sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 27.

Czy ten policjant jest idiotą czy tylko udaje? Przecież to pewne, że gdybym wiedziała, że James był pod wpływem narkotyków, nie wsiadłabym z nim do auta.
- Czy Pan sobie żartuje? - parsknęłam spoglądając na niego.
- Nie, mówię całkowicie poważnie. - przerwał. - Poza tym, w jego aucie znaleziono 5 gram czystej amfetaminy. - dodał spoglądając na kartkę, z której płynnie czytał. - Wie Pani, gdzie możemy go znaleźć? - spojrzał pytająco.
To dlatego James tak się skradał kiedy byłam w szpitalu? To o te narkotyki chodzi? Bał się, że go wydam? Niedorzeczne.
- Jestem tylko jego pracownicą, skąd mam wiedzieć takie rzeczy?! - wybuchłam.
- Panno Cyrus, gdyby była Pani wyłącznie jego pracownicą nie jechałaby Pani z nim. - stwierdził. 
- Czy to koniec przesłuchania? Bo widzę, że to wszystko nie zmierza w odpowiednim kierunku. - wycedziłam i wstałam.
Nie czekając na odpowiedź opuściłam pomieszczenie. 
- Świetnie, jest środek nocy, a ja nie mam czym wrócić do domu. - syknęłam do siebie.
Idąc dość dobrze oświetlonymi ulicami, myślałam o całym zdarzeniu. James niewydawał się podejrzany, jego oczy były normalne tamtego wieczoru, a przecież po każdym narkotyku źrenice się zmieniają. Wiedziałam, że muszę z nim porozmawiać, ale nie miałam nawet pojęcia, gdzie go szukać. Rozpłynął się. Byłam jego pracownicą, ale to nie upoważniało mnie do wiedzy, gdzie mieszka. 
Poczułam wibrowanie w kieszeni dżinsów i wyjęłam telefon, na którym było zdjęcie szatyna.
- Chanel? - usłyszałam. - starałam się go w jakikolwiek sposób uspokoić, chociaż wiedziałam, że to bardzo duże wyzwanie. - Wracam do domu, niedługo będę. - szepnęłam.
- Ja się pytam gdzie jest, a nie za ile będziesz! - jego ton głosu stawał się coraz niższy, przez co dostałam gęsiej skórki.
- Ugh, wracam z komisariatu. - westchnęłam. - Jestem na rogu Washingtona. - dodałam.
- Nie ruszaj się, zaraz będę. - rzucił i się rozłączył.
Czuję, że to nie będzie miłe spotkanie. Przecież nic mi nie jest, dlaczego on musi być taki zaborczy? 
Nie musiałam długo czekać. Szatyn zjawił się kilka minut od naszej ostatniej rozmowy. Posłusznie wsiadłam do auta zapinając pas, nie odzywajac się.
- Po cholere tam byłaś? - syknął.
- Gdybyś nie spał jak zabity, wiedziałbyś, że sami po mnie przyszli! - krzyknęłam nie mogąc dłużej znieść jego traktowania.
Uważał, że to on jest najsilniejszy, reszta to tylko szare istoty. Potrafił być czuły, kochany, a znikąd robił się oschły. Mój Justin był bipolarny, przez co nie mogłam wyczuć w jakim był nastroju. 
Kiedy dojechaliśmy, wysiadłam z auta najprędzej jak tylko mogłam i udałam się do sypialni, wcześniej zamykając drzwi na klucz. Nie miałam ochoty spać z nim w jednym łóżku. Niech poczuje się odrobinię samotny, dzięki swojemu zachowaniu. 
Położyłam się na łóżku, a łzy z moich policzków spływały równomiernie. Nie były to łzy złości czy żalu. Były to łzy tęsknoty za dawnym brązowookim. Słyszałam na dole szatyna, który na pewno nie miał w zamiarze iść spać. Jedyne, co przyszło mi na myśl, był alkohol. Kolejny raz po niego sięgnął. Zamknęłam powieki i starałam się jak najszybciej zasnąć.
Następnego dnia...
Byłam już prawie gotowa do wyjścia, poprawiłam jedynie makijaż i zeszłam na dół. 
Umówiłam się z ojcem w kawiarni. Widać, że chce odbudować nasze relacje, co bardzo mnie cieszy. 
- Dokąd idziesz? - usłyszałam zachrypnięty głos chłopaka. 
- Wychodze, umówiłam się z kimś. - mruknęłam zakładając buty. 
- Dlaczego zamknęłam drzwi do pokoju? - spojrzał na mnie zdziwiony.
- Bo nie chciałam spędzać nocy z pijanym chłopakiem, wystarczy? - syknęłam i wyszłam.
Jeżeli nie choroba, to on mnie kiedyś wykończy, to jest pewne. 
- Witaj córciu. - posłał uroczy uśmiech i usiadł naprzeciwko mnie. - Co u Ciebie, opowiadaj. - zapytał podekscytowany.
Powiedzieć mu o chorobie, że umieram? Nie wiem jak to zniesie, ale kiedyś będzie musiał się o tym dowiedzieć. Teraz to chyba nie jest najlepszy czas na tego typu rozmowy. 
- W porządku, nie narzekam. - uśmiechnęłam się. 
W tym momencie podeszła do nas młoda kobieta z kartką i długopisem, kelnerka. 
- W czym mogę pomóc? - posłała uroczy uśmiech ukazując przy tym swoje białe zęby. 
- Kawę. - szepnęłam w kierunku mężczyzny.
Mężczyzna zamówił dwie kawy, kobieta zapisała zamówienie i oddaliła się.
- Lepiej powiedz mi jak czuje się Lilly? - zapytałam.
- Wczoraj ją wypisano, ale musi się oszczędzać, co w tym wieku jest bardzo trudne. - zaśmiał się. - Trudno ją trzymać cały czas w łóżku. - dodał.
Lilly to jego córka? Wcześniej o tym nie myślałam... Czy wypada mi zapytać? Nie chcę zepsuć atmosfery...
- Mam pytanie. - przerwałam. - Lilly to Twoja córka? - zapytałam.
Mężczyzna dokładnie na mnie spojrzał analizując wypowiedziane przeze mnie słowa po czym się odezwał.
- Nie, to córka Evy z pierwszego małżeństwa. - posłał spokojny uśmiech. Kolejny raz ten uśmiech wywołał u mnie wspomnienia dzieciństwa. Tym razem wspólne gotowanie z mamą, tata wracający z pracy i rozkoszujący się przyrządzonym przez nas posiłkiem. 
Szczerze mówiąc, ta informacja sprawiła, że poczułam się lepiej, znacznie lepiej. Mam dwóch młodszych braci, niech póki co tak pozostanie.
W tym momencie do naszego stolika przyszła ta sama młoda kobieta, tym razem z naszymi napojami. Oboje podziękowaliśmy i powróciliśmy do naszej rozmowy.
- Chanel, córeczko... - przerwał. - Za kilka miesięcy jadę do Cambridge po reszte rzeczy, pojechałabyś ze mną? - zapytał z troską.
Za kilka miesięcy? Miałam w planie jechać już za kilka tygodni... W sumie, może lepiej jeśli pojadę sama z ojcem, bez Justina. 
- Za kilka miesięcy? Czyli kiedy dokładnie? - zapytałam upijając kawę przyniesioną przez kelnerkę.
Mężczyzna podrapał się po głowie i głośno westchnął.
- Nie wiem, może za 3-4 miesiące. - stwierdził z nutą niepewności.
Mogłam jedynie przytaknąć głową, co nie oznaczało, że się zgadzam. Musiałam to przedyskutować z szatynem. Wyjaśnić mu dlaczego wolę jechać bez niego.
- Czy muszę dać Ci odpowiedź teraz? - spojrzałam na ojca.
- Oczywiście, że nie. Rozumiem, że masz tu swoje życie, chłopaka, przyjaciół... - puścił oczko.
Rozmawialiśmy w zasadzie o wszystkim. O jego partnerce, z którą pragnie mnie poznać, o jego pracy. Przede wszystkim rozmawialiśmy o mamie, na czym bardzo mi zależało.

