sobota, 28 marca 2015

Epilog.

Rok później...
Dzisiaj obchodziłaby swoje 18 urodziny. W dalszym ciągu jest mi ciężko, ale pogodziłem się z tym. Poszedłem na studia, może wyjdę na porządnego człowieka. Z tej okazji przyjechałem do Cambridge, bo tu właśnie została pochowana. Wchodząc na cmentarz przeszły mnie dreszcze. Tak jakby była obok mnie próbując chwycić za dłoń. Czułem jej obecność. Usiadłem obok pomnika i zacząłem wspominać.
- Cześć skarbie. Dawno mnie tu nie było, więc mam obowiązek się tłumaczyć. - zaśmiałem się. - Zacząłem od nowa, mimo, że to nie jest już to samo, ale się staram, tak jak chciałaś. Dostałem Twój list pożegnalny i wiesz co? Jakoś mi idzie. Rozpocząłem naukę, wyrwałem się z tego całego gówna, jestem czysty. To wszystko dla Ciebie. Mam nadzieję, że jesteś dumna. Wierzę, że nade mną czuwasz. Póki co, nie potrafię o Tobie zapomnieć i zapewne nigdy tego nie zrobię. - mówiłem.
- Justin? - usłyszałem za sobą. - Co tu robisz? - spytał Christian idąc w moim kierunku.
- Dzisiaj jej urodziny, chciałem złożyć życzenia jakkolwiek banalnie to brzmi. - powiedziałem. 
- Ja tak samo. - mruknął siadając obok mnie.
Oboje siedzieliśmy w ciszy. Christian spoglądał na pomnik, a ja starałem się wspominać wszystkie szczęśliwe chwile jakie spędziliśmy razem. To poprawiało mój nastrój. 
- Dawno się nie widzieliśmy. - szepnął.
- Wiem, studia mnie przerastają, ale muszę dać radę. - spojrzałem na chłopaka.
- Chanel była wspaniałą dziewczyną. Nie muszę Ci chyba o tym mówić, bo doskonale o tym wiesz, ale dzięki niej również Ty stajesz się innym człowiekiem. - przerwał. - Dużo jej zawdzięczasz, prawda? - spojrzał na mnie.
- Nawet nie wiesz ile. - szepnąłem.
- Dlatego nie pozwól tego zmarnować i staraj się dla niej, stary. - poklepał mnie po ramieniu i odszedł.
- Wszystkiego Najlepszego, kochanie. - szepnąłem, położyłem bukiet kwiatów na pomniku i oddaliłem się.
Nic już nie będzie takie samo, ale kiedyś się spotkamy, a wtedy będziemy już zawsze razem. Obiecuję.

KONIEC OPOWIADANIA

NOWE OPOWIADANIE ---> Art Of Killing 
ZAPRASZAM DO CZYTANIA I KOMENTOWANIA!


sobota, 21 marca 2015

Rozdział 33.

Uchyliłam powieki, a ostre promienie światła dotarły do moich oczu. Przetarłam je delikatnie i rozejrzałam się dookoła. 
- Gdzie ja jestem? - szepnęłam do siebie.
Byłam na sali... Co się stało? Próbowałam sobie cokolwiek przypomnieć kiedy do środka wszedł niskiego wzrostu mężczyzna, ubrany w biały surdut z plakietką na prawej piersi.
- Jak się czujesz? - zapytał notując coś na karcie.
- Co się stało? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Wiedziałaś jakie będą konsekwencje braku leczenia, prawda? Więc proszę, nie rozpaczaj teraz po tym, co Ci powiem...
Przejdzie on do cholery do sedna czy dalej będzie pieprzył jakieś chore farmazony?
- Stąd już nie wyjdziesz. Jesteś za słaba. Twoje ciało w 80% jest niezdolne do funkcjonowania. 
On sobie kpi, prawda?
- Pan żartuje? - parsknęłam kiwając przecząco głową.
- Doskonale wiedziałaś, co będzie się działo bez leczenia. - spojrzał na kartę po czym opuścił pomieszczenie, a po nim weszła uśmiechnięta pielęgniarka.
- Potrzebujesz czegoś kochanie? - zapytała z pogodnym wyrazem twarzy.
Przypomina mi mamę. Na samą myśl o niej, uśmiechnęłam się. Wiem, że już jej nie zobaczę, jednak obiecuję, że będę nad nią czuwać. Nie pozwolę, aby stała się jej krzywda. 
- Nie, dziękuję. - posłałam uśmiech.
Kobieta poprawiła moją poduszkę i podała pilot od telewizora, następnie wyszła.
Włączyłam go, jednak cały czas myślałam o moich ostatnich dniach. Mimo wszystko cieszyłam się, że przed odejściem jednak zobaczyłam mamę i chłopców. Było to coś, czego pragnęłam najbardziej.
A Justin? Kocham go, ale po ostatnich czynach mam nieco wątpliwości. 
Spojrzałam w kierunku drzwi, które za chwilę się uchyliły, a w nich we własnej osobie stanął szatyn. 
"O wilku mowa".
- Mogę? - szepnął wychylając się.
Przytaknęłam, a chłopak zamknął drzwi i usiadł obok mojego łóżka spoglądając na mnie.
- Wiesz, że Cię kocham, prawda? - chwycił moją dłoń.
- Nie mów tak... Nie mów jakbyś się żegnał. - pokręciłam głową zabierając dłoń.
- Chanel, proszę Cię. Ja wiem, że obiecałem Ci nie mieszać się w Twoje sprawy, ale może nie jest jeszcze za późno na leczenie. Nie daj się chorobie. - tłumaczył.
- Justin, Ty nic nie rozumiesz. Mam jeszcze kilka dni, nie miesięcy czy lat. - spojrzałam na niego. - Poza tym, proszę, wyjaśnij mi dlaczego Ty tu trafiłeś. - dodałam.
Chłopak przetarł twarz dłońmi i zaczął mówić.
- Tęskniłem. Bardzo. Pamiętam jak kiedyś moją jedyną odskocznią były używki. Potrafiły sprawić, że zapominałem o wszystkich obowiązkach, smutkach... Pojechałem i je kupiłem. Nie było Cię, Christian o niczym nie wiedział... Byłem sam. Przedawkowałem. Z tego, co wiem, to właśnie Christian mnie znalazł i uratował. - spuścił głowę. - Nie chcę, żebyś odeszła. Widzisz, że sobie nie radzę bez Twojej obecności przy mnie, a co jeśli całkowicie odejdziesz? Umrę razem z Tobą. - szeptał szlochając.
Jeżeli dziewczyna chce, żeby chłopak był gotów umrzeć za nią lub razem z nią, to jest cholerną idiotką i egoistką. Ujawnił swoje uczucia. Kocha mnie. Jednak czy nie za późno to do mnie dotarło? Jestem w rozsypce. Nie mam już sensu dalej tego ciągnąć. On zasługuje na lepszą kobietę, która pozostanie z nim do śmierci, z którą będzie miał upragnione dzieci i nazwie je jak zechce. Tego dla niego pragnę. Szczęścia.
- Jeżeli chodzi o Anę... - przerwał. - To była totalna pomyłka. Nie wiem, co z nią robiłem. Do tej pory nie mogę uwierzyć w swoje wspomnienia. Ale jednego jestem pewien, odzyskałem rozum i w odpowiednim momencie wyszedłem. Nie zdradziłem Cię. Nie mogłem. - wyjaśnił.
- Justin, spokojnie. Wybaczyłam Ci. - uśmiechnęłam się delikatnie i pogładziłam jego policzek.
Wiedziałam, że mnie teraz potrzebował, a ja nie byłam pewna do jakiego momentu będę mogła przy nim być. To właśnie było straszne.
Nie bałam się śmierci. Oswoiłam się z nią, zarówno jak i z bólem, ale jednego nie zniosę. Utraty jego... Jeżeli teraz jest mu ciężko, nie wiem jak sobie poradzi beze mnie.
- Kocham Cię. - szepnął muskając delikatnie moje wargi.
Byłam osłabiona. Nie mogłam się nawet podnieść. Cierpiałam, ale patrzenie jak mój ukochany również cierpiał, było znacznie gorsze. 
- Kocham Cię, najmocniej, na zawsze. - szepnęłam dość słyszalnie dla niego.
- Zostałem wypisany, więc muszę teraz wyjść, ale niedługo przyjadę. Obiecuję. - ucałował mą dłoń.
- Nie spiesz się. - wymamrotałam.
- Muszę. Mam coś dla Ciebie. - powiedział i opuścił pomieszczenie.
Spojrzałam w kierunku zamykanych drzwi, a w okienku ujrzałam patrzącego brązowookiego, który coś szeptał...
- Na zawsze. - szepnęłam unosząc delikatnie kąciki ust do góry tworząc uśmiech.
Dlaczego miałam wrażenie jakby to było pożegnanie? 
- Dzień dobry, to znowu Ja. Jak się panienka czuje?- zapytał mężczyzna, który wcześniej mnie odwiedził.
- Bywało lepiej. - mruknęłam.
Doktor podszedł do maszyny, do której byłam podłączona, chwycił za pewne rurki, w których gromadził się przezroczysty płyn i zapisał coś na karcie.
- To są płyny, które utrzymują Panią przy życiu, więc jeśli będzie Pani czegoś potrzebowała, proszę zawołać pielęgniarkę. Nie radzę samemu nigdzie się poruszać. - stwierdził.
Więc, gdyby nie te wszystkie rurki i maszyny, już bym nie żyła? Jest jeszcze gorzej niż sądziłam. Chwyciłam notes leżący na stoliku wraz z długopisem i zaczęłam pisać...
Kiedy skończyłam pisać wiadomość, odłożyłam kartkę adresowaną do Justina na stolik i zaczęłam płakać. To wszystko było dla mnie trudne. Podejmowanie tej decyzji. Nie chcę, żeby ktokolwiek obwiniał się z powodu mojego odejścia. Najwidoczniej to było mi pisane. Bóg miał dla mnie taki plan. Spełniłam swoją rolę na ziemi, teraz czas na...
Spojrzałam na wszelkie komputery znajdujące się przy moim łóżku. Te, które podtrzymują pracę mojego serca i mózgu. Kliknęłam jeden przycisk "WYŁĄCZ" i położyłam się w łóżku otulając kołdrą. Z każdą chwilą czułam się coraz bardziej senna. Myślałam, że poczuję jakiś ból, myliłam się. Odejdę spełniona. 
Ostatnie minuty życia chciałabym spędzić z Justinem, ale może to lepiej, że go tu nie ma... 
Wszystkie wspomnienia zaczęły do mnie docierać. Nasze pierwsze spotkanie. Nasz pierwszy pocałunek, stosunek. Uśmiechałam się na samą myśl o tych wszystkich rzeczach. Mimo, że moje życie nie było zbyt kolorowe ani długie, jestem zadowolona. Moje powieki pomału opadły, a ja starałam się już tylko zasnąć.


