnałam się z mamą. Było mi smutno. W końcu niedawno przyjechałam, a już jadę z powrotem. Obiecałam natomiast, że jeśli wszystko będzie w porządku, wrócę. 
Po odbytej przeprawie wsiadłam do odpowiedniego samolotu i wystarczyło mi tylko czekać na start maszyny. Słuchając muzyki na słuchawkach, postanowiłam przejrzeć galerię zdjęć, w zasadzie zrobiłam to z braku innego zajęcia. Trafiałam na różne fotografie. Zdarzały się nawet zdjęcia z Taylorem, które natychmiast kasowałam. Nie chciałam wracać do tego, co miało miejsce wcześniej...
Przeglądając zdjęcia z Justinem, poczułam pustkę. Tak jakby ktoś odebrał cząstkę mnie. Nieprzyjemne uczucie. Spoglądając na zdjęcie, uroniłam kilka łez, może z bezsilności? Mój szatyn leży w szpitalu, a mnie przy nim nie ma. 
Szybko przed startem wybrałam numer Christiana.
- Chris? - rzuciłam na wstępie.
- Cześć Chan, co słychać? Gdzie jesteś? - zapytał.
- W samolocie. Za 2 godziny będę na lotnisku w Californii. Odbierzesz mnie? - zapytałam z nadzieją.
- No pewnie. Będę czekał, mała. - powiedział.
Mała? Błagam, to tekst z czasów podstawówki. 
- Oh. - przewróciłam oczami, co nie było dobrym posunięciem, gdyż ból głowy źle znosił jakikolwiek ruch. Wiedziałam, że coś jest na rzeczy. - Jak się czuje Justin? - dodałam.
- Przyjedziesz to pogadamy. Pa. - mruknął po czym się rozłączył.
Dlaczego nic nie chciał mi powiedzieć? Chociaż jedno, marne, głupie słowo "dobrze" czy "gorzej"... 
Usiadłam wygodnie w fotelu i przymknęłam powieki.
- Halo, przepraszam. - usłyszałam. - Dolecieliśmy. 
Ocknęłam się i ujrzałam nad sobą stewardessę. 
- Jesteśmy na miejscu. - powiedziała z uśmiechem.
- Oh, przepraszam. Dziękuję. - zebrałam rzeczy i pospiesznie wyszłam ze środka.
Na lotnisku czekał na mnie Christian stojąc obok czerwonego ferrari, którego nie dało się nie zauważyć. 
- Cześć. - uśmiechnął się przytulając mnie.
Czułam się nieswojo. Fakt, jest przyjacielem, ale tylko przyjacielem. Myślałam, że to sobie wyjaśniliśmy. A może to ja tworzę jakieś aluzje? 
- Hej. - mruknęłam unosząc delikatnie kąciki ust.
- Chcesz jechać od razu do szpitala, prawda? - zapytał unosząc brew na co tylko przytaknęłam.
Przez całą drogę milczeliśmy. Nie była to jakaś napięta atmosfera, ani niekomfortowa sytuacja. Była to spokojna cisza, którą się napajałam. 
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, nie czekając na chłopaka, wysiadłam z auta i prędko ruszyłam w kierunku budynku. Ten zapach, widok... Źle mi się wszystko kojarzyło, nie chciałam przebywać w tym miejscu, jednak dla brązowookiego byłam w stanie zrobić wszystko. 
Podeszłam do okienka i grzecznie zapytałam, gdzie znajdę pokój, w którym leży Justin Bieber. Kobieta zmierzając mnie od góry w dół stwierdziła, że nie może mi udzielić takich informacji. No tak,poufność.
- 241. - podszedł do mnie Christian. - Tak szybko wyszłaś, że nawet nie zdążyłem Ci tego powiedzieć. - zaśmiał się gorzko.
Kiedy wraz z Christianem dotarliśmy pod wskazany pokój przeszył mnie dreszcz. Moje całe ciało było jak sparaliżowane. Do tego mój ogólny stan nie poprawiał sytuacji. Ostrożnie uchyliłam drzwi i zobaczyłam leżącego szatyna, który zahipnotyzowany oglądał mecz koszykówki w telewizji. 
- Cześć. - powiedziałam wchodząc powoli do środka.
Justin spojrzał na moją osobę z niedowierzaniem i jak to tylko możliwe wyskoczył z łóżka przytulając mnie do swojej klatki piersiowej. Brakowało mi go. Cholernie. Już nigdy go nie zostawię samego, nigdy.
- Spokojnie, udusisz mnie. - zaśmiałam się.
Chłopak poluźnił uścisk i spojrzał na mnie dokładnie lustrując.
- Tęskniłem. Bardzo. Nawet sobie tego nie wyobrażasz. - szepnął gładząc dłonią mój policzek.
Oto mój szatyn, w którym się zakochałam. Szczery, uczuciowy. Idealny.
- Połóż się lepiej. - nakazałam.
Chłopak wykonał polecenie i chwycił moją dłoń splatając ze swoją.
- To ja może pójdę po coś do picia. - mruknął Christian wychodząc.
Oboje nie spojrzeliśmy nawet w jego kierunku wpatrując się cały czas w siebie.
- Coś Ty chciał głupku zrobić? - spojrzałam na niego gładząc knykcie.
Chłopak spuścił wzrok i wzruszył ramionami.
- Nie było Cię. Myślałem, że już nie wrócisz. - szepnął.
- Przecież napisałam, że wrócę. Obiecałam. - wyjaśniłam.
- Nie ważne. Liczy się to, że tu jesteś. Kocham Cię. - szepnął wpijając się w moje wargi.
To był jeden z tych pocałunków, które lubiłam najbardziej. Wszystkie emocje i uczucia wyrażone bez słów. Czy to możliwe? Jeżeli się chce, wszystko jest możliwe.
- Też Cię kocham. - uśmiechnęłam się mówiąc.