Justin

Może teraz jest ten właściwy czas? Kocham ją nad życie, ale nie potrafię znieść tego, że nie mówi mi o wszystkim. Wiem, że mimo wielu moich obietnic, dalej jestem dupkiem. Wiem też, że ją tym ranie. 
Wczorajszego wieczoru, kolejny raz sięgnąłem po alkohol. To wyszło samo z siebie, musiałem się odstresować, a to była jedyna myśl w tym momencie. 
Potrzebowałem czyjejść pomocy, nie znam się na tych wszystkich upierdliwych rzeczach, które lubią dziewczyny, a Chanel jest wyjątkową dziewczyną, toteż zasługuje na coś wyjątkowego. Bez dłuższego namysłu wybrałem numer Christiana.
- Stary, potrzebuję pomocy. - westchnąłem mówiąc.
- Jeżeli dalej tak pójdzie, będziesz musiał długo się męczyć, żeby spłacić ten dług. - zaśmiał się.
- Zobaczymy. - parsknąłem. - Możesz do mnie przyjechać? - zapytałem.
- No dobra, za godzinę będę. - mruknął odkładając słuchawkę. 
Ja w tym czasie starałem się ogarnąć w pewnym stopniu mieszkanie, co było cholernie trudne. Nie mam pojęcia jak kobiety mogą to robić każdego dnia. Naprawdę, zasługują na medal. 
Usłyszałem pukanie, to Christian. 
- O co chodzi? - zapytał żując gumę.
- Chcę zrobić coś szalonego, ale potrzebuję Twojej pomocy. - przetarłem twarz dłońmi. 
Kiedy Christian zgodził się pomóc, ja w tym czasie pojechałem po dobre wino i jakieś produkty spożywcze. Tak, chciałem sam coś ugotować, ale najpierw musiałem dowiedzieć się kiedy Chan ma zamiar wrócić do domu.
- Halo. - usłyszałem.
- Chanel, o której będziesz w domu? - zapytałem łagodnie.
- Nie wiem, na pewno nie w przeciągu dwóch godzin. - syknęła.
Ta wiadomość mi wystarczyła, miałem sporo czasu, więc byłem zadowolony.
Kiedy wróciłem do domu, poszedłem sprawdzić na taras jak poradził sobie Christian. Naprawdę, lepiej sobie tego nie mogłem wyobrazić. Pogoda była idealna, powoli zbliżało się do zachodu słońca, na stoliku widniały świece i ulubione kwiaty Chan. Na mojej głowie czyhało jeszcze jedno pytanie. 
- Skąd wiedziałeś jakie kwiaty lubi? - uniosłem brwi.
- Justin, takie rzeczy się wie. - zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu. 
Gdy zostałem już sam, zabrałem się za przyrządzanie dań. To wydawało się znacznie prostsze niż było. Po włożeniu wszystkiego do piekarnika, zdecydowałem się na szybki prysznic i bardziej stosowny ubiór. 
Po założeniu odpowiedniego stroju, zeszłem na dół i usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Był to znak, że Chanel wróciła. 
- Cześć kochanie. - podszedłem do niej i złożyłem delikatny pocałunek na jej policzku. 
Dziewczyna była wyraźnie zdziwiona, ale nie dziwię się jej.
- Dlaczego jesteś tak ubrany? - zapytała dokładnie analizując mój ubiór.
- Teraz to Ty idź na górę i się przebierz w coś eleganckiego. - posłałem uroczy uśmiech, a dziewczyna rozglądając się po pomieszczeniu posłusznie poszła na górę.

Chanel

Widząc Justina tak ubranego, do głowy przychodziły mi różne myśli. Zabiera mnie gdzieś? Chce się zrekompensować za wczorajsze zdarzenie? Czy chodzi jeszcze o coś innego? 
Przeglądając garderobę, wybrałam odpowiednią kreację, po czym ją włożyłam. Zrobiłam delikatny makijaż i niespiesznym krokiem zeszłam na dół. Szatyna nigdzie nie było. Na podłodze leżały pojedyncze płatki kwiatów, wyglądały jak droga usłana specjalnie dla mnie. Wolnym krokiem podążyłam za nimi. Doprowadziły mnie na taras, gdzie czekała na mnie niespodzianka.
- O boże. - przyłożyłam dłoń do ust.
Stolik dla nas dwojga, kolacja, świece, kwiaty, piękny krajobraz, wszystko wydawało się być takie idealne. Do tego jeszcze on, w garniturze, wyglądał nieziemsko. 
- Witam Panią, zapraszam do stolika. - skinął głową, a ja posłusznie usiadłam w wyznaczonym miejscu. 
- Justin, to wszystko jest piękne. - stwierdziłam nieprzestając się uśmiechać. 
- Spróbuj kolacji. - polecił.
Czekał na mnie kurczak i to osobiście przyrządzony przez niego, tak przynajmniej mi powiedział. Doceniam ten gest, tylko w dalszym ciągu nie wiem do czego on zmierza. 
Po skończonym posiłku, szatyn podszedł do mnie, chwycił za ręke i poprowadził w kierunku plaży. Miękki piasek idealnie głaskał moje stopy, lekki powiew wiatru gładził moje odsłonięte ramiona, czułam się spełniona. To wszystko wydawało się być nierealne, jednak było prawdziwe. 
- Chanel. - przerwał i klęknął. 
Spojrzałam na niego powoli rozumiejąc do czego zmierza. 
- Wyjdziesz za mnie? - zapytał wyjmując z kieszeni czerwone pudełeczko, a w nim złoty pierścionek. Najpiękniejszy jaki kiedykolwiek widziałam. 

za błędy przepraszam xx
przepraszam, że tyle czasu nie było rozdziału, ale dodaję go prędzej niż mówiłam:)



<--- zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po lewej stronie bloga
25 KOMENTARZY = KOLEJNY ROZDZIAŁ
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!



niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 26.