Justin

Jest w strasznym stanie. Jej twarz była taka smutna i blada. Jej dłonie chłodne, tak jakby powoli już odchodziła. Boję się, że nie przeżyje do jutra. Muszę wyrzucić tę myśl z głowy. 
Dojechałem do domu i wszedłem do środka. W salonie na stole leżały jeszcze rozsypane resztki prochów. Nie miałem ochoty na nie patrzeć, więc poszedłem do góry do sypialni.
Usiadłem na łóżku, na którym spędziliśmy wspólne chwile. Cudownie było przypomnieć sobie radosną Chanel. 
Wyjąłem telefon z kieszeni, wybrałem numer i nacisnąłem słuchawkę.
- Słucham? - usłyszałem łagodny głos kobiety.
- Pani Cyrus? Z tej strony Justin. - przedstawiłem się.
- Tak, o co chodzi? - zapytała łagodnym głosem.
- Chodzi o Chanel... Jest ciężko. Trafiła do szpitala, lekarze nie dają jej doby. Uznałem, że powinna Pani wiedzieć. - wytłumaczyłem.
- Co? Justin, ja tam przylecę. - szlochała. - Powiedz jej, że przylecę, niech walczy. Proszę. - płakała, a mi pękało serce.
- Dobrze, przekażę. - powiedziałem i rozłączyłem się.
Otworzyłem szafę i wyjąłem garnitur, w którym był ważny dla mnie przedmiot. Chciałem tego, nawet jeśli miałoby to trwać kilka dni, a nawet godzin. 
- Justin? - usłyszałem z dołu.
- Siema stary. - przywitałem się z Christianem.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Skoro mnie wypisali to raczej wszystko jest w porządku. - wzruszyłem ramionami. 
- A ona? - szepnął pytając.
- Wolę nie mówić. Lekarze nie dają jej doby. Jest blada, nie ma siły. - czułem napływające łzy do moich oczu. 
Panie Boże, dlaczego do kurwy nędzy mi ją zabierasz?! Dlaczego!? 
- Jedziesz ze mną do szpitala? - zapytałem.
- Najpierw chodź coś zjeść, bo ty również słabo wyglądasz... - stwierdził.
Jak mogę myśleć teraz o jedzeniu, kiedy moja dziewczyna walczy o życie w szpitalu? Chociaż w sumie coś lekkiego mógłbym zjeść. Szpitalne jedzenie jest okropne.
Przytaknąłem i wyszedłem z domu razem z przyjacielem.
Kiedy po skończonym posiłku dotarliśmy do szpitala, od razu skierowałem się do sali, w której leżała Chan. Zapukałem, ale nie usłyszałem odpowiedzi, więc wszedłem.
Leżała na boku. Podszedłem spokojnie sądząc, że śpi, ale coś mi nie pasowało. Była blada, zbyt blada, a kiedy dotknąłem jej dłoń, była zimna...
- Siostro! - wydarłem się na cały szpital wołając. - Chanel, obudź się, proszę! Kochanie, otwórz oczy... Jeszcze nie teraz, błagam. - szlochałem.
Do sali wbiegła przerażona pielęgniarka sprawdzając, co się dzieje.
- Nie oddycha! - krzyczałem klęcząc przed nią i trzymając dłoń.
- Chłopcze, ona nie żyje... - westchnęła kobieta.
Po chwili do pomieszczenia wszedł lekarz prowadzący i szybko stwierdził przyczynę tego wypadku.
- Aparatura została wyłączona, dlaczego? - przyłożył dłoń do ust.
- To niemożliwe! Ona nie może! Nie teraz... Miałem się jej oświadczyć! - łkałem kiedy do sali wpadł rozkojarzony Christian.
Kiedy spojrzał na mnie, doskonale rozumiał, co się stało... Podszedł próbując mnie opanować, ale ja nie chciałem... Nie chciałem niczego... Właśnie straciłem dziewczynę swojego życia... Nawet nie zdążyłem się jej oświadczyć... Doznałem szoku.
- Justin, przykro mi... - powiedział Christian poklepując mnie po ramieniu.
- Proszę Pana. - odwróciłem się w stronę lekarza. - Ona sama podjęła taką decyzję, odłączyła aparaturę. Uznała, że to jej czas.
Dlaczego Chanel? Dlaczego to zrobiłaś? Teraz, kiedy Cię nie ma, mam tylko nadzieję, że nie cierpiałaś...

Tydzień później...

Jestem tu, na cmentarzu. Dopiero dzisiaj tak naprawdę się z nią rozstanę. Ciężko mi, niesamowicie ciężko, ale ona nie chciałaby, żebym się nad sobą użalał... 
Podszedłem do pochówka, gdzie leżała w pięknej białej sukni.Była piękna, moja królewna... Wyjąłem z kieszeni pudełeczko, otworzyłem je i wyjąłem pierścionek.
- Wiesz, co to za pierścionek. Chciałem to zrobić wcześniej, brakowało mi odwagi, ale teraz chcę, żebyś go miała przy sobie... Cały czas. 
Chwyciłem jej dłoń i nałożyłem pierścionek na palca. W pewien sposób czułem, że jest między nami jakaś więź.
Po całym zdarzeniu podszedł do mnie Christian wręczając pewną kartkę z moim imieniem na środku.
- Napisała do przed odejściem do Ciebie. - wręczył list i odszedł.
Nie rozumiałem.
"Kochany, mój szatyn...
Wiem, że to, co zrobię będzie dla Ciebie niewytłumaczalne, ale podjęłam taką decyzję i myślę, że jest dobra. Wiele razem przeszliśmy i ogromnym ciosem byłoby dla mnie, gdybyś się poddał. Musisz walczyć, pokazać, że warto, a jeżeli nie będziesz miał siły, pomyśl o mnie... Ja zawsze będę przy Tobie, będę czuwać. Kto wie, może nawet razem z Carly. Jesteś wszystkim o czym marzyłam, za to Ci dziękuję. Nie zatrzymuj się przy rozdziale ze mną, idź do przodu, przynajmniej się staraj. Poznaj piękną dziewczynę, którą pokochasz równie mocno jak mnie i będziesz miał cudowną rodzinę.
Kocham Cię.
Na zawsze Twoja."
- Nigdy nikogo nie pokocham tak jak Ciebie. - szepnąłem przykładając list do serca zamykając przy tym oczy.


Jest to ostatni rozdział, pozostał jeszcze tylko epilog.
Chanel umarła.

zapraszam na nowego bloga! ---> Art of killing


piątek, 13 marca 2015

Rozdział 32.

Wbiegłam do domu i pospiesznie trafiłam do swojego pokoju pakując resztę rzeczy.
- Chanel? Co się stało? - zapytała z niepokojem kobieta wchodząc do pomieszczenia.
- Nic. - mruknęłam ocierając łzy.
- Kochanie, przecież widzę. - zbliżyła się i pogładziła po plecach dając ukojenie.
- Justin jest w szpitalu i to prawdopodobnie z mojego powodu. - rozpłakałam się jeszcze mocniej.
- Dlaczego tak mówisz? - zmarszczyła brwi spoglądając na mnie.
Powiedzieć jej? Powiedzieć, że brał narkotyki? Przecież jeśli się dowie prawdy, to będzie kolejny powód, żebym nie wracała. Mimo to jestem mu potrzebna, czuję to.
- Ma problemy zdrowotne... - szepnęłam spuszczając głowę.
Nie mogłam jej powiedzieć prawdy. Nie teraz, ani nigdy indziej.
- Chanel, wiem, że go kochasz, ale zadaj sobie pytanie. Czy on jest wart tego całego poświęcenia z Twojej strony? - spojrzała na mnie matczynym spojrzeniem.
Czy jest wart? Jestem gotowa oddać za niego życie, jeśli byłaby taka konieczność.
- Mamo, nigdy nikogo tak nie kochałam. Proszę, nie każ mi go opuszczać. On jedyny był przy mnie jak byłam w rozsypce, jako jedyny nie pytał o powód mojego smutku, mimo to starał się to naprawić. On mnie kocha, ja to wiem i ja kocham jego. - wyznałam.
Kobieta spojrzała na mnie i mocno przytuliła do swojej klatki piersiowej. Wiedziałam, że zrozumiała, jednak dalej się obawiała. Jestem silną dziewczyną, dam sobie radę.
- Jutro rano wylatuję. Pogódź się z tym. - szepnęłam.
Dlaczego dano mi życie? Skoro wszystkich wokół ranię. Nie czuję się z tym dobrze. Wcale.

Następnego dnia...

Obudziłam się z przerażająco ostrym bólem głowy. Czułam, że coś jest nie tak. Podniosłam się z łóżka, zeszłam na dół i połknęłam  tabletki, które miały zatrzymać ten ból. Byłam już do nich przyzwyczajona.
Wzięłam poranny prysznic, a następnie wybrałam zestaw, który miałam zamiar na siebie założyć. Kiedy byłam już gotowa, spojrzałam na zegarek, który wskazywał 7 rano. Zatem zamówiłam taksówkę i teraz pozostało mi wyłącznie czekać na jej przyjazd.
W głowie miałam pełno myśli... Jak się czuje Justin? Czy wszystko z nim w porządku? Do czego właściwie doszło? Chciałam poznać odpowiedzi na te pytania, więc musiałam zrobić wszystko, aby tam dotrzeć.
Usłyszałam pukanie do drzwi, w progu ujrzałam kobietę.
- Jak się czujesz? - zapytała.
Dlaczego o to pyta? Dzisiejszy dzień jest dla mnie wyjątkowo trudny. Jeśli chodzi o stan fizyczny, jest źle. W sumie z psychicznym jest podobnie. Nie mam siły.
- W porządku. - skłamałam.
- Obiecaj, że jak dolecisz, odezwiesz się. - nakazała siadając na łóżku.
- Obiecuję. - przytaknęłam.
Po przyjeździe taksówki, pożegnałam się z mamą. Było mi smutno. W końcu niedawno przyjechałam, a już jadę z powrotem. Obiecałam natomiast, że jeśli wszystko będzie w porządku, wrócę. 
Po odbytej przeprawie wsiadłam do odpowiedniego samolotu i wystarczyło mi tylko czekać na start maszyny. Słuchając muzyki na słuchawkach, postanowiłam przejrzeć galerię zdjęć, w zasadzie zrobiłam to z braku innego zajęcia. Trafiałam na różne fotografie. Zdarzały się nawet zdjęcia z Taylorem, które natychmiast kasowałam. Nie chciałam wracać do tego, co miało miejsce wcześniej...
Przeglądając zdjęcia z Justinem, poczułam pustkę. Tak jakby ktoś odebrał cząstkę mnie. Nieprzyjemne uczucie. Spoglądając na zdjęcie, uroniłam kilka łez, może z bezsilności? Mój szatyn leży w szpitalu, a mnie przy nim nie ma. 
Szybko przed startem wybrałam numer Christiana.
- Chris? - rzuciłam na wstępie.
- Cześć Chan, co słychać? Gdzie jesteś? - zapytał.
- W samolocie. Za 2 godziny będę na lotnisku w Californii. Odbierzesz mnie? - zapytałam z nadzieją.
- No pewnie. Będę czekał, mała. - powiedział.
Mała? Błagam, to tekst z czasów podstawówki. 
- Oh. - przewróciłam oczami, co nie było dobrym posunięciem, gdyż ból głowy źle znosił jakikolwiek ruch. Wiedziałam, że coś jest na rzeczy. - Jak się czuje Justin? - dodałam.
- Przyjedziesz to pogadamy. Pa. - mruknął po czym się rozłączył.
Dlaczego nic nie chciał mi powiedzieć? Chociaż jedno, marne, głupie słowo "dobrze" czy "gorzej"... 
Usiadłam wygodnie w fotelu i przymknęłam powieki.
- Halo, przepraszam. - usłyszałam. - Dolecieliśmy. 
Ocknęłam się i ujrzałam nad sobą stewardessę. 
- Jesteśmy na miejscu. - powiedziała z uśmiechem.
- Oh, przepraszam. Dziękuję. - zebrałam rzeczy i pospiesznie wyszłam ze środka.
Na lotnisku czekał na mnie Christian stojąc obok czerwonego ferrari, którego nie dało się nie zauważyć. 
- Cześć. - uśmiechnął się przytulając mnie.
Czułam się nieswojo. Fakt, jest przyjacielem, ale tylko przyjacielem. Myślałam, że to sobie wyjaśniliśmy. A może to ja tworzę jakieś aluzje? 
- Hej. - mruknęłam unosząc delikatnie kąciki ust.
- Chcesz jechać od razu do szpitala, prawda? - zapytał unosząc brew na co tylko przytaknęłam.
Przez całą drogę milczeliśmy. Nie była to jakaś napięta atmosfera, ani niekomfortowa sytuacja. Była to spokojna cisza, którą się napajałam. 
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, nie czekając na chłopaka, wysiadłam z auta i prędko ruszyłam w kierunku budynku. Ten zapach, widok... Źle mi się wszystko kojarzyło, nie chciałam przebywać w tym miejscu, jednak dla brązowookiego byłam w stanie zrobić wszystko. 
Podeszłam do okienka i grzecznie zapytałam, gdzie znajdę pokój, w którym leży Justin Bieber. Kobieta zmierzając mnie od góry w dół stwierdziła, że nie może mi udzielić takich informacji. No tak,poufność.
- 241. - podszedł do mnie Christian. - Tak szybko wyszłaś, że nawet nie zdążyłem Ci tego powiedzieć. - zaśmiał się gorzko.
Kiedy wraz z Christianem dotarliśmy pod wskazany pokój przeszył mnie dreszcz. Moje całe ciało było jak sparaliżowane. Do tego mój ogólny stan nie poprawiał sytuacji. Ostrożnie uchyliłam drzwi i zobaczyłam leżącego szatyna, który zahipnotyzowany oglądał mecz koszykówki w telewizji. 
- Cześć. - powiedziałam wchodząc powoli do środka.
Justin spojrzał na moją osobę z niedowierzaniem i jak to tylko możliwe wyskoczył z łóżka przytulając mnie do swojej klatki piersiowej. Brakowało mi go. Cholernie. Już nigdy go nie zostawię samego, nigdy.
- Spokojnie, udusisz mnie. - zaśmiałam się.
Chłopak poluźnił uścisk i spojrzał na mnie dokładnie lustrując.
- Tęskniłem. Bardzo. Nawet sobie tego nie wyobrażasz. - szepnął gładząc dłonią mój policzek.
Oto mój szatyn, w którym się zakochałam. Szczery, uczuciowy. Idealny.
- Połóż się lepiej. - nakazałam.
Chłopak wykonał polecenie i chwycił moją dłoń splatając ze swoją.
- To ja może pójdę po coś do picia. - mruknął Christian wychodząc.
Oboje nie spojrzeliśmy nawet w jego kierunku wpatrując się cały czas w siebie.
- Coś Ty chciał głupku zrobić? - spojrzałam na niego gładząc knykcie.
Chłopak spuścił wzrok i wzruszył ramionami.
- Nie było Cię. Myślałem, że już nie wrócisz. - szepnął.
- Przecież napisałam, że wrócę. Obiecałam. - wyjaśniłam.
- Nie ważne. Liczy się to, że tu jesteś. Kocham Cię. - szepnął wpijając się w moje wargi.
To był jeden z tych pocałunków, które lubiłam najbardziej. Wszystkie emocje i uczucia wyrażone bez słów. Czy to możliwe? Jeżeli się chce, wszystko jest możliwe.
- Też Cię kocham. - uśmiechnęłam się mówiąc.