Justin

Kiedy spoglądałem na jej twarz, czułem się szczęśliwy. Wiedziałem, że ją kocham. Powtarzałem jej to za każdym razem, a jej potwierdzenie uczuć wobec mnie, dawało mi najszczerszą gwarancję, że tak jest.
Była piękna, mimo wszystko. Jednak widziałem, że jest zmęczona tym wszystkim. Po wyjściu stąd, będę musiał się zrekompensować. 
Z każdą chwilą do mojej głowy uderzały myśli związane z Aną. Czułem się podle.
Pieprzony egoista, który miał wszystko w dupie. 
Przez ten cały czas myślałem tylko o jednym. Czy powiedzieć Chanel, co właściwie bym zrobił? Czy powinna wiedzieć? Jestem maksymalnie rozerwany. 
- Wytłumaczysz mi to? - zapytała po pocałunku.
- Miałem ciężki okres jak wyjechałaś. Musiałem odreagować. - szepnąłem. - Pojechałem do Franka, znajomego dilera. - dodałem.
- Brałeś narkotyki? - spojrzała z niedowierzaniem.
- Jest jeszcze coś... - mruknąłem.
Dziewczyna spojrzała pytająco, a ja wiedziałem, że to może być koniec tego, co nas łączy.
- Bo widzisz... Pojechałem prędzej do klubu, upiłem się i... - przerwałem spoglądając na nią. - Prawie Cię zdradziłem. - przetarłem twarz dłońmi.
Twarz dziewczyny pobladła. Wiedziałem, że to był dla niej szok. Bałem się tego, co powie lub zrobi. Czekanie wydawało się trwać wieczność, dosłownie.
- Przespałeś się z inną? - szepnęła, a pojedyncza łza spłynęła po policzku.
Moje serce się łamało wiedząc, że ta łza jest spowodowana moją głupotą. Byłem tego w pełni świadomy.
- Nie... Sęk w tym, że w odpowiednim momencie odzyskałem rozum i wyszedłem stamtąd. - wyjaśniłem. - Proszę Cię, uwierz mi. Nie zdradziłem Cię. Nie wybaczyłbym sobie tego. - tłumaczyłem.