Jestem już w domu. W zasadzie czuję się dobrze, nie widzę żadnej różnicy, ale lekarze nie mają obiecujących wyników. Przywykłam do tego. Z każdym dniem coraz lepiej znoszę świadomość tego, że jestem śmiertelnie chora. Jednak oprócz Justina i lekarzy nikt o tym nie wie, narazie niech tak pozostanie.
- Jak się czujesz? - zapytał szatyn wchodząc do salonu.
- Normalnie. - uśmiechnęłam się.
- Potrzebujesz czegoś? - spojrzał na mnie wyczekując odpowiedzi.
Nie lubiłam, gdy ktoś się nade mną litował. Przecież czuję się dobrze i sama mogę robić wszystkie czynności. 
Kiwnęłam przecząco głową, a chłopak wrócił do kuchni.
Czuję się jak w klatce. Nie wolno mi nigdzie wychodzić ze względu na mój stan. To są jakieś kpiny. Justin jest wyraźnie przewrażliwiony, przez co zaczynam tracić cierpliwość. Nie pamiętam kiedy ostatnio byłam w sklepie, zaczynam zapominać jak wygląda okolica. 
Mimo wszelkich zakazów, ubrałam się i byłam gotowa do wyjścia, kiedy postać szatyna wyłoniła się zza rogu.
- Gdzie Ty idziesz? - zmarszczył brwi.
- Justin, nie mogę wiecznie siedzieć w domu, to chore. - wyjaśniłam.
- Nie wyrażam na to zgody. - pokręcił głową.
- Na szczęście Twoja zgoda nie jest mi potrzebna. - syknęłam i  wyszłam.
Niech mną się nie przejmuje. Dawałam sobie radę jak jeszcze nie wiedziałam o chorobie, więc i teraz sobie poradzę.
Będąc w szpitalu dużo myślałam. Między innymi o Cambridge. Tata przychodząc do mnie, dużo opowiadał o mamie i rodzeństwie. On sam mieszka w Californii, tylko na drugim końcu miasta. Z Evą jest od ponad roku... Czyli zdradzał mamę, to mnie boli najbardziej. Dowiedziałam się, że będę miała młodszą siostrę. Oczywiście jeśli dotrwam do tego czasu. Mimo to, obiecał, że wszystko postara się naprawić. Szczerze, mało wiarygodne były jego obietnice. Nie liczyłam na dużo, nie chciałam się później rozczarować jak poprzednio. Przyrzekł, że dochowa tajemnicy, gdzie jestem i nic nie powie mamie. Wiedziałam, że kiedyś się z nią zobaczę i nie uniknę rozmowy na temat tego wszystkiego. Musiałam po prostu odpowiednio się do niej przygotować, nie tyle, co fizycznie, ale bardziej psychicznie. 
 Poczułam chłód, który otulał moją skórę, stwierdziłam, że był to najwyższy czas aby wrócić. 
Kiedy weszłam do środka, do moich nostrzy dostał się silny zapach alkoholu. To mogło oznaczać tylko jedno, Justin.
Spojrzałam na salon, gdzie siedział szatyn oglądając telewizję i popijając kolejne piwo. Mogłam powiedzieć, że kolejne, gdyż reszta pustych butelek leżała na podłodze.
- Popadasz w alkoholizm. - spojrzałam na chłopaka z założonymi rękoma.
- Co Ty możesz wiedzieć. - parsknął śmiechem i chwycił za butelkę.

Flashback
* - Taylor proszę, zostaw to. - szlochałam.
Chłopak spojrzał na mnie śmiejąc się i chwycił butelkę whisky, kierując prosto do ust. 
- Napij się ze mną, a nie dramatyzujesz. - przewrócił oczami.
- Wypiłeś już wystarczająco dużo, na dzisiaj koniec! - wstałam z zamiarem odebrania alkoholu.
Chwilę potem poczułam pieczenie w okolicach policzka. Dotarło do mnie, że zostałam spoliczkowana.
W moich oczach zebrały się łzy, właściwie potok łez, których nie mogłam zatrzymać. Chwyciłam się za obolałe, czerwone miejsce i spojrzałam na chłopaka.
- Nigdy, ale to nigdy więcej nie dotykaj moich rzeczy, jasne? - syknął przez zaciśnięte zęby. - I nie mówi mi, co mam robić. - dodał. *

- Wystarczająco dużo. - powiedziałam zabierając butelki z podłogi.
Szatyn wstał i podszedł do mnie chwiejnym krokiem, łapiąc za nadgarstki.
- Uderzysz mnie? Śmiało, przeżyłam raz, to i kolejny dam radę znieść. - parsknęłam.
Brązowooki spojrzał na mnie dokładnie analizując moje słowa. 
- Co Ty powiedziałaś? Jak to pierwszy raz? - zapytał zszokowany.
- Nic. - szepnęłam i spuściłam głowę. 
- Nie Chanel, odpowiedz mi. Kto Ci to zrobił? - wyczułam wściekłość w jego głosie. 
- Justin, to było dawno. Nie ma do czego wracać. - odwróciłam wzrok.
- Spójrz na mnie. - nakazał i podniósł mój podbródek. - Chcę tylko wiedzieć, kto Cię uderzył. - dodał.
- Taylor... - mruknęłam.
Chłopak zacisnął usta w wąską linię i przytulił mnie do swojego torsu.
- Naprawdę myślałaś, że chciałem Cię uderzyć? - szepnął gładząc mnie po plecach.
- Nie rozmawiajmy o tym, proszę. - szlochałam.
Przez resztę wieczoru, oglądaliśmy wspólnie filmy. Chack leżał razem z nami. 
- Justin. - szepnęłam.  - Ostatnie miesiące życia chciałabym spędzić z rodziną. - spojrzałam na niego wyczekując odpowiedzi.
- W Cambridge? - zapytał.
- Tak. - odpowiedziałam.
Justin wciągnął powietrze i spojrzał na mnie.
- Jeżeli tego będziesz chciała, nie mam wyboru... - westchnął.
- Nie rozumiesz... - mruknęłam. - Ja chcę teraz tam wrócić. - dodałam.
Justin wyraźnie zdziwiony moją wiadomością wstał i poszedł w kierunku tarasu. 
Jak zwykle... Nie mogę z nim o niczym poważnym porozmawiać, bo zaraz ucieka. Czy on potrafi zrozumieć fakt, że brakuje mi rodziny? Kocham go, ale nie potrafię przestać o nich myśleć. To jest wręcz niewykonalne. 
Wstałam i poszłam za chłopakiem w kierunku tarasu. Usłyszałam jak rozmawia z kimś przez telefon.
- Na pewno? Jesteś pewien, że nie ma już nikogo? - zapytał. - Dobra, dzięki. Odezwę się jeszcze. - rozłączył się. 
- Wiem, że tu jesteś. - zaśmiał się.