Justin

Kiedy spoglądałem na jej twarz, czułem się szczęśliwy. Wiedziałem, że ją kocham. Powtarzałem jej to za każdym razem, a jej potwierdzenie uczuć wobec mnie, dawało mi najszczerszą gwarancję, że tak jest.
Była piękna, mimo wszystko. Jednak widziałem, że jest zmęczona tym wszystkim. Po wyjściu stąd, będę musiał się zrekompensować. 
Z każdą chwilą do mojej głowy uderzały myśli związane z Aną. Czułem się podle.
Pieprzony egoista, który miał wszystko w dupie. 
Przez ten cały czas myślałem tylko o jednym. Czy powiedzieć Chanel, co właściwie bym zrobił? Czy powinna wiedzieć? Jestem maksymalnie rozerwany. 
- Wytłumaczysz mi to? - zapytała po pocałunku.
- Miałem ciężki okres jak wyjechałaś. Musiałem odreagować. - szepnąłem. - Pojechałem do Franka, znajomego dilera. - dodałem.
- Brałeś narkotyki? - spojrzała z niedowierzaniem.
- Jest jeszcze coś... - mruknąłem.
Dziewczyna spojrzała pytająco, a ja wiedziałem, że to może być koniec tego, co nas łączy.
- Bo widzisz... Pojechałem prędzej do klubu, upiłem się i... - przerwałem spoglądając na nią. - Prawie Cię zdradziłem. - przetarłem twarz dłońmi.
Twarz dziewczyny pobladła. Wiedziałem, że to był dla niej szok. Bałem się tego, co powie lub zrobi. Czekanie wydawało się trwać wieczność, dosłownie.
- Przespałeś się z inną? - szepnęła, a pojedyncza łza spłynęła po policzku.
Moje serce się łamało wiedząc, że ta łza jest spowodowana moją głupotą. Byłem tego w pełni świadomy.
- Nie... Sęk w tym, że w odpowiednim momencie odzyskałem rozum i wyszedłem stamtąd. - wyjaśniłem. - Proszę Cię, uwierz mi. Nie zdradziłem Cię. Nie wybaczyłbym sobie tego. - tłumaczyłem.

Chanel

Co on pieprzy? On się błąkał po klubach, prawie mnie zdradził podczas, gdy ja w Cambridge obwiniałam siebie, że go zostawiłam? Jestem żałosna.
- Nie... - szepnęłam. - Muszę wyjść. - dodałam po czym opuściłam pomieszczenie.
Nie mogłam tam dłużej być. Nie po tym, co usłyszałam. To jakiś chory sen. Błagam, niech to się skończy.
- Dokąd idziesz? - usłyszałam głos Christiana za sobą.
- Muszę się przewietrzyć. - mruknęłam idąc.
Z każdym krokiem czułam, że opadam z sił w niewiarygodnie szybkim tempie. Nie mogłam ustać na nogach. Wiedziałam, że zaraz upadnę. Było coraz gorzej. 
- Chanel! - usłyszałam stłumione wołanie kiedy opadałam bezwładnie na podłogę.
Mój czas... On się kończy, a moje życie razem z nim.

za błędy przepraszam xx


Przepraszam, że rozdziału tak długo nie było,
ale również mam swoje życie prywatne i problemy :(
Miłego czytania:)

CZYTASZ = KOMENTUJESZ!
NIE MA OGRANICZENIA, CO DO KOMENTARZY:)






niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 31.

Nieustępliwie dobijałem się do drzwi, wiedząc, że ktoś musi być w środku.
- Frank! Otwórz te pieprzone drzwi do cholery! - krzyknąłem uderzając w nie z podwójną siłą.
- Już, już, nie spinaj się... Chwila. - usłyszałem lajtowy głos chłopaka, to oznaczało jedno, był na haju.
Drzwi się otworzyły, po czym w progu stanął młody smarkacz według mnie, ale nie chodziło mi teraz o to. Potrzebowałem towaru, a on był zaufanym dilerem, więc uznałem, że z łatwością go od niego dostanę.
- Potrzebuję towaru. - syknąłem wchodząc do środka.
- Justin, dawno Cię u mnie nie było. Sprawy się komplikują? - zaśmiał się. - Plotki szybko się roznoszą. - parsknął siadając w fotelu.
- Gdyby nie chodziło w tym momencie o narkotyki, przyrzekam, że moja pięść chętnie zaprzyjaźniłaby się z Twoją twarzą. - syknąłem. - Jeśli dobrze pamiętam, Twój nos miał wcześniej inny kształt. - spojrzałem na niego lustrując dokładnie.
- Stary, spokojnie. Ty czegoś potrzebujesz, ja to mam i po sprawie. - uniósł ręce w geście obronnym.
Tak jak myślałem.
Będąc w domu, usiadłem spokojnie przy stoliku, na którym rozsypałem całą zawartość małej paczuszki. Dokładnie i z precyzją podzieliłem to na dwie części, tworząc cienkie, długie linie. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się czy warto do tego wracać. Ciężko było mi trzeźwo myśleć.
Bez dłuższego wahania, biały proszek trafił do moich nozdrzy powodując początkowo lekkie pieczenie, a następnie powolną ulgę i poczucie szczęścia. Będąc w błogim stanie, rozluźniłem się i zacząłem myśleć... w zasadzie o wszystkim.
W mojej głowie pojawiały się różne myśli. Początkowo znajdowała się w nich Chan. Była piękna, uśmiechnięta i przede wszystkim moja, w moich ramionach. Z późniejszą chwilą czułem, że ją tracę, tracę przez moją głupotę. Przez moje lekkomyślne zachowanie. Wstałem chcąc pozbyć się tego, co w tej chwili znajdowało się w moim organizmie, jednak nim wykonałem jakiś ruch, moje ciało opadło bezwładnie na podłogę. Ostatnie, co pamiętam, to widok Chanel i jej łzy spływające po policzkach z mojego powodu.