Chanel

Co on pieprzy? On się błąkał po klubach, prawie mnie zdradził podczas, gdy ja w Cambridge obwiniałam siebie, że go zostawiłam? Jestem żałosna.
- Nie... - szepnęłam. - Muszę wyjść. - dodałam po czym opuściłam pomieszczenie.
Nie mogłam tam dłużej być. Nie po tym, co usłyszałam. To jakiś chory sen. Błagam, niech to się skończy.
- Dokąd idziesz? - usłyszałam głos Christiana za sobą.
- Muszę się przewietrzyć. - mruknęłam idąc.
Z każdym krokiem czułam, że opadam z sił w niewiarygodnie szybkim tempie. Nie mogłam ustać na nogach. Wiedziałam, że zaraz upadnę. Było coraz gorzej. 
- Chanel! - usłyszałam stłumione wołanie kiedy opadałam bezwładnie na podłogę.
Mój czas... On się kończy, a moje życie razem z nim.

za błędy przepraszam xx


Przepraszam, że rozdziału tak długo nie było,
ale również mam swoje życie prywatne i problemy :(
Miłego czytania:)

CZYTASZ = KOMENTUJESZ!
NIE MA OGRANICZENIA, CO DO KOMENTARZY:)






niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 31.

Nieustępliwie dobijałem się do drzwi, wiedząc, że ktoś musi być w środku.
- Frank! Otwórz te pieprzone drzwi do cholery! - krzyknąłem uderzając w nie z podwójną siłą.
- Już, już, nie spinaj się... Chwila. - usłyszałem lajtowy głos chłopaka, to oznaczało jedno, był na haju.
Drzwi się otworzyły, po czym w progu stanął młody smarkacz według mnie, ale nie chodziło mi teraz o to. Potrzebowałem towaru, a on był zaufanym dilerem, więc uznałem, że z łatwością go od niego dostanę.
- Potrzebuję towaru. - syknąłem wchodząc do środka.
- Justin, dawno Cię u mnie nie było. Sprawy się komplikują? - zaśmiał się. - Plotki szybko się roznoszą. - parsknął siadając w fotelu.
- Gdyby nie chodziło w tym momencie o narkotyki, przyrzekam, że moja pięść chętnie zaprzyjaźniłaby się z Twoją twarzą. - syknąłem. - Jeśli dobrze pamiętam, Twój nos miał wcześniej inny kształt. - spojrzałem na niego lustrując dokładnie.
- Stary, spokojnie. Ty czegoś potrzebujesz, ja to mam i po sprawie. - uniósł ręce w geście obronnym.
Tak jak myślałem.
Będąc w domu, usiadłem spokojnie przy stoliku, na którym rozsypałem całą zawartość małej paczuszki. Dokładnie i z precyzją podzieliłem to na dwie części, tworząc cienkie, długie linie. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się czy warto do tego wracać. Ciężko było mi trzeźwo myśleć.
Bez dłuższego wahania, biały proszek trafił do moich nozdrzy powodując początkowo lekkie pieczenie, a następnie powolną ulgę i poczucie szczęścia. Będąc w błogim stanie, rozluźniłem się i zacząłem myśleć... w zasadzie o wszystkim.
W mojej głowie pojawiały się różne myśli. Początkowo znajdowała się w nich Chan. Była piękna, uśmiechnięta i przede wszystkim moja, w moich ramionach. Z późniejszą chwilą czułem, że ją tracę, tracę przez moją głupotę. Przez moje lekkomyślne zachowanie. Wstałem chcąc pozbyć się tego, co w tej chwili znajdowało się w moim organizmie, jednak nim wykonałem jakiś ruch, moje ciało opadło bezwładnie na podłogę. Ostatnie, co pamiętam, to widok Chanel i jej łzy spływające po policzkach z mojego powodu.