Justin

Kiedy powiedziała mi, że chce stąd wyjechać, poczułem, że ją stracę... Jednak obiecałem, że zostanę do końca i mam zamiar tego dotrzymać. Postanowiłem się upewnić, że jeśli wróci, będzie naprawdę bezpieczna. Zadzwoniłem do kogo trzeba.
- Justin? - odezwał się.
- Ta... To ja. Stary, powiedz mi, czy gang Jack'a dalej siedzi w Cambridge? - zapytałem. - Na pewno? Jesteś pewien, że nie ma już nikogo? - ponowiłem. - Dobra, dzięki. Odezwę się jeszcze. - rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni.
Wiedziałem, że ktoś jest za drzwiami. Jeżeli Chanel chciała się dobrze skradać, musiała jeszcze trochę poćwiczyć.
- Wiem, że tu jesteś. - zaśmiałem się. 
- Wybacz, nie chciałam podsłuchiwać. - mruknęła wchodząc. 
- Jeżeli chcesz, za tydzień możemy wracać. - powiedziałem.
- Naprawdę? - spojrzała na mnie niedowierzając i rzuciła się w ramiona. - Dziękuję Ci, nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy! - uśmiechnęła się całując czule.
- Chyba wiem w jaki sposób mogłabyś mi podziękować. - uśmiechnąłem się lubieżnie.
Dziewczyna przewróciła oczami i wstała. Chwyciła moją dłoń prowadząc do środka. 
W wejściu odwróciłem dziewczynę przodem do siebie i uderzyłem swoimi wargami w jej, łącząc w namiętnym pocałunku. 
Chan wskoczyła na mnie oplatając nogami. Chwyciłem za jej pośladki, delikatnie oba ściskając. Dziewczyna jęknęła w moje usta, powodując, że z każdą chwilą byłem bardziej napalony.
Ostrożnie wszedłem po schodach na górę, położyłem ją delikatnie na łóżku nie przestając całować. Jedną dłonią ściskałem jej udo, prowadząc ją do oszalałego stanu. Druga ręka wędrowała pod jej bluzką, którą wkrótce zdjęła pozostając w samym staniku. 
- Pragnę Cię. - wydyszała w moje usta. 
Poczułem narastającą erekcję, co spowodowało, że byłem coraz bardziej zdeterminowany, aby się z nią kochać.
Ściągnąłem koszulkę razem ze spodniami, jednak prędzej wyjąłem z tylnej kieszeni foliową paczuszkę z prezerwatywą.
Chwilę potem, dziewczyna pozostała w samym staniku. Wyglądała niesamowicie seksownie. Zbliżyłem się do jej ustcałując je delikatnie. Następnie zacząłem składać pojedyncze pocałunki wzdłuż jej szyi, co sprawiało, że wyginała się w łuk i jęczała z rozkoszy. 
Sięgnąłem po foliowe opakowanie, wyjąłem prezerwatywę i ją założyłem. 
- Chcesz tego? - spojrzałem na nią czekając na jakiekolwiek słowa. 
Chanel kiwnęła jedynie głową, dając znak, że jest gotowa. Powoli w nią wszedłem i zacząłem wykonywać ostrożne ruchy, które z każdą minutą stawały się coraz bardziej intensywne. Widziałem jak dziewczyna jest bliska dojścia, wykonałem jeszcze parę ruchów, a krzyk Chan rozniósł się po całym mieszkaniu, dając mi do zrozumienia, że jest spełniona. Opadłem na łóżko obok niej.
- Kocham Cię. - szepnąłem spoglądając na jej twarz, gdzie niewielkie kropelki potu swobodnie spływały. 
Chwyciła moją twarz i ucałowała policzek. 
- Ja Ciebie bardziej. - uśmiechnęła się i położyła głowę na mojej klacie. Przykryłem nas kołdrą i pozwoliłem sobie na chwilę relaksu. 
Tysiące myśli przewijało się przez moją głowę. Nie byłem pewien, czy jestem gotów podjąć się takiego wyzwania. Czy podołam zadaniu? Ona jest dla mnie wszystkim i chcę, żeby była moja nie tylko w pamięci...
Przypominałem sobie chwile spędzone z Clary, o których nie opowiadałem jeszcze Chan. W sumie to nie wiem czy jej o tym powiem. Pamiętam jedno, byłem gotów się jej oświadczyć mimo młodego wieku. Nie liczyły się w tamtym momencie cyfry, świadczące ile mamy lat, ale uczucie jakim siebie darzyliśmy. 

Chanel

Obudziły odgłosy dobiegające z dołu. Podniosłam się myśląc, że to szatyn, ale on spał obok. Założyłam szlafrok i zeszłam na dół. Pukanie dobiegało zza drzwi. Spojrzałam na zegarek, gdzie dochodziła 22 wieczorem. Otworzyłam je i zobaczyłam dwóch policjantów. 
- Dobry wieczór. - powiedziałam okrywając się szczelniej.
- Witamy, Pani Chanel Cyrus? - zapytał wysoki blondyn.
- Tak, w czym mogę pomóc? - zmrużyłam oczy.
- Jest Pani wezwana na komisariat jako świadek zdarzenia. - wyjaśnił.
- Czy to nie może poczekać? - zapytałam zirytowana.
- Niestety, proszę się ubrać i pójść z nami. - ponaglił.
Zostawiłam Justinowi wiadomość, że jestem na posterunku i niedługo wrócę. Ubrałam to, co uważałam za stosowne i wyszłam razem z mężczyznami. 
Niespełna 20 minut później siedziałam w mało przytulnym pomieszczeniu. Przyprawiało mnie ono o dreszcze. Do środka wszedł starszy mężczyzna przedstawiając się jako Rob.
- Czy mogę zadać Pani kilka pytań? - zapytał.
- Skoro zostałam tu ściągnięta o tej godzinie to proszę już pytać. - mruknęłam.
- Dobrze, to długo nie potrwa, proszę się nie denerwować. - przerwał. - Czy jechała Pani dnia 4 listopada, po 20 z niejakim James'em Lincolnem? 
- Oczywiście. Do czego Pan zmierza? Już na to odpowiadałam po wypadku. - stwierdziłam.
- A czy była Pani świadoma tego, że Pan James był pod wpływem narkotyków? - spojrzał na mnie pytająco.
O czym on mówi? James był po wpływem narkotyków? Przecież był cały czas w pracy, to znaczy tak mi się wydaje. Nie mogę w to uwierzyć, to na pewno nie jest prawda, nie może być...


za błędy przepraszam xx
Express

<--- zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po lewej stronie bloga
20 KOMENTARZY=KOLEJNY ROZDZIAŁ
CZYTASZ=KOMENTUJESZ!



wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 25.