Chanel 

2 dni później...
Jestem spięta. Za godzinę mam spotkanie z biologiczną matką. Co ja jej powiem? W zasadzie jestem bardziej ciekawa, co ona powie mi. Dlaczego mnie zostawiła, dlaczego nie utrzymywała ze mną kontaktu? Mam tak wiele pytań, mimo wszystko i tak się obawiam tego, co mnie czeka.
Gotowa do wyjścia, zeszłam na dół, gdzie czekała kobieta wraz z chłopcami. 
- Wyglądasz pięknie, dojrzale. - przerwała. - Jesteś pewna, że chcesz tam iść? - zapytała z troską.
- Jeśli nie pójdę teraz, możliwe, ze taka okazja już się nie trafi. - szepnęłam biorąc torebkę i wychodząc z domu.
Mama jest sama, chociaż może i to dobrze. Nie potrafię zliczyć ilu mężczyzn miała od rozstania z ojcem. Od mojego wyjazdu na pewno paru ich jeszcze było. Chcę aby była szczęśliwa, z tym jedynym. W sumie ma chłopców, którzy wyrastają na porządnych, przystojnych mężczyzn. Cieszę się. Natomiast ojciec wczoraj wrócił do Californii. Wiem, że pewnego dnia się tam spotkamy, ale na razie odganiam tę myśl. 
Doszłam na wyznaczone miejsce i zajęłam miejsce przy stoliku czekając na matkę. Dziwnie to brzmi. Mam już jedną kobietę w swoim życiu, którą traktuję jak mamę, dziwnie się czuję myśląc, że jest ktoś jeszcze kogo mogłabym tak nazywać.
- Rosie? - zapytał łagodny głos.
Spojrzałam w tym kierunku i przytaknęłam. To była ta sama kobieta. Niska brunetka z zielonymi oczami przysiadła się obok mnie. 
- Proszę mówić Chanel. - wykrztusiłam. 
Myślałam, że to będzie łatwiejsze. Moje serce się łamało kiedy na nią spoglądałam. Czułam... nienawiść? Mogłam to tak nazwać i w zasadzie czuć. Nikt chyba nie byłby zdziwiony moją postawą.
- Dobrze, jak wolisz, Chanel. - uśmiechnęła się delikatnie. - Powiedz mi proszę, dlaczego chciałaś się spotkać? - zapytała.
- Skoro Ty nie miałaś na tyle odwagi aby to zrobić, musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. Poza tym, taka okazja może się więcej nie powtórzyć. - powiedziałam w momencie kiedy przystojny kelner znalazł się przy naszym stoliku.
- Witam, mogę przyjąć zamówienie? - zapytał z entuzjazmem.
- Poproszę sok pomarańczowy. - uśmiechnęłam się w jego kierunku.
- Ja również. - dodała kobieta.
Mężczyzna opuścił nasz stolik informując, że do pięciu minut powinien się zjawić z naszym zamówieniem.
- Wracając do rozmowy. - przerwała. - Zapewne pierwszym nurtującym Cię pytaniem jest to, dlaczego Cię porzuciłam, nieprawdaż? - spojrzała na mnie.
Przytaknęłam głową.
- Kochanie, to nie było wcześniej takie proste. - szepnęła. - Miałam 17 lat kiedy zaszłam z Tobą w ciążę. Nie planowałam tego. - pokręciła głową.
Była w moim wieku kiedy zaszła w ciążę? To dziwne, bo ja w tym momencie czuję się gotowa do bycia matką. Chciałabym mieć kiedyś dziecko, jednak mój stan zdrowia nie pozwala na to.
- Oddałaś mnie do okna życia czy zabrano Ci mnie później? - mruknęłam chowając twarz w dłoniach.
- Oddałam. Wiedziałam, że sobie nie poradzę... Mężczyzna, z którym zaszłam w ciążę, wystraszył się obowiązku jaki musiałby mieć i odszedł. Sama na pewno nie dałabym rady. Zrozum mnie. - szlochała.
W tym momencie przystojny kelner powrócił z naszym zamówieniem. Stawiając na naszym stoliku szklanki soku, do mojej była dołączona karteczka. Podejrzewam, że od niego, ale w tym momencie nie mogłam się na tym skupić.
- Nawet nie wiesz ile ja bym dała, żeby zajść w ciążę w tym wieku. - westchnęłam i upiłam łyk soku.
- O czym Ty mówisz? To jest wielki obowiązek, nie dasz sobie rady. Masz przed sobą całe życie, nadejdzie jeszcze ten czas. - stwierdziła spoglądając na mnie.
- Skąd możesz to wiedzieć? Obowiązek? Mną się nawet nie opiekowałaś, więc skąd możesz to wiedzieć? - szlochałam. - Jestem chora, nie zostało mi wiele. Nawet sobie nie wyobrażasz jakie to ciężkie. - spuściłam głowę.
- Chora? O czym Ty mówisz? - szepnęła kobieta przykładając dłoń do ust.
- Mam guza. Pół roku temu się o tym dowiedziałam... Przywykłam już do tej myśli, jednak nigdy nie przywyknę do tego, że nie zostanę matką. Nigdy. - powiedziałam sucho.
- Ile Ci zostało? - zapytała unikając kontaktu wzrokowego. 
- Nie wiem. Może pół roku, może dwa miesiące... - wzruszyłam ramionami. 
Kobieta dłuższą chwilę przetwarzała to, czego się ode mnie dowiedziała. Doskonale rozumiem, że to duży szok, ale to ja jestem chora, więc nie potrzebuję litości.
- Dlaczego nigdy mnie nie odwiedziłaś? - zapytałam.
- Twoja matka Ci nie powiedziała? - zmarszczyła brwi. - Jak myślisz, dlaczego się przeprowadziłaś do Cambridge? Twoja matka za wszelką cenę chciała uniknąć prawdy. Szukałam Cię, aż  w końcu zaufana osoba podała mi możliwy Twój adres. Znalazłam Cię... Widywałam jak wracałaś ze szkoły. Tyle razy chciałam Cię zatrzymać, ale się bałam, a później jak Twoja rodzina dowiedziała się o mnie, postanowili uciec. Najprawdopodobniej chcieli Cię uchronić przed tą skomplikowaną prawdą. - wyjaśniła.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Z moich ust nie mogły wyjść żadne słowa opisujące to, co w tym momencie czułam. Fakt, kojarzyłam tą kobietę, jednak nie miałam pojęcia skąd. Teraz kiedy wszystko się wyjaśniło... Teraz już jestem uświadomiona.
W chwili kiedy chciałam coś powiedzieć, poczułam wibracje telefonu. Spoglądając na ekran, gdzie widniał numer Christiana, odebrałam.
- Chan? Mamy problem. Musisz o czymś wiedzieć. - powiedział zdenerwowanym tonem, który dało się wyczuć.
- Christian, co się dzieje? Coś z Justinem? - zapytałam będąc w coraz większym niepokoju.
- Chanel, Justin jest w szpitalu. Przedawkował narkotyki. - szepnął.
- Co takiego? - wykrztusiłam czując napływające łzy do moich oczu. 
Nie, to nie może być prawda. Mój Justin, mój szatyn, mój brązowooki... Mógł przecież umrzeć. Dlaczego sięgnął po narkotyki? Boże, a jeśli to przeze mnie? Nie wybaczyłabym sobie tego jakby umarł. Umarłabym razem z nim.
- Uznałem, że powinnaś wiedzieć. Jest w szpitalu św. Marii. - dodał.
- Dzięki, powiedz mi jak się czuje? - zapytałam z troską.
- Jest w ciężkim stanie, nic nie zagraża jego życiu, ale nie wybudził się jeszcze. - szepnął.
- Jutro tam będę. - powiedziałam po czym się rozłączyłam chowając telefon.
Teraz już nic więcej się nie liczyło. Chciałam być tylko przy moim chłopaku. Trzymać jego dłoń, gładzić ją, mówić, że wszystko będzie dobrze i troszczyć się o niego.
- Przepraszam, ale muszę iść. - mruknęłam wstając.
- Wszystko w porządku? Spotkamy się jeszcze? - chwyciła moją dłoń.
- Przepraszam, nie mam teraz do tego głowy. Dziękuję za spotkanie. - pożegnałam się i wyszłam z kawiarni zalewając się łzami.

Justin

Uchyliłem powieki, a ostre światło dotarło do moich oczu, przez co musiałem je przymknąć. Powoli kojarzyłem fakty. 
- Kurwa. - przyłożyłem dłoń do ust przypominając sobie, że przedawkowałem te świństwo.
- Obudził się. - usłyszałem po drugiej stronie pokoju. 
Zobaczyłem zbliżającego się Christiana rozmawiającego przez telefon. Chwilę potem usiadł obok mnie wpatrując się.
- Co Ty idioto chciałeś udowodnić? - syknął.
- Daj mi żyć, chciałem się tylko rozluźnić. - mruknąłem. - Jak się tu znalazłem? - spojrzałem na chłopaka unosząc brwi.

*Christian flashback*
- Justin, jesteś tu? - krzyknąłem, a echo rozniosło się po całym domu. - Ana dzwoniła mówiąc, że byłeś jakiś nieswój w klubie. - dodałem.
Wszedłem do salonu i ujrzałem chłopaka leżącego na podłodze. Podbiegłem do niego i zacząłem go budzić, jednak to nie skutkowało. Spojrzałem na stolik, gdzie były resztki białego proszku. Wiedziałem, co to oznaczało. Szybkim ruchem wybrałem numer alarmowy i zadzwoniłem.
- Halo? Potrzebuję karetkę! Natychmiast! Przedawkował narkotyki. Dopiero, co go znalazłem, nie wiem! Pospieszcie się! - rzuciłem i się rozłączyłem.

- Znalazłem Cię w domu. Ana prędzej dzwoniła, abym sprawdził, co się z Tobą dzieje, bo podobno byłeś w klubie i odmówiłeś jej usług. - westchnął. - Stary, co Ty odwalasz? - syknął.
- Prawie przeleciałem Ane! Rozumiesz? Prawie zdradziłem Chanel. - przetarłem twarz dłońmi. - Czuję się jak gówno. - mruknąłem patrząc przez okno.
- Chan jutro tu będzie. - szepnął.
- Co? O czym Ty mówisz? - zapytałem zdziwiony.
- Dzwoniłem do niej i przejęła się Tobą kretynie, dlatego jutro ma samolot powrotny i tu przyjedzie. - wyjaśnił.
Ona wróci... Wróci bo mnie kocha czy dlatego, że prawie się zabiłem? 

za błędy przepraszam xx

Chciałabym was przeprosić, że tak długo nie ma rozdziałów,
ale sami wiecie, że również musicie się postarać kochani.
Mam wspaniałych czytelników! :)

BĘDĘ SIĘ CIESZYŁA Z CAŁKIEM SPOREJ ILOŚCI KOMENTARZY, NIE MA OGRANICZENIA:)

CZYTASZ = KOMENTUJESZ


WSZYSTKIEGO DOBREGO DLA JUSTINA Z OKAZJI 21 URODZIN!
STARZEJE SIĘ TEN NASZ KIDRAUHL:)

sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 30.

- Chanel, kochanie otwórz. - powtarzał łagodny głos dobiegający zza drzwi.
Czy my mamy w ogóle o czym rozmawiać? Nie sądzę. Chciałam, żeby wszystko było jak kiedyś, jak wcześniej. Zero tego całego syfu. Tymczasem wszystko się pieprzy.
Wyczołgałam się z łóżka, otworzyłam drzwi i z powrotem wróciłam pod jeszcze ciepłą pościel.
- Chciałam z Tobą porozmawiać. - szepnęła kobieta troskliwym głosem.
Drzwi otworzyłam tylko dlatego, że za nimi znajdowała się osoba, na której zależało mi najbardziej.
- Usiądź, proszę. - załkałam.
Twarz kobiety była blada, było widać, że nie zmrużyła w nocy oka. To z mojego powodu. Kolejny raz obwiniam siebie.
- Dlaczego nie powiedziałaś o tym nikomu? Wiesz doskonale o co mi chodzi. - chwyciła moją dłoń gładząc ją opuszkami palców.
To wszystko jest cholernie trudne. Nie sądziłam, że przed moją śmiercią tyle się jeszcze wydarzy. Sprawy miały się potoczyć zupełnie inaczej, nie tego oczekiwałam.
- Mamo, to nie jest takie proste. - pokiwałam przecząco głową. - Justin o tym wie. - mruknęłam.
- I nic z tym nie zrobił?! - uniosła się. 
- Nie, poczekaj. Nic nie rozumiesz. To moja decyzja, nikt na mnie nie naciskał, sama zrozumiałam, że jeśli jestem chora, to nie bez powodu. Muszę przejść przez to i pogodziłam się z faktem, że wkrótce umrę. - szepnęłam. - Proszę, nie zmieniajmy tego. - spojrzałam na nią.
Z oczu kobiety zaczęły spływać łzy, na których widok coś we mnie pękało. Miałam ochotę sama się rozpłakać, ale wiedziałam, że muszę być silna, dla niej. Muszę pokazać, że się z tym pogodziłam, chociaż w głębi duszy powoli traciłam tą pewność. 
- Musisz się leczyć. - powiedziała łamiącym głosem. - Musisz, rozumiesz? Jesteś młoda, nie mogę Ciebie stracić. - płakała, a łzy z jej oczu nie przestawały lecieć.
- Podjęłam decyzję, mimo wszystko zawsze będę blisko Ciebie, o to się nie martw. - przetarłam policzek matki i delikatnie się uśmiechnęłam.
Każdy człowiek dziwnie się czuje znając przybliżoną datę swojej śmierci. Nie potrafię tego wytłumaczyć, jednak mam jeszcze trochę czasu na zrobienie tych rzeczy, na które wcześniej nie miałam czasu. Mogę spełnić swoje ostatnie marzenia... Mam tylko jedno. Szczęśliwa rodzina i szatyn obok mnie.
Źle czuję się z faktem, że go zostawiłam. Czuję się winna. Kiedy to minie? Potrzebuję pomocy...
Kobieta spuściła głowę i zmierzyła w kierunku drzwi zatrzymując się przed nimi na chwilę.
- Dzisiaj wracają Twoi bracia, proszę, nie mów im nic, jeżeli nie chcesz sprawić im zawodu po raz kolejny. - szepnęła i wyszła.
Mam ochotę coś rozwalić... Dlaczego wszystko kręci się wokół mnie?! Jestem rozerwana, nie wiem, co zrobić. 
W głowie mam tylko jego... Justina Biebera. Chłopaka, który kilka tygodni wcześniej mi się oświadczył. Pokazał tym samym, że mnie kocha mimo wszystko i nawet jeśli niedługo ma mnie stracić, będzie przy mnie do końca. A ja? Jestem idiotką i odmówiłam. 
Muszę do niego wrócić, nie mogę go zostawić. Zbyt wiele nas połączyło w tak krótkim czasie. Nie mogę tego zmarnować. Chciałam wiele naprawić, a wówczas się pogorszyło.
Wstałam, wzięłam czyste ubrania i zmierzyłam w kierunku łazienki z zamiarem wzięcia porannej toalety. Następnie dopracowałam lekki makijaż i zeszłam na dół, gdzie czekali rodzice. Tak, jakby wiedzieli, że mam im coś ważnego do przekazania.
Spojrzałam na kobietę, która wpatrywała się we mnie z troską, widziałam w jej oczach cierpienie i to bolało mnie najbardziej. Co do ojca, nie mam mu nic do powiedzenia. Wczoraj pokazał jak mu na mnie w dalszym ciągu zależy. Wystarczająco. Nie chcę go znać, tym razem będę się starała dotrzymać słowa.
- Mamo, wyjeżdżam. - powiedziałam bez tchu.
Moje serce biło jak oszalałe. Czułam się jak po przebiegnięciu maratonu. 
- Dokąd? - przyłożyła dłoń do ust. 
Jest w szoku, nie dziwię się jej. Dopiero, co wróciłam, a już wyjeżdżam.
- Wracam do Justina, sama. - wyjaśniłam i spojrzałam na mężczyznę, którego niegdyś nazywałam ojcem. W tym momencie był on dla mnie skończony, a ojcem mógł jedynie nazywać się na papierku.
- Nigdzie nie jedziesz. - syknął łapiąc mój nadgarstek.
- Kpisz sobie chyba. - zaśmiałam się gorzko.