Chanel 

2 dni później...
Jestem spięta. Za godzinę mam spotkanie z biologiczną matką. Co ja jej powiem? W zasadzie jestem bardziej ciekawa, co ona powie mi. Dlaczego mnie zostawiła, dlaczego nie utrzymywała ze mną kontaktu? Mam tak wiele pytań, mimo wszystko i tak się obawiam tego, co mnie czeka.
Gotowa do wyjścia, zeszłam na dół, gdzie czekała kobieta wraz z chłopcami. 
- Wyglądasz pięknie, dojrzale. - przerwała. - Jesteś pewna, że chcesz tam iść? - zapytała z troską.
- Jeśli nie pójdę teraz, możliwe, ze taka okazja już się nie trafi. - szepnęłam biorąc torebkę i wychodząc z domu.
Mama jest sama, chociaż może i to dobrze. Nie potrafię zliczyć ilu mężczyzn miała od rozstania z ojcem. Od mojego wyjazdu na pewno paru ich jeszcze było. Chcę aby była szczęśliwa, z tym jedynym. W sumie ma chłopców, którzy wyrastają na porządnych, przystojnych mężczyzn. Cieszę się. Natomiast ojciec wczoraj wrócił do Californii. Wiem, że pewnego dnia się tam spotkamy, ale na razie odganiam tę myśl. 
Doszłam na wyznaczone miejsce i zajęłam miejsce przy stoliku czekając na matkę. Dziwnie to brzmi. Mam już jedną kobietę w swoim życiu, którą traktuję jak mamę, dziwnie się czuję myśląc, że jest ktoś jeszcze kogo mogłabym tak nazywać.
- Rosie? - zapytał łagodny głos.
Spojrzałam w tym kierunku i przytaknęłam. To była ta sama kobieta. Niska brunetka z zielonymi oczami przysiadła się obok mnie. 
- Proszę mówić Chanel. - wykrztusiłam. 
Myślałam, że to będzie łatwiejsze. Moje serce się łamało kiedy na nią spoglądałam. Czułam... nienawiść? Mogłam to tak nazwać i w zasadzie czuć. Nikt chyba nie byłby zdziwiony moją postawą.
- Dobrze, jak wolisz, Chanel. - uśmiechnęła się delikatnie. - Powiedz mi proszę, dlaczego chciałaś się spotkać? - zapytała.
- Skoro Ty nie miałaś na tyle odwagi aby to zrobić, musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. Poza tym, taka okazja może się więcej nie powtórzyć. - powiedziałam w momencie kiedy przystojny kelner znalazł się przy naszym stoliku.
- Witam, mogę przyjąć zamówienie? - zapytał z entuzjazmem.
- Poproszę sok pomarańczowy. - uśmiechnęłam się w jego kierunku.
- Ja również. - dodała kobieta.
Mężczyzna opuścił nasz stolik informując, że do pięciu minut powinien się zjawić z naszym zamówieniem.
- Wracając do rozmowy. - przerwała. - Zapewne pierwszym nurtującym Cię pytaniem jest to, dlaczego Cię porzuciłam, nieprawdaż? - spojrzała na mnie.
Przytaknęłam głową.
- Kochanie, to nie było wcześniej takie proste. - szepnęła. - Miałam 17 lat kiedy zaszłam z Tobą w ciążę. Nie planowałam tego. - pokręciła głową.
Była w moim wieku kiedy zaszła w ciążę? To dziwne, bo ja w tym momencie czuję się gotowa do bycia matką. Chciałabym mieć kiedyś dziecko, jednak mój stan zdrowia nie pozwala na to.
- Oddałaś mnie do okna życia czy zabrano Ci mnie później? - mruknęłam chowając twarz w dłoniach.
- Oddałam. Wiedziałam, że sobie nie poradzę... Mężczyzna, z którym zaszłam w ciążę, wystraszył się obowiązku jaki musiałby mieć i odszedł. Sama na pewno nie dałabym rady. Zrozum mnie. - szlochała.
W tym momencie przystojny kelner powrócił z naszym zamówieniem. Stawiając na naszym stoliku szklanki soku, do mojej była dołączona karteczka. Podejrzewam, że od niego, ale w tym momencie nie mogłam się na tym skupić.