Moją uwagę przykuł bardziej mężczyzna niż dziewczynka. To był mój ojciec. Serce mi zamarło. Dosłownie. Jakbyście się czuli widząc własnego ojca z inną rodziną? Właśnie. Nie macie na to wystarczającej odpowiedzi pokrytej dobrymi argumentami. Czułam się oszukana. Cały gniew powrócił. Pamiętam jak miałam w nim oparcie, był moją bratnią duszą, a teraz? Wstręt, obrzydzenie, to jedyne z czym mi się teraz kojarzy.
Jego twarz pobladła. Dlaczego? Wystraszył się? Poczucie winy? 
Nie chciałam tego widzieć, jego nie chciałam widzieć. Chciałam zrobić krok, ale moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Zaczęłam odczuwać zawroty głowy, nagłe osłabienie nie pomagało mi w tej chwili. 
Upadłam na ziemię i obraz przed moimi oczami, z każdym mrugnięciem stawał się coraz bardziej zamazany.
Zrobiłam coś złego? Byłam złą córką? Czy to ja jestem powodem jego odejścia? Zaczęłam układać wszystkie fakty w całość, jednak to nic mi nie dało. Samo jego stwierdzenie, że odchodzi było mało zrozumiałe. 
Uchyliłam powieki, a ostre światło docierające do moich oczu, dało się we znaki. Zerknęłam na bok i dostrzegłam nowe aparatury, do których zostałam podpięta. Świetnie, miałam wyjść w ciągu paru dób, a teraz może się to przeciągnąć znacznie dłużej.
Mój szatyn czekał za drzwiami i rozmawiał z lekarzem prowadzącym. Po chwili oboje weszli do środka. 
- Witam Panią. - ukłonił się dr. Mike, na co skinęłam tylko głową. - Mam Pani wyniki, ale najpierw muszę się Pani o coś zapytać. - zmarszczył czoło. - Czy kiedykolwiek miała Pani robiony tomograf głowy? 
- Tak, wiele razy. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Cóż... A miewała Pani bóle głowy? - zerknął na mnie zapisując coś na karcie.
- Tak, zdarzało się... Panie doktorze, może Pan przejść do sedna? - ponagliłam.
- Jest mi przykro to mówić, ale wykryto u Pani guza. - westchnął.
Mój cały świat... On zamarł, zniknął. Zanim cokolwiek powiedziałam, dokładnie analizowałam jego słowa. MASZ GUZA. Jestem chora... Czy da się to wyleczyć? Nie chcę umierać. W moich oczach zebrały się łzy, a wszystko inne runęło. Nie miało już sensu. 
- Ile mi zostało? - szepnęłam.
- Myślę, że od 7 miesięcy do 2 lat. - stwierdził.
- Da się to usunąć? - zapytał szatyn w momencie kiedy ja szlochałam.
- To wszystko jest bardziej skomplikowane niż możecie sobie wyobrazić. To jest już zaawansowane stadium, jeżeli będziemy próbować cokolwiek z tym zrobić, istnieje prawdopodobieństwo, że się nie wybudzi. - lekarz poklepał Justina po ramieniu i opuścił pomieszczenie.
To nie może być prawda. Cholerny pech! Nienawidzę się za to! Teraz już nawet nie miałam sił myśleć o spotkaniu z ojcem.
- Chan... - szepnął szatyn zbliżając się do mojego łóżka.
- Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. - szlochałam w kółko.
- Shh... - chłopak przytulił mnie do swojego torsu uspokajając.

Justin

To jakieś popieprzone. Ona ma 17 lat do cholery! Nie możesz mi jej Boże zabrać! Nie przeżyję tego po raz kolejny. Nie mogę jej stracić... Tym bardziej zostawić teraz, w takim stanie. Biedna jest cała roztrzęsiona, doznała szoku, to normalne.
Kiedy dziewczyna zasnęła, wyszedłem z sali kierując się na zewnątrz. Znalazłem pobliski sklep i bez wahania kupiłem paczkę papierosów. Nie miałem papierosa w ustach od kilku lat. Jestem naprawdę zdenerwowany, a sądzę, że to jedyna możliwość, aby doznać chociaż odrobiny rozluźnienia. Wyjąłem papierosa, odpaliłem i zaciągnąłem się jak za dawnych czasów. Czasów, kiedy byłem dzieciakiem, w sumie dalej jestem, ale to już inna historia. Usiadłem na ławce przed szpitalem i zacząłem rozmyślać o naszej przyszłości. Jej choroba spowodowała, że zaczynam dojrzale myśleć. Chcę aby była moja, na zawsze, mimo wszystko. 
Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Christiana. Potrzebowałem z kimś pogadać, a nikogo innego nie miałem. Zaciągnąłem się ostatni raz i wyrzuciłem niedopałek.
- Siema stary. - usłyszałem po drugiej stronie.
- Cześć... Słuchaj, jest taka sprawa, muszę z kimś pogadać, a nie mam nikogo innego. - westchnąłem. - Przyjedziesz do szpitala? - zapytałem z nadzieją wyczuwalną w głosie.
- Justin, co się dzieje? Dlaczego jesteś w szpitalu do chuja? - splunął.
- Do zobaczenia. Czekam przy wejściu, lepiej się pospiesz. - mruknąłem i rozłączyłem się.
Nie musiałem długo czekać. Niecałe 20 minut później, ujrzałem bruneta idącego w moim kierunku. Pomachałem mu dając znak, gdzie dokładnie jestem. Chwilę później doszedł, przywitał się i usiadł.
- Co jest? - zapytał sapiąc.
- Christian, nie wiem co robić do cholery. To jest cholernie popieprzone! Mam dosyć. Nie potrafię z tym od tak żyć. Najpierw Clary, a teraz ona. - szlochałem.
Brunet spoglądał na mnie nie rozumiejąc do czego zmierzam.
- Chodzi o Chanel... Jest chora. Ma guza.- te słowa z trudnością wypłynęły z moich ust. 
Oczy Christiana gwałtownie się powiększyły, a on sam w sobie się spiął.
- Co Ty gadasz? - spojrzał na mnie pytająco.
- Kurwa, ma guza. Nie wiem, co robić... Musiałem z kimś o tym pogadać bo inaczej bym nie wytrzymał. - schowałem twarz w dłonie. - Nie mogę jej stracić, rozumiesz? Nie mogę do tego dopuścić jak w przypadku Clary. Nie wytrzymam psychicznie i się zabiję. Przysięgam. - szepnąłem.
- Ej, spokojnie. - klepnął mnie w ramie. - To się leczy, wyjdzie z tego. - pocieszał.
- Z zaawansowanego stadium nikt nie wyjdzie... - mruknąłem, a chłopak zesztywniał.