Justin

To bez sensu. Nic już nie ma sensu. Jestem sam, totalnie. Jestem w dołku, z którego tylko ona mogła mnie wyciągnąć. 
Siedząc ciągle w tym samym miejscu dostawałem na głowę, dosłownie i w przenośni.
Nie zastanawiając się dłużej, sięgnąłem kluczyki od auta i pojechałem do klubu, który dawniej był moim drugim domem. 
Wszedłem do środka, podszedłem do baru i wygodnie usiadłem na krześle zamawiając jedną szkocką.
- Witaj Justin. - usłyszałem tuż przy swoim uchu. - Dawno Cię tu nie było. - poczułem chłodny oddech na moim karku.
- Cześć Ana. - uśmiechnąłem się na widok dziewczyny i ucałowałem jej policzek. - Dosiądziesz się? - zaproponowałem.
- Do Ciebie? Z najmilszą ochotą. - dziewczyna usiadła obok mnie zamawiając to samo.
- No więc... - przeciągnęła. - Co Cię tu sprowadza? - zapytała.
- A coś musi? - uniosłem brew spoglądając na nią.
- Słonko, mnie nie oszukasz. - puściła oczko. - Bywasz tu zawsze jak coś się spieprzy, a dawno Cię tu nie było, więc coś na pewno się stało, a ja potrafię pocieszać. Już się o tym nieraz przekonałeś. - zaśmiała się.
To fakt, zawsze tu przychodziłem kiedy miałem gorszy dzień i szczerze mówiąc karcę siebie za to. Ana zawsze tu bywała i ciężko mi to mówić, ale wiedziała jak przywrócić mi humor, mam nadzieję, że wiecie do czego zmierzam. Dokładnie. W gruncie rzeczy jest to dobry lokal tylko z dodatkowymi usługami.
Spojrzałem na dziewczynę, która była już nieźle wcięta i pokręciłem przecząco głową. Wziąłem kieliszek trunku i przechyliłem jego całą zawartość do gardła rozkoszując się jak cała substancja rozgrzewa mnie od wewnątrz.
- Barman, dwie kolejki. - pokazałem palcem symbol peace, dając mu do zrozumienia czego chcę.
- Ohh Justin, przypomnij sobie jak kiedyś bywało nam dobrze. - przewróciła oczami i zawiesiła ręce na mojej szyi. 
Po kolejnych głębszych kieliszkach zacząłem odczuwać ich skutki. Do głowy przychodziły mi różne myśli. Wszystkie były związane z Chan. Kochałem ją, cholernie bardzo. Nie potrafiłem zrozumieć jej zachowania. Była nieprzewidywalna. Nie miałem nawet pojęcia czy wróci. Słowa na kartce były tylko marnymi literami.
- Juuuustin, wiecznie czekać nie będę. - mamrotała dziewczyna dalej siedząc koło mnie. 
- Gdzie masz swój pokój? - zapytałem w miarę wyraźnie.
- Czyli jednak. - przygryzła dolną wargę i chwyciła moją dłoń. - Zaprowadzę Cię. - szepnęła uśmiechnięta.
Kiedy tylko drzwi pomieszczenia się zamknęły, dziewczyna uderzyła swoimi ustami w moje. Nie byłem do końca pewny tego, co robię, ale potrzebowałem odrobiny czułości, każdy potrzebuje.
Dziewczyna wplotła dłonie w moje włosy ciągnąc za ich końce i cicho posapując.
Moje dłonie umieściłem na jej pośladkach delikatnie je ściskając powodując euforię u dziewczyny. Przeniosłem ją na łóżko i znalazłem się nad nią, całując czule każde odsłonięte miejsce.
Zdjąłem z jej gorset, pod którym były nagie piersi. Nic w niej nie przypominało Chanel, kompletnie. 
Dziewczyna włożyła dłonie pod moją koszulkę, którą następnie ze mnie ściągnęła, a w mojej głowie natychmiast pojawiło się poczucie winy i obudziło się sumienie, które będzie mnie męczyć do końca życia za to, co może się zaraz wydarzyć.
 Nie mogłem do tego dopuścić, nie chciałem.
- Nie mogę Ana. - przerwałem w chwili, kiedy dziewczyna chwytała za guzik od moich spodni. 
- Nie pieprz głupot Justin, oboje wiemy, że potrzebujesz pomocy, a ja właśnie chcę Ci pomóc, więc doceń to. - parsknęła śmiechem.
- Przestań. - odsunąłem się od dziewczyny i wstałem powoli ubierając.
Co ja narobiłem... W zasadzie, co mógłbym narobić. Jeszcze niedawno oświadczyłem się kobiecie, którą kocham, a dzisiaj prawie wylądowałem z dziwką w łóżku. 
- Do niczego nie doszło. - syknąłem. - Ty również tak myśl. - dodałem.
- Pff, nie pokazuj się tu więcej jeśli nie chcesz, żeby Lecherro zranił Twoją śliczną buźkę. - uśmiechnęła się sztucznie.
- Grozisz mi? - zaśmiałem się gorzko. 
- Ja? Absolutnie. Uprzedzam kochanie, uprzedzam tylko. - posłała delikatny uśmiech i wyszła z pomieszczenia, z którego wyszedłem chwilę później.
Cały alkohol jaki w sobie miałem zszedł ze mnie. Przeszywały mnie w tym momencie zimne dreszcze i świadomość do czego mogło dojść. Jestem zdesperowany. Odpaliłem silnik i ruszyłem w kierunku starego znajomego handlarza. Musiałem odreagować, a to była pierwsza myśl w mojej głowie.

Chanel

- Mówię całkowicie poważnie. Nie wrócisz już do tego sukinsyna. - powiedział z powagą wyczuwalną w jego głosie i widoczną na twarzy.
- Ty akurat masz najmniej do powiedzenia od kiedy nas zostawiłeś. - syknęłam wyrywając się.
- Dobrze wiesz, że gdybym mógł cofnąć czas, zupełnie inaczej by to wyglądało... - westchnął przecierając twarz dłońmi.
- Mogę powiedzieć to samo! - krzyknęłam. - Dobrze wiesz, że gdybym wcześniej wiedziała, że jestem chora, bym coś z tym zrobiła, ale już nie chcę. - mruknęłam, a jedna słona łza spłynęła wzdłuż twarzy. - Poza tym nie mam obowiązku Ci się tłumaczyć po tym jak traktujesz mnie jak szmatę. - szepnęłam i wróciłam do swojego dawnego pokoju.
Bez wahania pakowałam wszystkie rzeczy, nawet te, których wcześniej nie udało mi się stąd zabrać. Postanowiłam, wyjadę i nie wrócę, ale najpierw chcę się z kimś spotkać.
- Chanel, przemyśl to jeszcze. - poczułam ciepłą dłoń kobiety na ramieniu.
- Mamo, mam prośbę. - przerwałam i spojrzałam na nią. - Przed wyjazdem chciałabym porozmawiać z moją biologiczną matką. - powiedziałam bez emocji.

za błędy przepraszam xx

UWAGA! 
osoby, którym nie podobają się moje warunki, 
nie muszą wcale czytać mojego opowiadania, 
a ja w ostateczności mogę przestać je pisać, jeżeli wam coś nie odpowiada :)
zdecydujcie.
PS. widać, że jedna osoba nabija po kilka komentarzy w ciągu dwóch minut.


CZYTASZ = KOMENTUJESZ!
30 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ!



sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 29.