- Nawet nie wiesz ile ja bym dała, żeby zajść w ciążę w tym wieku. - westchnęłam i upiłam łyk soku.
- O czym Ty mówisz? To jest wielki obowiązek, nie dasz sobie rady. Masz przed sobą całe życie, nadejdzie jeszcze ten czas. - stwierdziła spoglądając na mnie.
- Skąd możesz to wiedzieć? Obowiązek? Mną się nawet nie opiekowałaś, więc skąd możesz to wiedzieć? - szlochałam. - Jestem chora, nie zostało mi wiele. Nawet sobie nie wyobrażasz jakie to ciężkie. - spuściłam głowę.
- Chora? O czym Ty mówisz? - szepnęła kobieta przykładając dłoń do ust.
- Mam guza. Pół roku temu się o tym dowiedziałam... Przywykłam już do tej myśli, jednak nigdy nie przywyknę do tego, że nie zostanę matką. Nigdy. - powiedziałam sucho.
- Ile Ci zostało? - zapytała unikając kontaktu wzrokowego. 
- Nie wiem. Może pół roku, może dwa miesiące... - wzruszyłam ramionami. 
Kobieta dłuższą chwilę przetwarzała to, czego się ode mnie dowiedziała. Doskonale rozumiem, że to duży szok, ale to ja jestem chora, więc nie potrzebuję litości.
- Dlaczego nigdy mnie nie odwiedziłaś? - zapytałam.
- Twoja matka Ci nie powiedziała? - zmarszczyła brwi. - Jak myślisz, dlaczego się przeprowadziłaś do Cambridge? Twoja matka za wszelką cenę chciała uniknąć prawdy. Szukałam Cię, aż  w końcu zaufana osoba podała mi możliwy Twój adres. Znalazłam Cię... Widywałam jak wracałaś ze szkoły. Tyle razy chciałam Cię zatrzymać, ale się bałam, a później jak Twoja rodzina dowiedziała się o mnie, postanowili uciec. Najprawdopodobniej chcieli Cię uchronić przed tą skomplikowaną prawdą. - wyjaśniła.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Z moich ust nie mogły wyjść żadne słowa opisujące to, co w tym momencie czułam. Fakt, kojarzyłam tą kobietę, jednak nie miałam pojęcia skąd. Teraz kiedy wszystko się wyjaśniło... Teraz już jestem uświadomiona.
W chwili kiedy chciałam coś powiedzieć, poczułam wibracje telefonu. Spoglądając na ekran, gdzie widniał numer Christiana, odebrałam.
- Chan? Mamy problem. Musisz o czymś wiedzieć. - powiedział zdenerwowanym tonem, który dało się wyczuć.
- Christian, co się dzieje? Coś z Justinem? - zapytałam będąc w coraz większym niepokoju.
- Chanel, Justin jest w szpitalu. Przedawkował narkotyki. - szepnął.
- Co takiego? - wykrztusiłam czując napływające łzy do moich oczu. 
Nie, to nie może być prawda. Mój Justin, mój szatyn, mój brązowooki... Mógł przecież umrzeć. Dlaczego sięgnął po narkotyki? Boże, a jeśli to przeze mnie? Nie wybaczyłabym sobie tego jakby umarł. Umarłabym razem z nim.
- Uznałem, że powinnaś wiedzieć. Jest w szpitalu św. Marii. - dodał.
- Dzięki, powiedz mi jak się czuje? - zapytałam z troską.
- Jest w ciężkim stanie, nic nie zagraża jego życiu, ale nie wybudził się jeszcze. - szepnął.
- Jutro tam będę. - powiedziałam po czym się rozłączyłam chowając telefon.
Teraz już nic więcej się nie liczyło. Chciałam być tylko przy moim chłopaku. Trzymać jego dłoń, gładzić ją, mówić, że wszystko będzie dobrze i troszczyć się o niego.
- Przepraszam, ale muszę iść. - mruknęłam wstając.
- Wszystko w porządku? Spotkamy się jeszcze? - chwyciła moją dłoń.
- Przepraszam, nie mam teraz do tego głowy. Dziękuję za spotkanie. - pożegnałam się i wyszłam z kawiarni zalewając się łzami.