Chanel

Leżę od godziny, wpatrując się w ten sam punkt. Z każdą chwilą popadam w coraz głębszą depresję. Pielęgniarka przychodząc do mnie wie już, że jestem mało rozmowną osobą, ale w tym momencie wręcz niemową. Dziwne jest uczucie wiedząc, że ma się coś w głowie i nie można nic z tym zrobić. Zaczęłam tworzyć listę, którą chcę "spełnić" przed odejściem. Jak to brzmi... Będę potrzebowała czasu, żeby się z tym pogodzić. 
Usłyszałam pukanie do drzwi, odwróciłam się w tamtym kierunku, a w wejściu ujrzałam tatę z bukietem kwiatów.
- Mogę? - szepnął. 
Byłam aż tak zdesperowana, że zgodziłam się na jego wizytę. Mężczyzna odłożył kwiaty i usiadł obok mojego łóżka.
- Co tutaj robisz? Twoja mama przeżywa załamanie, że Cię nie ma. - westchnął gładząc mój policzek.
Czyli wie o mojej ucieczce? Mama mu powiedziała? Może wrócili do siebie... Ale gdyby tak było, nie byłby tu teraz. 
- Przepraszam za tą dziewczynkę. Nie chciałam, żeby tak się wydarzyło. To James prowadził. - szepnęłam patrząc w drugą stronę.
- To nie ma teraz znaczenia, ważne, że wszyscy żyjecie. - powiedział łagodnym tonem. 
To był ten ton głosu, którym zawsze błagaliśmy mamę, aby nam na coś pozwoliła. Były różne sytuacje, ale jedna najbardziej zapadła mi w pamięci. Jazda quadami. Nigdy tego nie zapomnę, mimo wszystko. Jeden z najlepszych dni w moim życiu, nie licząc paru siniaków i zadrapań.
- Jak się czujesz? - zapytał z troską.
Nie chciałam mu mówić o mojej chorobie, nie teraz. Wolałabym się dowiedzieć, co u mamy.
- W porządku. - uśmiechnęłam się sztucznie. - Co u mamy? Bardzo się za nią stęskniłam, nie planowałam tego wyjazdu. - szepnęłam.
- Dalej mieszka w Cambridge. Zadzwoniła do mnie od razu jak zniknęłaś. Była roztrzęsiona. Siebie obwiniała za to, ale podobno piszesz do niej listy, tak? - spojrzał na mnie.
- Tak, staram się regularnie. Ostatnio chciałam nawet wrócić, ale to zbyt duże ryzyko. - zaprzeczyłam głową.
- Jakie ryzyko? O czym Ty mówisz? - zmarszczył brwi.
Powiedzieć mu o wszystkim? Czy po takim okresie czasu zasługuje, aby mu powierzyć jakiekolwiek tajemnice?
- Uciekłam, bo wcześniej zostałam porwana, a później mnie szukali... Musiałam przeczekać aż wszystko ucichnie. Mimo to w dalszym ciągu ktoś szukał Justina i nie mogłam wrócić, choć tak bardzo chciałam. - poczułam narastającą gulę w gardle.
Czułam jak ciężar, który na sobie dźwigałam, w pewnym stopniu opada. Ulga? Właśnie tego potrzebowałam.
Rozmawiałam z tatą dosłownie kwadrans, bo musiał wracać do Lilly, jak się dowiedziałam. Obiecał, że wróci, że jeszcze mnie odwiedzi. Trzymałam go za słowo.
O wiele lepiej czuję się w obecności kogoś znajomego, nie myślę wtedy tak bardzo o tym wszystkim. Drzwi od sali uchyliły się, a w progu dostrzegłam Justina z napojem, z którego ulatniała się para wskazując, że był to gorący trunek.
- Jak się czujesz? - zapytał siadając. - Widziałem Twojego ojca, nie chciałem wam przeszkadzać, więc siedziałem na poczekalni. - dodał.
- Lepiej... - szepnęłam zagłębiając się w jego oczach. - Justin, jeśli to dla Ciebie zbyt wiele, ja zrozumiem jeśli odejdziesz... Sprawiam Ci tyle problemów. - mruknęłam dławiąc się łzami.
- Nie opowiadaj takich głupot. - przerwał. - Nigdy Cię nie zostawię. Będę z Tobą do końca. Tyle ile będzie trzeba... - pogładził moją dłoń. - Może wyzdrowiejesz, dasz radę. Jesteś silna. - uśmiechnął się delikatnie. - Nawet jeśli... I tak zrobię wszystko, aby ten czas, który Ci pozostanie był najlepszym w całym życiu. Obiecuję skarbie. Jesteś dla mnie najważniejsza. Kocham Cię. - zbliżył się i podarował czuły pocałunek.
On mnie naprawdę kocha. Znalazłam swoje szczęście. Nie mogę przyswoić do siebie faktu jak bardzo go tym ranię. On na to nie zasługuje. Jest dobrym człowiekiem. 
Może w przyszłości trafi na kogoś, kto będzie z nim już na zawsze. Póki co, to miejsce wypełniam ja. 
Mimo wszystko chce być ze mną aż do końca, a ja z nim...
- Podjęłam decyzję... Nie chcę się leczyć. Nie chcę reszty życia spędzić w szpitalnym łóżku. - wyjaśniłam.
Chłopak spojrzał na mnie rozumiejąc moją decyzję nic więcej nie mówiąc. 
- O czym rozmawialiście? - zapytał zmieniając temat.
- Ogólnie. Przede wszystkim chciałam się czegoś dowiedzieć o mamie. Ponoć jakoś się trzyma, ale obwinia siebie za mój wyjazd. - szepnęłam.
- Dopilnuję, abyś osobiście jej powiedziała, że tak nie jest. - ucałował moją dłoń. - Lekarz powiedział, że jutro możesz wrócić do domu jeśli ostateczne wyniki będą w normie. 
- Nareszcie... - westchnęłam.
- Mam dla Ciebie niespodziankę. - uniósł kąciki ust. - Jednak dowiesz się o niej w odpowiednim czasie. - dodał.
- W takim razie po co teraz mi o niej mówisz? Dobrze wiesz, że cały czas będę się domyślać, o co Ci chodzi. - wydęłam usta.
- Wytrzymasz, wierzę w Ciebie. - ucałował moje czoło.
Jak co wieczór, rozmawialiśmy, oglądaliśmy telewizję. Polubiłam tematy związane z Clary. Coraz częściej mi o niej opowiadał, co powodowało, że czułam jej obecność gdzieś blisko. Czułam się bezpieczniej. 
- Chciałbyś mieć kiedyś dziecko? - zapytałam.
- Dlaczego pytasz o takie rzeczy? - utkwił we mnie wzrok.
- Po prostu chciałabym wiedzieć... - wzruszyłam ramionami.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem prawdę mówiąc, ale kiedyś na mnie był pragnął mieć. Na przykład taką małą, słodką kopię Ciebie, skarbie. - uśmiechnął się. 
Ten człowiek sprawiał, że przestawałam myśleć o chorobie. W takich chwilach jej wcale nie było, odeszła na drugi plan.
- Czy to jakaś propozycja? - zaczęłam się droczyć. 
- Możliwe. - wytknął język.
A czy ja kiedyś chciałabym mieć dziecko? Zapewne tak. Jednak czy jestem odpowiednią osobą na macieżyństwo? W odpowiednim wieku? Na pewno nie, jeśli chodzi o wiek. 
- Justin, kocham Cię. - szepnęłam wtulając się w szatyna.
- Ja Ciebie też, bardzo. - pogładził mnie po plecach.

za błędy przepraszam xx
w zakładce "BOHATEROWIE" pojawił się ktoś nowy:)


POWODZENIA PIERWSZEGO DNIA W SZKOLE W NOWYM ROKU:)


zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga --->
Jeśli będzie minimum 18 komentarzy - dodam kolejny rozdział :)
CZYTASZ=KOMENTUJESZ





niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 24.