Moje serce przeżywało euforie. Nie potrafiłam przyswoić do siebie myśli, że jestem w objęciach matki. Tyle czasu na to czekałam. Tak bardzo za nią tęskniłam. To tak jakby stracić na chwilę cały świat i z powrotem go odzyskać. Bezcenne uczucie. 
Czułam się jak pięcioletnie dziecko w krainie słodyczy. Spełnienie marzeń każdego dzieciaka. Moim było właśnie to. 
- Tęskniłam, bardzo. - szlochałam w ramie kobiety.
- Już jest dobrze. - uspokajała mnie.
Kiedy weszłam do środka, wszystko było... Takie samo. Nic się nie zmieniło od czasu mojego odejścia. Wspomnienia powracały, mimo tak krótkiego czasu spędzonego tutaj. 
Mama nakazała mi się odświeżyć, a następnie chciała poważnie ze mną porozmawiać. Zmierzając ku mojemu staremu pokojowi, kątem oka ujrzałam tatę przytulającego mamę. Poczułam się jak za dawnych dobrych czasów. Jednak cała szara rzeczywistość powracała. 
W moim pokoju wiele się nie zmieniło. Biurko nadal w tym samym miejscu, w zasadzie jak cała reszta. Jedyne, co zwróciło moją uwagę, to szkatułka znajdująca się na jednym z regałów. Wolnym krokiem podeszłam do niej i uchyliłam wieko. W środku było mnóstwo kartek z kalendarza z poprzednimi datami dni. Poczynając od daty mojego zniknięcia. Dotarło do mnie ile bólu musiałam sprawić bliskim. To znaczy, wiedziałam o tym doskonale, ale dopiero w tym momencie uświadomiłam to sobie.
Po zażytej kąpieli, czułam się odprężona i przede wszystkim odświeżona. Włożyłam czyste ubranie i zeszłam na dół kierując się do kuchni. Mój żołądek dawał o sobie znać. Przy kuchennym blacie ujrzałam rodziców trzymających się za ręce, jednak na mój widok, oboje poczuli się zmieszani i ich dłonie momentalnie zostały oddalone. 
- Kochanie, porozmawiamy? - spytała delikatnie kobieta.
Spojrzałam na nią, a następnie na ojca, który wstał z krzesła i zmierzał w kierunku drzwi wyjściowych. Zrozumiał, że w tej sytuacji wolimy zostać same.
- Usiądź, proszę. - wskazała miejsce po przeciwnej stronie, a ja posłusznie je zajęłam.
- Mamo, ja Cię przepraszam. Nie chciałam, żeby to wszystko tak wyglądało. - zaczęłam się tłumaczyć, a gula w moim gardle narastała coraz bardziej z każdym wypowiedzianym słowem.
Kobieta schowała twarz w dłonie. Wiedziałam, że albo zaraz wybuchnie płaczem, albo będzie mieć pretensje. Natomiast ku mojemu zdziwieniu, odetchnęła z ulgą i spojrzała na mnie.
- Ważne, że wróciłaś. - szepnęła uśmiechając się delikatnie. - Czy mogłabyś wytłumaczyć mi dlaczego to wszystko tak wyglądało? - zapytała krzyżując ręce na piersi.
Mam jej o wszystkim opowiedzieć? Powinnam? Nawet ojcu nie mówiłam o tym... Nie wiem jak zareaguje, nie mam pewności, że mi uwierzy, ani czy pozwoli mi wrócić do Californii, do Justina.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam od samego początku...
- Nasza ostatnia kłótnia... Nie uciekłam, bo dowiedziałam się prawdy. Porwano mnie, ale o tym chyba wiesz, bo pisałam do Ciebie listy, zgadza się? - spojrzałam na kobietę, która przytaknęła głową pozwalając mi kontynuować. - Justin mi pomógł. Uratował mnie. To przez niego mnie ścigali, więc musiałam opuścić miasto. Bałam się, bałam się o siebie, ale przede wszystkim o was. - szlochałam. - Było mi ciężko dusić w sobie to wszystko, bo pisanie listów to jedynie skrawek emocji jakie tam zawarłam. Już dawno chciałam przyjechać, nie miałam jednak takiej możliwości... Wolałam aby wszystko ucichło. Nawet w Californii nas szukali. - wyjaśniłam.
- Kto was szukał? - zapytała nie dowierzając.
- Źli ludzie. Ludzie, z którymi Justin nie miał dobrych stosunków. - mruknęłam. - Tyle razy chciałam zadzwonić, usłyszeć Twój głos, jednak nie mogłam. Nie mogłam was narażać.
- Kochanie, to wszystko musiało być ciężkie, ale dlaczego uciekłaś? Przecież można było zgłosić to na policję. Wiesz, co ja przeżywałam? Nie mogłam się pozbierać... - łkała.
- Chyba mnie nie zrozumiałaś. To nie byli typowi złodzieje, to byli gangsterzy. - wyszeptałam.
Zerknęłam na kobietę siedzącą po drugiej stronie. Jej twarz pobladła, a oczy wypełniły się łzami.
- Ale spokojnie, już wszystko jest w porządku. - chwyciłam jej dłoń gładząc delikatnie knykcie. - Gdzie są chłopcy? - zapytałam.
- Na obozie zimowym. - powiedziała oschle i wstała.
Wiem, że nie powiedziałam jej całej prawdy, ale do tej pory nie wiem czy postąpiłam słusznie mówiąc o czymkolwiek. Czuję się winna temu wszystkiemu i wcale nie będę zdziwiona, jeśli po mojej śmierci trafię do piekieł. Wcale. 
Powiedzieć o chorobie? Jest moją matką, powinna wiedzieć. Jednak z drugiej strony, to będzie dla niej duży szok... Dopiero odzyskała córkę, a niedługo będzie musiała się z nią pożegnać. 
Nienawidzę takich sytuacji, kiedy moi bliscy muszą cierpieć z mojego powodu. To mnie doprowadza do szału. Dlaczego tak jest? Jestem, aż tak złym człowiekiem? Zasłużyłam na to? Czym? Chciałabym poznać tę odpowiedź, ale niestety nie wiem w jaki sposób. To wszystko jest cholernie trudne. Ta cała maskarada. Prędzej czy później i tak by się dowiedzieli... Może jeśli w tym momencie wyjawię moją tajemnicę, oswoją się z tą myślą. Może tak być. Chociaż wcale nie musi...
- Mamo, jest jeszcze coś. - szepnęłam, a moje ciało przeszył dreszcz i lęk. - Jestem chora. Umieram. - dodałam.
Matka gwałtownie się odwróciła i spojrzała na mnie z nie dowierzaniem. Jej wyraz twarzy nie był przyjemny. Usiadła na stołku i wpatrywała się kilka minut w swoje dłonie.
- Mamo, powiedz coś. - nakazałam.
- Jak to jesteś chora? - spojrzała na mnie, a po jej policzkach płynął strumień słonych łez.
- Mam guza. W Californii będąc w szpitalu, zdiagnozowali mi guza. Jeżeli chcesz zapytać czy się leczę, od razu uprzedzę Twoje pytanie... Nie, nie leczę się i nie zamierzam. - powiedziałam stanowczo.
Do kuchni wszedł tata z równie wielkim zdziwieniem jak mama. To był znak, że on także wie. No świetnie. Będzie ciekawie.
- Jaki guz do cholery?! - krzyknął.

Justin

Wszedłem do mieszkania zamykając za sobą delikatnie drzwi, aby nie obudzić Chanel. Zdjąłem buty i zmierzyłem w kierunku kuchni z zamiarem napicia się czegoś chłodnego. Wieczór u Christiana był udany, nawet bardzo, ale mimo to, zaczynam tego żałować. W zasadzie wiem, że jutro z rana będę tego żałował. Sięgnąłem butelkę wody i natychmiast się napiłem. Nie czułem się pijany, wiedziałem, co się dzieje, miałem tę świadomość, jednak alkohol w moim organizmie dalej był. 
Idąc przez salon, zahaczyłem nogą o szklany stolik i trefnie upadłem na ziemie powodując głośny huk, który rozbrzmiał po całym wnętrzu domu, a razem ze mną spadła mała karteczka z pewną wiadomością. Podniosłem ją i zacząłem analizować.

"Kochany Justinie...
Wiem, że moja nieobecność w domu może Cię odrobinę niepokoić, ale spokojnie. Jestem cała, żywa i w dalszym ciągu Twoja. Zapewne kiedy będziesz czytał ten list, będę już w drodze do Cambridge, więc proszę Cię, nie jedź za mną. 
Pamiętasz jak chciałam odwiedzić mamę, a tak długo zwlekałam? Stwierdziłam, że teraz jest najlepszy moment, aby to zrobić. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Chciałam Ci powiedzieć, ale doskonale wiedziałam jakbyś zareagował. Potrzebuję matczynej miłości, a tylko tak mogę jej skosztować. Moja wizyta nie potrwa długo, bądź pewny, że Cię nie zostawiam, wrócę bo Cię kocham, pamiętaj o tym.
Twoja Chan.
Wrócę."

Cały list czytałem kilka razy i w dalszym ciągu to powtarzałem. Nie mogłem uwierzyć, co było tam napisane. Rzuciłem kartką i pobiegłem na górę do sypialni z nadzieją, że moja ukochana spokojnie śpi w naszym pokoju, myliłem się. Usiadłem na łóżku i zaniosłem się płaczem. Czułem się bezsilny i przede wszystkim oszukany po raz kolejny. Zawiodła mnie, znowu. Zadzwonić do niej? Powinienem? W tym momencie wróciły do mnie słowa Christiana z dzisiejszego wieczoru.

Flashback
- Stary, dalej nie mogę uwierzyć, że odrzuciła Twoje oświadczyny. - pokręcił głową Christian.
- Nie wracajmy do tego. - syknąłem i upiłem łyk piwa.
- Jak myślisz, kiedyś za Ciebie wyjdzie? Jeśli miałaby taki zamiar, już by to zrobiła... Już mogłaby być Twoją żoną, a nie tkwić w tym chorym związku. 
- Zważ na słowa Beadles. - chwyciłem go za koszulkę i powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
- Spokojnie. Jestem Twoim przyjacielem, dobrze wiesz, że gdyby było inaczej, bym Ci nie mówił tego całego gówna. - wzruszył ramionami. - Chodzi mi mianowicie o to, żebyś się nie zdziwił, że któregoś dnia wrócisz, a jej nie będzie.

Analizowałem jego słowa i doszedłem do wniosku, że miał rację. Byłem w niej zakochany, oślepiony. Dalej ją kocham, ale oszukała mnie. To przecież pewne, że jeśli pojechała do Cambridge to nie wróci. Nie mam na, co liczyć i się łudzić nadzieją. Jej już nie ma. Chanel zresztą chyba też.


Chanel

- Tato, proszę Cię. - uspokajałam go.
- Od kiedy o tym wiesz?! - krzyknął.
- Od paru miesięcy. - szepnęłam spuszczając głowę.
- Od paru miesięcy i nic mi nie powiedziałaś? Czy Ty jesteś niepoważna? Chcesz umrzeć? O to Ci chodzi? Znowu chcesz doprowadzić matkę do stanu w jakim przez Ciebie była? Na tym Ci zależy?! - wrzeszczał.
Jakim prawem mówi, że to przeze mnie mama była w takim stanie? Już nie pamięta, co on zrobił? No tak, bo jak nas opuścił to skąd mógł wiedzieć... Co on może wiedzieć... Myliłam się, cod o niego, skończony dupek.
- Czy Ty siebie słyszysz? Obwiniasz mnie o to, że jestem śmiertelnie chora? O to, że znowu zostawię mamę bo umrę?
Spojrzałam na mamę, która przyłożyła dłoń do ust słysząc moje słowa. Widocznie dalej to do niej nie dotarło.
- Tak, umrę! Nie bójmy się tego słowa, bo każdego kiedyś to czeka... Już nie pamiętasz, co Ty zrobiłeś? Byłeś takim idealistą i nagle zniknąłeś! Nie było Cię. Mówisz, że to ja jestem winna, a nawet nie wiesz, co przeżywaliśmy przez Ciebie! No ale tak, to ja jestem czarną owcą. - syknęłam i poczułam pieczenie w okolicach policzka.
Chwyciłam się za obolałe miejsce i wiedziałam, co się stało. Mój ojciec.
- Nienawidzę Cię. - splunęłam i pobiegłam do swojego pokoju.
Zamknęłam drzwi na klucz i rzuciłam się na łóżko zalewając łzami. Powtórka z rozrywki, powtarzała moja podświadomość. Karciłam ją za to, mimo, że miała rację.
Jedno było pewne. Już nigdy nie będziemy szczęśliwą rodziną. To nie wyjdzie, już nigdy.
Spojrzałam na telefon i bez zastanowienia wybrałam numer szatyna. Musiałam z kimś porozmawiać, jedyną osobą, której potrzebowałam, był właśnie on. Nie miałam jednak pewności czy będzie chciał ze mną rozmawiać.
Po kilku sygnałach włączała się sekretarka, nie miałam na co liczyć, więc zrezygnowana odłożyłam telefon na stolik nocny. Położyłam się wygodnie na łóżku i szczelnie otuliłam kołdrą. Zazwyczaj robił to brązowooki, ale jego tu nie było i powoli traciłam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie.

za błędy przepraszam xx
rozdziały nie będą dodawane na WATTPADA wybaczcie:)


Postaraliście się, dziękuję:)


Zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po lewej stronie bloga.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!
30 KOMENTARZY = KOLEJNY ROZDZIAŁ



wtorek, 10 lutego 2015

Rozdział 28.

- Co? - szepnęłam przykładając dłoń do ust.
Dlaczego on to robi? To nie może być prawda. To jest zbyt piękne, aby mogło być naprawdę. Czy jestem na to gotowa? Czy chcę za niego wyjść? Tyle myśli błąkało się po mojej głowie. Nasze uczucie jest silne, ma wielką moc, wierzę w to. Nie mogę do niego niczego porównać, ponieważ wszystko inne przy tym to tylko marna pustka. Ale czy on to robi z miłości czy obawy, że mnie straci?
Jestem w kropce. 
- Justin... - klęknęłam przed nim. - Schowaj to, proszę. 
Chłopak zdecydowanie nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Jego twarz pobladła, a on sam zatoczył się we własnych myślach.
Ale ja nie mogłam. To było zbyt wcześnie. Kocham go i oczywiście, że chcę za niego wyjść, ale to nie jest dobry czas. Dużo jeszcze przed nami, nie potrafię tak z dnia na dzień podjąć decyzji. Mam nadzieję, że z czasem to zrozumie.
- Nie kochasz mnie na tyle, aby mi się oddać? - szepnął spoglądając na mnie. W jego oczach gromadziły się łzy, które w każdym momencie mogły opuścić ich kąciki.