Justin

Uchyliłem powieki, a ostre światło dotarło do moich oczu, przez co musiałem je przymknąć. Powoli kojarzyłem fakty. 
- Kurwa. - przyłożyłem dłoń do ust przypominając sobie, że przedawkowałem te świństwo.
- Obudził się. - usłyszałem po drugiej stronie pokoju. 
Zobaczyłem zbliżającego się Christiana rozmawiającego przez telefon. Chwilę potem usiadł obok mnie wpatrując się.
- Co Ty idioto chciałeś udowodnić? - syknął.
- Daj mi żyć, chciałem się tylko rozluźnić. - mruknąłem. - Jak się tu znalazłem? - spojrzałem na chłopaka unosząc brwi.

*Christian flashback*
- Justin, jesteś tu? - krzyknąłem, a echo rozniosło się po całym domu. - Ana dzwoniła mówiąc, że byłeś jakiś nieswój w klubie. - dodałem.
Wszedłem do salonu i ujrzałem chłopaka leżącego na podłodze. Podbiegłem do niego i zacząłem go budzić, jednak to nie skutkowało. Spojrzałem na stolik, gdzie były resztki białego proszku. Wiedziałem, co to oznaczało. Szybkim ruchem wybrałem numer alarmowy i zadzwoniłem.
- Halo? Potrzebuję karetkę! Natychmiast! Przedawkował narkotyki. Dopiero, co go znalazłem, nie wiem! Pospieszcie się! - rzuciłem i się rozłączyłem.

- Znalazłem Cię w domu. Ana prędzej dzwoniła, abym sprawdził, co się z Tobą dzieje, bo podobno byłeś w klubie i odmówiłeś jej usług. - westchnął. - Stary, co Ty odwalasz? - syknął.
- Prawie przeleciałem Ane! Rozumiesz? Prawie zdradziłem Chanel. - przetarłem twarz dłońmi. - Czuję się jak gówno. - mruknąłem patrząc przez okno.
- Chan jutro tu będzie. - szepnął.
- Co? O czym Ty mówisz? - zapytałem zdziwiony.
- Dzwoniłem do niej i przejęła się Tobą kretynie, dlatego jutro ma samolot powrotny i tu przyjedzie. - wyjaśnił.
Ona wróci... Wróci bo mnie kocha czy dlatego, że prawie się zabiłem? 

za błędy przepraszam xx

Chciałabym was przeprosić, że tak długo nie ma rozdziałów,
ale sami wiecie, że również musicie się postarać kochani.
Mam wspaniałych czytelników! :)

BĘDĘ SIĘ CIESZYŁA Z CAŁKIEM SPOREJ ILOŚCI KOMENTARZY, NIE MA OGRANICZENIA:)

CZYTASZ = KOMENTUJESZ


WSZYSTKIEGO DOBREGO DLA JUSTINA Z OKAZJI 21 URODZIN!
STARZEJE SIĘ TEN NASZ KIDRAUHL:)