James otworzył drzwi, a ja posłusznie wsiadłam do auta, pamiętając o wszelkich środkach bezpieczeństwa. Mężczyzna okrążył pojazd i znalazł się obok mnie. Rozejrzałam się po wnętrzu i dostrzegłam bogate wyposażenie samochodu. Tapicerka wykonana jak mniemam z najlepszego materiału, idealne wykończenia, wszystko było doprowadzone do perfekcji, James potrafi dbać o swoje rzeczy. Ciekawe czy postępuje tak samo z kobietami? 
- Korzystając z sytuacji, jeszcze raz chciałem Cię przeprosić za dzisiejszy poranek. - zmierzwił włosy zerkając na mnie.
Poczułam jak moja twarz przybiera czerwonego koloru, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Ale dlaczego? To przecież nie ja powinnam się wstydzić, wręcz przeciwnie. 
Nienawidzę cechy, którą obdarzyła mnie mama. W zasadzie mogę tak tylko mówić... Nie znam swojej biologicznej matki, kilka razy widziałam ją na żywo i powiem szczerze, że nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Dlaczego mnie oddała? Musiała mieć jakiś powód. Skoro to zrobiła, to dlaczego przychodziła do mojego domu? 
Tysiące myśli przewijało się przez moją głowę każdego dnia. 
- Wyjaśnijmy coś sobie. Ja nie będę ingerowała w Twoje życie, a Ty w moje. To nie jest moja sprawa z kim sypiasz, co robisz w wolnym czasie, więc proszę Cię, nie tłumacz się z czegoś, czego nie powinieneś. - uśmiechnęłam się spoglądając na niego, a następnie przez szybę, gdzie zaczynał padać deszcz.
Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, widząc jego zdezorientowanie i zaskoczenie. Biedak nie wiedział, co powiedzieć. Tak jest, 1:0 dla Chanel Panie Lincoln!
- Ugh, gdzie dokładnie mieszkasz? - zapytał obojętnie.
- Jeszcze kilka przecznic i w prawo. - powiedziałam czując, że zwyciężyłam tę bitwę.
Nie wiedziałam, co mówić, więc siedziałam cicho, mimo że nie lubię takiej krępującej ciszy w jakiej się znaleźliśmy. Jedyne, za co mogłam podziękować, to lecący w radiu utwór Hozier'a. Czułam się zrelaksowana słysząc jego aksamitną barwę głosu. 
Całą sielankę przerwało gwałtowne chamowanie i pisk opon. Z dużą siłą uderzyłam o szybę tracąc na parę sekund świadomość, jednak byłam przytomna. Usłyszałam tylko sznurek wulgaryzmów, wypływających z ust Jamesa.
- Chanel, ocknij się. - delikatnie klepał mój policzek. - Proszę Cię, nie zasypiaj, nie możesz... - usłyszałam z każdą chwilą coraz słabsze słowa bruneta.
Walczyłam, cały czas walczyłam. Starałam się nad tym zapanować, lecz ból głowy był nieustępliwy i z każdą minutą się nasilał. Opadałam z sił, poddałam się.
- Chanel... - usłyszałam cichy, spokojny głos. - Kochana, tu jestem... - szeptała postać. 
- Kim jesteś? Umarłam? - zapytałam przejęta.
- Shh, nie kochanie. 
Ku moim oczom ukazała się młoda dziewczyna, w mniej więcej moim wieku, w białej sukience i brązowych, kręconych włosach.
- Jesteś tu przez pomyłkę, masz kochającą rodzinę, chłopaka, przyjaciół... Dbaj o nich. - dziewczyna pogładziła mój policzek uśmiechając się przy tym. - Zwłaszcza o Justina. - dodała.
Co proszę? 
- Jestem Clary, jestem Twoją przyjaciółką, troszcz się o niego, wiele przeszedł. - szepnęła odchodząc.
- Co? Zaczekaj! - krzyknęłam.
- Musisz już wracać... Do zobaczenia. - Clary (jak się przedstawiła) pomachała dłonią i odeszła.
Ocknęłam się w łóżku szpitalnym, ubrana w staromodną koszulę i z potwornym bólem głowy. Chciałam podnieść się do pozycji siedzącej i poskładać fakty w logiczną całość, ale ból głowy się nasilał. 
Spojrzałam w bok i na krześle obok łóżka ujrzałam szatyna, mojego szatyna. Łzy z moich oczu nie potrafiły przestać lecieć. Bałam się... Bałam się, że już nigdy go nie zobaczę, nie dotknę, nie poczuję, nie przytulę, to takie straszne. Delikatnie położyłam swoją dłoń na jego czule gładząc, aż się przebudził.
- Hej, obudziłaś się. - szepnął zaspany.
- Długo tu jesteś? - zapytałam.
- Przyjechałem jak tylko się dowiedziałem... - mruknął.
- Co się właściwie stało? - zmarszczyłam brwi.
- Miałaś wypadek... Twój szef potrącił siedmiolatkę. - przetarł twarz dłońmi.
- Co takiego? Gdzie on jest? Co z tą dziewczynką? - pisnęłam podnosząc się mimo odczucia bólu.
- Spokojnie... - złapał moją dłoń. - Lincoln jest na przesłuchaniu, nic mu się nie stało o dziwo... - przerwał. - A dziewczynka ma połamane żebra i pęknięty mostek, ale lekarze powiedzieli, że to cud, że tylko to jej się stało. Wyjdzie z tego. - dodał.
Poczułam ulgę... Przez moją i Jamesa nieuwagę, mogła zginąć niewinna dziewczynka. Czuję się cholernie źle. Co ja bym powiedziała jej rodzicom na pogrzebie? Że nie chciałam, aby tak się stało? Pieprzenie... 
- Chcę się z nią zobaczyć. - szlochałam.
- Nie możesz teraz nigdzie iść, lekarze zabronili. Poza tym, ona jeszcze się nie wybudziła. - wyjaśnił.
W tym momencie do sali wszedł niewysoki mężczyzna, w okularach i specjalnym ubraniu. Chwycił tablicę znajdującą się na brzegu łóżka, spojrzał na nią, a następnie odłożył.
- Jak się Pani czuje? - zapytał spoglądając na mnie.
- W porządku, chociaż boli mnie głowa. - mruknęłam łapiąc się za zabandażowane miejsce. 
- To nic nadzwyczajnego, doznałaś wstrząsu mózgu, wykonamy jeszcze kilka dodatkowych badań i myślę, że za kilka dni opuścisz to miejsce. - powiedział z uśmiechem.