Justin

Nie mogłem tyle czekać. Kocham ją nad życie. Nie chcę jej stracić jako dziewczyny, tylko żonę. Chciałem, żeby była moja... Już na wieki. Widocznie nie jest mi pisana.
Wygłupiłem się. Jestem kompletnym idiotą.
- Nie kochasz mnie na tyle, aby mi się oddać? - szepnąłem spoglądając w jej oczy, z których starałem się cokolwiek wyczytać.
- Oczywiście, że Cię kocham, ale to nie jest dobry czas. - westchnęła chowając głowę w zagłębieniu mojej klatki piersiowej.
Nie rozumiałem jej. Dlaczego o tym mówi? Jak nie teraz to kiedy? 
- Zrozum. - szlochała. - Oświadczyłeś mi się tylko dlatego, że nie zostało mi wiele czasu. W przeciwnym razie, na pewno byś tego teraz nie zrobił. - wyjaśniła.
Przed moimi oczami stanął obraz Chanel, ubranej w piękną suknie ślubną, idealnie dopasowaną do jej talii. Wyglądała w jej przepięknie. 
- Kocham Cię i nadal chcę, żebyś za mnie wyszła. - sprostowałem.
- Też Cię kocham, ale uwierz, że to nie jest ten czas. - szepnęła. - Kiedyś to zrozumiesz. - uśmiechnęła się czule całując mój policzek.
Kiedy Chan wróciła do domu, brakowało mi odwagi, aby za nią pójść. Czułem się idiotycznie. Kobieta, którą kocham całym sercem, właśnie odrzuciła moje oświadczyny. Jak inaczej mogę o tym myśleć? Potrzebowałem chwili spokoju, musiałem skłonić się do refleksji. Doskonale znałem miejsce, gdzie mogłem być w stu procentach samotny. Nie mówiąc dziewczynie ani słowa, opuściłem dom i wsiadłem do auta odpalając następnie silnik i wyjechałem na drogę zmierzając w jednym kierunku. 
Czułem się doszczędnie złamany, jak śmieć. Kiedy dojechałem do celu, wolnym krokiem szedłem właśnie do niej. 
Usiadłem na ławeczce i zacząłem swój monolog niby z pomnikiem, ale wiedziałem, że Clary gdzieś tam jest i mnie uważnie słucha.
- Nie wiem, co się dzieje... Odrzuciła mnie. Mówiła, że mnie kocha, podczas, gdy tak naprawdę grała na moich uczuciach. Byłem łatwowierny, niczego nie zauważyłem. Wydawała się być taka wiarygodna i szczera. Wykorzystała mnie. - żaliłem się.
Wszystkie emocje jakie mi wtedy towarzyszyły, uchodziły ze mnie jak powietrze z piłki. Powoli stawałem się słaby, bez mocy i chęci.
Na cmentarzu spędziłem kilka godzin, niespecjalnie spieszyło mi się wracać. Jednak z upływem czasu, zaczynałem rozumieć słowa Chan. Może faktycznie wybrałem zły moment? Jestem tylko facetem, nie potrafię wszystkiego przewidzieć.

Chanel

Czuję, że go zraniłam. Wyszedł i nawet nie powiedział dokąd. Boję się. Cholernie się o niego boję. W podświadomości obwiniam siebie. Może powinnam je przyjąć? Sęk w tym, że oboje nie jesteśmy na to gotowi, a szatyn nie jest tego świadom. Źle się z tym czuję. 
Od kilku dni miewam zawroty głowy. Nic nikomu nie mówiłam, bo szatyn zacząłby bardziej nalegać na leczenie, a ja chcę odejść z tego świata w pełni spełniona mając obok siebie osoby, z którymi przeżyłam cudowne życie.
- Gdzie byłeś? - mruknęłam chowając czyste naczynia po nieudanej kolacji.
- U Clary. - szepnął zbliżając się do mnie.
Nagle poczułam jego ręce oplatające moje ciało. Wiedziałam, że cała złość minęła. Jego dotyk był lekarstwem jak i uzależnieniem.
- Przepraszam. - szepnęłam.
- Shh, nie masz za co przepraszać. - uciszył mnie. - Tylko powiedz mi, że kiedyś za mnie wyjdziesz. - spojrzał na mnie.
- Ależ oczywiście, że wyjdę. Kocham Cię jak nikogo innego, nie potrafiłabym Ci odpowiedzieć. - uśmiechnęłam się czując spływające łzy z moich oczu. W tym momencie nie mogłam stwierdzić czy były to łzy szczęścia, smutku czy ulgi.
- Jednak to zrobiłaś. - szepnął chowając głowę.
- Rozmawialiśmy o tym. Proszę Cię, nie chcę do tego wracać. - wstałam.

Dwa miesiące później...

Jest coraz gorzej. Z każdym dniem blednę. Widać to. Justin to widzi. Jak myślałam, nalega abym rozpoczęła terapię, kiedy ja nie chcę i nikt nie ma prawa mnie do niczego zmuszać. 
Jutro jadę do Cambridge z ojcem. Szatyn o niczym nie wie. Nie chcę go martwić, bo wiem, że z moim aktualnym stanem, nigdzie bym nie pojechała. Kocham go i mimo, że odrzuciłam jego oświadczyny, nie przestałam go kochać. Dałam mu to wyraźnie do zrozumienia.
Brałam pod uwagę fakt, że jeśli wyjadę bez słowa, brązowooki nie będzie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Zrozumiem go. Jednak chęć zobaczenia matki, rodziny w zasadzie, jest silniejsza.
Korzystając z okazji, że Justin wybrał się do Christiana na męski wieczór, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i wybrałam numer taty.
Po uzgodnieniu godziny wyjazdu, usiadłam na kanapie i zaczęłam przeglądać wspólne zdjęcia z szatynem. Trafiałam na zdjęcia jeszcze z Cambridge. Mimo tak krótkiego czasu spędzonego w tym miejscu, polubiłam je. Polubiłam ludzi, z którymi widywałam się na co dzień...
Kiedy odkładałam zdjęcia na szafkę, usłyszałam dźwięk dzwonka. Pospiesznie je otworzyłam wiedząc, kto za nimi jest.
- Gotowa? - uśmiechnął się.
- Jak nigdy. - westchnęłam.
Co jeśli mama nie będzie chciała mnie widzieć? Co jeśli pogodziła się z moim odejściem i ten temat jest skończony? Boję się. Boję się spojrzeć jej w oczy i powiedzieć, co czuję. Ile nocy przepłakałam ze świadomością, że mogę jej więcej nie ujrzeć.
Co powiedzą chłopcy? Będą mieli chęć w ogóle się ze mną przywitać? Nie mają wobec mnie żalu?
Sięgnęłam po walizkę, którą od razu wziął ode mnie ojciec, ostatni raz w najbliższym czasie spojrzałam na wnętrze. Ułożyłam delikatnie na szklanym stoliku list, skierowany do Justina, w którym wyjaśniłam mu moje zniknięcie, a następnie zamknęłam drzwi, zostawiając wszystkie emocje w środku, oprócz jednej, obarczania siebie winą za wszystko... Miałam ochotę się rozpłakać, dać stu procentowy upust emocjom.

"Kochany Justinie...
Wiem, że moja nieobecność w domu może Cię odrobinę niepokoić, ale spokojnie. Jestem cała, żywa i w dalszym ciągu Twoja. Zapewne kiedy będziesz czytał ten list, będę już w drodze do Cambridge, więc proszę Cię, nie jedź za mną. 
Pamiętasz jak chciałam odwiedzić mamę, a tak długo zwlekałam? Stwierdziłam, że teraz jest najlepszy moment, aby to zrobić. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Chciałam Ci powiedzieć, ale doskonale wiedziałam jakbyś zareagował. Potrzebuję matczynej miłości, a tylko tak mogę jej skosztować. Moja wizyta nie potrwa długo, bądź pewny, że Cię nie zostawiam, wrócę bo Cię kocham, pamiętaj o tym.
Twoja Chan.
Wrócę."


W myślach przetwarzałam wszystko, co zostało zawarte w tym liście. On mi wybaczy, prawda?

Tata widząc mnie w tym stanie nie próbował nawet rozpoczynać jakiejkolwiek rozmowy. Wiedział, że to nie jest najlepszy moment. Zawsze to wiedział, w przeciwieństwie do mamy. Ona zaś zawsze próbowała mnie pocieszyć, czasami jej wychodziło, ale zazwyczaj kończyło się kłótnią. Mimo to doceniałam jej starania.
Niespełna kilka minut później zasnęłam, przez co nie wiedziałam jak długi odcinek drogi nam jeszcze pozostał.
Śnił mi się Justin... Miałam odtworzony cały jego obraz. Siedział w salonie, czytał list... Jego wyraz twarzy nie był zadowalający. Widziałam jak się spina, czułam, że zaraz wybuchnie...
- Chanel... - ciche szeptanie wybudzało mnie ze snu. - Obudź się. Dojechaliśmy. - poczułam dłoń na swoim policzku i leniwie uchyliłam powieki.
- Już jesteśmy? - mruknęłam przeciągając się.
Mężczyzna skinął głową i spojrzał w kierunku budynku, gdzie w progu stała... Ona. Kobieta, za którą tak strasznie tęskniłam. Wysiadłam z samochodu i spojrzałam na nią. Wiedziałam, że płacze, ja również nie ukrywałam swoich łez. Podbiegłam do kobiety i mocno ją przytuliłam.
- Tak strasznie Cię przepraszam. - szlochałam.
- Już spokojnie, shh.

za błędy przepraszam xx

serdecznie chcę wszystkich przeprosić za takie braki.
obiecałam, że dodam wcześniej, ale jak wiadomo miałam problemy z laptopem. 
są osoby, które to rozumieją, ale i zdarzają się niedowiarki uważające, 
że po prostu mi się nie chce pisać.
teraz w tym momencie proszę Cię,
DOCEŃ TO!:)


zapraszam do wypełnienia ankiety znajdujące się po lewej stronie bloga.
25 KOMENTARZY = KOLEJNY ROZDZIAŁ
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!



sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 27.

Czy ten policjant jest idiotą czy tylko udaje? Przecież to pewne, że gdybym wiedziała, że James był pod wpływem narkotyków, nie wsiadłabym z nim do auta.
- Czy Pan sobie żartuje? - parsknęłam spoglądając na niego.
- Nie, mówię całkowicie poważnie. - przerwał. - Poza tym, w jego aucie znaleziono 5 gram czystej amfetaminy. - dodał spoglądając na kartkę, z której płynnie czytał. - Wie Pani, gdzie możemy go znaleźć? - spojrzał pytająco.
To dlatego James tak się skradał kiedy byłam w szpitalu? To o te narkotyki chodzi? Bał się, że go wydam? Niedorzeczne.
- Jestem tylko jego pracownicą, skąd mam wiedzieć takie rzeczy?! - wybuchłam.
- Panno Cyrus, gdyby była Pani wyłącznie jego pracownicą nie jechałaby Pani z nim. - stwierdził. 
- Czy to koniec przesłuchania? Bo widzę, że to wszystko nie zmierza w odpowiednim kierunku. - wycedziłam i wstałam.
Nie czekając na odpowiedź opuściłam pomieszczenie. 
- Świetnie, jest środek nocy, a ja nie mam czym wrócić do domu. - syknęłam do siebie.
Idąc dość dobrze oświetlonymi ulicami, myślałam o całym zdarzeniu. James niewydawał się podejrzany, jego oczy były normalne tamtego wieczoru, a przecież po każdym narkotyku źrenice się zmieniają. Wiedziałam, że muszę z nim porozmawiać, ale nie miałam nawet pojęcia, gdzie go szukać. Rozpłynął się. Byłam jego pracownicą, ale to nie upoważniało mnie do wiedzy, gdzie mieszka. 
Poczułam wibrowanie w kieszeni dżinsów i wyjęłam telefon, na którym było zdjęcie szatyna.
- Chanel? - usłyszałam. - starałam się go w jakikolwiek sposób uspokoić, chociaż wiedziałam, że to bardzo duże wyzwanie. - Wracam do domu, niedługo będę. - szepnęłam.
- Ja się pytam gdzie jest, a nie za ile będziesz! - jego ton głosu stawał się coraz niższy, przez co dostałam gęsiej skórki.
- Ugh, wracam z komisariatu. - westchnęłam. - Jestem na rogu Washingtona. - dodałam.
- Nie ruszaj się, zaraz będę. - rzucił i się rozłączył.
Czuję, że to nie będzie miłe spotkanie. Przecież nic mi nie jest, dlaczego on musi być taki zaborczy? 
Nie musiałam długo czekać. Szatyn zjawił się kilka minut od naszej ostatniej rozmowy. Posłusznie wsiadłam do auta zapinając pas, nie odzywajac się.
- Po cholere tam byłaś? - syknął.
- Gdybyś nie spał jak zabity, wiedziałbyś, że sami po mnie przyszli! - krzyknęłam nie mogąc dłużej znieść jego traktowania.
Uważał, że to on jest najsilniejszy, reszta to tylko szare istoty. Potrafił być czuły, kochany, a znikąd robił się oschły. Mój Justin był bipolarny, przez co nie mogłam wyczuć w jakim był nastroju. 
Kiedy dojechaliśmy, wysiadłam z auta najprędzej jak tylko mogłam i udałam się do sypialni, wcześniej zamykając drzwi na klucz. Nie miałam ochoty spać z nim w jednym łóżku. Niech poczuje się odrobinię samotny, dzięki swojemu zachowaniu. 
Położyłam się na łóżku, a łzy z moich policzków spływały równomiernie. Nie były to łzy złości czy żalu. Były to łzy tęsknoty za dawnym brązowookim. Słyszałam na dole szatyna, który na pewno nie miał w zamiarze iść spać. Jedyne, co przyszło mi na myśl, był alkohol. Kolejny raz po niego sięgnął. Zamknęłam powieki i starałam się jak najszybciej zasnąć.
Następnego dnia...
Byłam już prawie gotowa do wyjścia, poprawiłam jedynie makijaż i zeszłam na dół. 
Umówiłam się z ojcem w kawiarni. Widać, że chce odbudować nasze relacje, co bardzo mnie cieszy. 
- Dokąd idziesz? - usłyszałam zachrypnięty głos chłopaka. 
- Wychodze, umówiłam się z kimś. - mruknęłam zakładając buty. 
- Dlaczego zamknęłam drzwi do pokoju? - spojrzał na mnie zdziwiony.
- Bo nie chciałam spędzać nocy z pijanym chłopakiem, wystarczy? - syknęłam i wyszłam.
Jeżeli nie choroba, to on mnie kiedyś wykończy, to jest pewne. 
- Witaj córciu. - posłał uroczy uśmiech i usiadł naprzeciwko mnie. - Co u Ciebie, opowiadaj. - zapytał podekscytowany.
Powiedzieć mu o chorobie, że umieram? Nie wiem jak to zniesie, ale kiedyś będzie musiał się o tym dowiedzieć. Teraz to chyba nie jest najlepszy czas na tego typu rozmowy. 
- W porządku, nie narzekam. - uśmiechnęłam się. 
W tym momencie podeszła do nas młoda kobieta z kartką i długopisem, kelnerka. 
- W czym mogę pomóc? - posłała uroczy uśmiech ukazując przy tym swoje białe zęby. 
- Kawę. - szepnęłam w kierunku mężczyzny.
Mężczyzna zamówił dwie kawy, kobieta zapisała zamówienie i oddaliła się.
- Lepiej powiedz mi jak czuje się Lilly? - zapytałam.
- Wczoraj ją wypisano, ale musi się oszczędzać, co w tym wieku jest bardzo trudne. - zaśmiał się. - Trudno ją trzymać cały czas w łóżku. - dodał.
Lilly to jego córka? Wcześniej o tym nie myślałam... Czy wypada mi zapytać? Nie chcę zepsuć atmosfery...
- Mam pytanie. - przerwałam. - Lilly to Twoja córka? - zapytałam.
Mężczyzna dokładnie na mnie spojrzał analizując wypowiedziane przeze mnie słowa po czym się odezwał.
- Nie, to córka Evy z pierwszego małżeństwa. - posłał spokojny uśmiech. Kolejny raz ten uśmiech wywołał u mnie wspomnienia dzieciństwa. Tym razem wspólne gotowanie z mamą, tata wracający z pracy i rozkoszujący się przyrządzonym przez nas posiłkiem. 
Szczerze mówiąc, ta informacja sprawiła, że poczułam się lepiej, znacznie lepiej. Mam dwóch młodszych braci, niech póki co tak pozostanie.
W tym momencie do naszego stolika przyszła ta sama młoda kobieta, tym razem z naszymi napojami. Oboje podziękowaliśmy i powróciliśmy do naszej rozmowy.
- Chanel, córeczko... - przerwał. - Za kilka miesięcy jadę do Cambridge po reszte rzeczy, pojechałabyś ze mną? - zapytał z troską.
Za kilka miesięcy? Miałam w planie jechać już za kilka tygodni... W sumie, może lepiej jeśli pojadę sama z ojcem, bez Justina. 
- Za kilka miesięcy? Czyli kiedy dokładnie? - zapytałam upijając kawę przyniesioną przez kelnerkę.
Mężczyzna podrapał się po głowie i głośno westchnął.
- Nie wiem, może za 3-4 miesiące. - stwierdził z nutą niepewności.
Mogłam jedynie przytaknąć głową, co nie oznaczało, że się zgadzam. Musiałam to przedyskutować z szatynem. Wyjaśnić mu dlaczego wolę jechać bez niego.
- Czy muszę dać Ci odpowiedź teraz? - spojrzałam na ojca.
- Oczywiście, że nie. Rozumiem, że masz tu swoje życie, chłopaka, przyjaciół... - puścił oczko.
Rozmawialiśmy w zasadzie o wszystkim. O jego partnerce, z którą pragnie mnie poznać, o jego pracy. Przede wszystkim rozmawialiśmy o mamie, na czym bardzo mi zależało.

Justin

Może teraz jest ten właściwy czas? Kocham ją nad życie, ale nie potrafię znieść tego, że nie mówi mi o wszystkim. Wiem, że mimo wielu moich obietnic, dalej jestem dupkiem. Wiem też, że ją tym ranie. 
Wczorajszego wieczoru, kolejny raz sięgnąłem po alkohol. To wyszło samo z siebie, musiałem się odstresować, a to była jedyna myśl w tym momencie. 
Potrzebowałem czyjejść pomocy, nie znam się na tych wszystkich upierdliwych rzeczach, które lubią dziewczyny, a Chanel jest wyjątkową dziewczyną, toteż zasługuje na coś wyjątkowego. Bez dłuższego namysłu wybrałem numer Christiana.
- Stary, potrzebuję pomocy. - westchnąłem mówiąc.
- Jeżeli dalej tak pójdzie, będziesz musiał długo się męczyć, żeby spłacić ten dług. - zaśmiał się.
- Zobaczymy. - parsknąłem. - Możesz do mnie przyjechać? - zapytałem.
- No dobra, za godzinę będę. - mruknął odkładając słuchawkę. 
Ja w tym czasie starałem się ogarnąć w pewnym stopniu mieszkanie, co było cholernie trudne. Nie mam pojęcia jak kobiety mogą to robić każdego dnia. Naprawdę, zasługują na medal. 
Usłyszałem pukanie, to Christian. 
- O co chodzi? - zapytał żując gumę.
- Chcę zrobić coś szalonego, ale potrzebuję Twojej pomocy. - przetarłem twarz dłońmi. 
Kiedy Christian zgodził się pomóc, ja w tym czasie pojechałem po dobre wino i jakieś produkty spożywcze. Tak, chciałem sam coś ugotować, ale najpierw musiałem dowiedzieć się kiedy Chan ma zamiar wrócić do domu.
- Halo. - usłyszałem.
- Chanel, o której będziesz w domu? - zapytałem łagodnie.
- Nie wiem, na pewno nie w przeciągu dwóch godzin. - syknęła.
Ta wiadomość mi wystarczyła, miałem sporo czasu, więc byłem zadowolony.
Kiedy wróciłem do domu, poszedłem sprawdzić na taras jak poradził sobie Christian. Naprawdę, lepiej sobie tego nie mogłem wyobrazić. Pogoda była idealna, powoli zbliżało się do zachodu słońca, na stoliku widniały świece i ulubione kwiaty Chan. Na mojej głowie czyhało jeszcze jedno pytanie. 
- Skąd wiedziałeś jakie kwiaty lubi? - uniosłem brwi.
- Justin, takie rzeczy się wie. - zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu. 
Gdy zostałem już sam, zabrałem się za przyrządzanie dań. To wydawało się znacznie prostsze niż było. Po włożeniu wszystkiego do piekarnika, zdecydowałem się na szybki prysznic i bardziej stosowny ubiór. 
Po założeniu odpowiedniego stroju, zeszłem na dół i usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Był to znak, że Chanel wróciła. 
- Cześć kochanie. - podszedłem do niej i złożyłem delikatny pocałunek na jej policzku. 
Dziewczyna była wyraźnie zdziwiona, ale nie dziwię się jej.
- Dlaczego jesteś tak ubrany? - zapytała dokładnie analizując mój ubiór.
- Teraz to Ty idź na górę i się przebierz w coś eleganckiego. - posłałem uroczy uśmiech, a dziewczyna rozglądając się po pomieszczeniu posłusznie poszła na górę.

Chanel

Widząc Justina tak ubranego, do głowy przychodziły mi różne myśli. Zabiera mnie gdzieś? Chce się zrekompensować za wczorajsze zdarzenie? Czy chodzi jeszcze o coś innego? 
Przeglądając garderobę, wybrałam odpowiednią kreację, po czym ją włożyłam. Zrobiłam delikatny makijaż i niespiesznym krokiem zeszłam na dół. Szatyna nigdzie nie było. Na podłodze leżały pojedyncze płatki kwiatów, wyglądały jak droga usłana specjalnie dla mnie. Wolnym krokiem podążyłam za nimi. Doprowadziły mnie na taras, gdzie czekała na mnie niespodzianka.
- O boże. - przyłożyłam dłoń do ust.
Stolik dla nas dwojga, kolacja, świece, kwiaty, piękny krajobraz, wszystko wydawało się być takie idealne. Do tego jeszcze on, w garniturze, wyglądał nieziemsko. 
- Witam Panią, zapraszam do stolika. - skinął głową, a ja posłusznie usiadłam w wyznaczonym miejscu. 
- Justin, to wszystko jest piękne. - stwierdziłam nieprzestając się uśmiechać. 
- Spróbuj kolacji. - polecił.
Czekał na mnie kurczak i to osobiście przyrządzony przez niego, tak przynajmniej mi powiedział. Doceniam ten gest, tylko w dalszym ciągu nie wiem do czego on zmierza. 
Po skończonym posiłku, szatyn podszedł do mnie, chwycił za ręke i poprowadził w kierunku plaży. Miękki piasek idealnie głaskał moje stopy, lekki powiew wiatru gładził moje odsłonięte ramiona, czułam się spełniona. To wszystko wydawało się być nierealne, jednak było prawdziwe. 
- Chanel. - przerwał i klęknął. 
Spojrzałam na niego powoli rozumiejąc do czego zmierza. 
- Wyjdziesz za mnie? - zapytał wyjmując z kieszeni czerwone pudełeczko, a w nim złoty pierścionek. Najpiękniejszy jaki kiedykolwiek widziałam. 

za błędy przepraszam xx
przepraszam, że tyle czasu nie było rozdziału, ale dodaję go prędzej niż mówiłam:)



<--- zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po lewej stronie bloga
25 KOMENTARZY = KOLEJNY ROZDZIAŁ
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!