- Co z tą dziewczynką? - spytałam.
- Niestety nie mogę udzielić Pani żadnych szczególnych informacji, ale powiem tylko, że jej życiu nic nie zagraża. 
Znowu to cholerne uczucie... Być może przypadki chodzą po ludziach, ale to już przesada. Do tego ten dziwny sen. Bo to był sen, prawda? 
- Justin? - zerknęłam na szatyna.
- Tak? - skupił na mnie swoją całą uwagę.
- Kiedy wydarzył się wypadek, straciłam chyba przytomność, nie chyba, a raczej na pewno. Przydarzyło mi się coś dziwnego... Początkowo myślałam, że to sen, ale to było tak realistyczne... - szepnęłam. - Widziałam młodą dziewczynę, w białej sukni, brunetka w delikatnych lokach... Rozmawiała ze mną. - spojrzałam na niego.
- Co Ci powiedziała? - spuścił wzrok.
- Że jest moją przyjaciółką i powinnam o Ciebie dbać, przedstawiła się jako Clary. - szepnęłam. 
Chłopak natychmiast spojrzał na mnie jakby niedowierzając słowom, które wypłynęły z moich ust. Nagle cały pobladł i spiął się.
- Justin, co się dzieje? - zapytałam z przerażeniem.
- Clary... - szepnął. - Była taka piękna, niewinna. - pojedyncza łza spłynęła po jego policzku.
- Znasz ją? - przyłożyłam dłoń do ust.
- Ona... Ona nie żyje. - przełknął ślinę. - Zginęła w wypadku samochodowym, przeze mnie. - syknął.
- Wytłumacz mi, o co tu chodzi... - błagałam.
- 2 lata temu, zanim poznałem Ciebie, moje serce zdobyła Clary, dziewczyna z sąsiedztwa. Zakochałem się w niej... - przerwał. - Spędzaliśmy razem najpiękniejsze chwile, a ja czułem się jakby los się do mnie uśmiechnął, bo czułem, że miałem wszystko, mimo tak młodego wieku... - zaśmiał się. - To wszystko jednak szybko się zmieniło... Pewnego wieczoru, byliśmy na imprezie i trochę nas poniosło. Clary chciała wracać, ale nie było nikogo kto mógłby ją zabrać do domu, wszyscy byli nawaleni. Poza tym, nie ufałem im aż tak, żeby dać im pod opiekę moją dziewczynę. - wyjaśnił.
Mogłam sobie tylko wyobrazić ból i cierpienie jakie teraz odczuwał... Nie miałam pojęcia, że stracił kogoś bliskiego, nigdy o tym nie mówił, aż do teraz.
- Wsiadłem po alkoholu za kierownicę... Siedziała obok mnie trzymając za rękę. Chwilę potem straciłem panowanie nad samochodem i uderzyłem z dużą prędkością w drzewo. - przerwał.
- Shh, nie mówisz mówić dalej... - chwyciłam jego dłoń gładząc knykcie. - Przepraszam jeśli to w jakiś sposób na Ciebie wpłynęło. - szepnęłam. 
- Nie o to chodzi, nic takiego się nie stało... - uśmiechnął się przez łzy. - Wiesz, jak mieliśmy przerwę, poszedłem wieczorem na cmentarz, właśnie do Clary. Może to głupie, ale rozmawiałem do niej, mówiłem jaka jesteś piękna, jak Cię kocham, ile dla mnie znaczysz i że to ona mi Ciebie zesłała. - westchnął. - Jesteś moim aniołem. - dodał.
On jest załamany tą całą sytuacją mimo upływu czasu, nie mogę go zostawić, muszę mu pomóc otrząsnąć się z tych przeżyć... Jestem jego lekarstwem na te wszystkie wspomnienia.
- Justin, chcę żebyś wiedział, że bez względu na wszystko, co się może wydarzyć, ja zawsze będę Cię kochać i będę Twoim prywatnym aniołem, zawsze. - spojrzałam w jego czekoladowe oczy. 
Justin spędził u mnie jeszcze kilka godzin, aż zdołałam go namówić, aby wrócił do domu i odpoczął. Z wielką niechęcią, ale jednak się zgodził. Ja również zaczynałam odczuwać zmęczenie, ułożyłam się wygodnie i pod wpływem czasu zamknęłam powieki.
- Chanel. - zawołał. - Obudź się. - usłyszałam.
Otworzyłam oczy i nad swoim łóżkiem ujrzałam Jamesa. 
- Co tu robisz? Która godzina? - spytałam zaspana.
Wyglądało to jakby się skradał... Jakby nie chciał, aby ktokolwiek wiedział, że tu jest.
- Nie o to teraz chodzi... Chciałem zobaczyć jak się czujesz... - usiadł na krześle i wpatrywał się we mnie.
- W porządku, lekarze powiedziele, że niedługo będę mogła wyjść. - uśmiechnęłam się drętwo. - Co z dziewczynką? - dodałam.
- Byłem u niej. Są z nią rodzice, wybudziła się. - uśmiechnął się.
To dobrze, uff. Kamień spadł mi z serca. Jutro, jeżeli będzie taka możliwość, odwiedzę ją. Chcę ją zobaczyć i przede wszystkim przeprosić.
- A ty jak się czujesz? Podobno byłeś na przesłuchaniu. - stwierdziłam.
- Pytali jak do tego doszło, nic wielkiego... - machnął ręką.
W tym momencie do pokoju przyszła pielęgniarka. Jej mina, gdy zobaczyła Jamesa, była bezcenna.
- Cóż Pan tu robi? Proszę opuścić to pomieszczenie. Godziny odwiedził dawno się już zakończyły. - mówiła.
- Jutro przyjdę. - puścił oczko i opuścił salę.
W końcu, gdy zostałam sama, miałam czas na przeanalizowanie mojego życia. Strzelanina, ucieczka, strzelanina, rozłąka, wypadek. Nie znam innej osoby, która miałaby równie takiego pecha, co ja. Jedno jest pewne, Justin nigdy nie był pomyłką, błędem czy pechem, on zawsze był w pozytywnym znaczeniu.
Trzy dni później...
Dalej tu leżę. Czuję się znacznie lepiej, jednak lekarze specjaliści wiedzą lepiej. Akurat. 
Cały czas siedzę w łóżku, powoli zaczyna mnie to irytować. Bez pielęgniarki nie wolno mi nawet samej pójść do toalety, czuję się osaczona na każdym kroku. 
Justin odwiedza mnie każdego dnia. Czasami rozmawiamy o Clary, o ich dobrych wspomnieniach. Staram się poznać jakim była człowiekiem i jakim Justin był wcześniej. 
- Chcesz coś do jedzenia? - zapytał wstając.
- Kawę możesz przynieść. - posłałam uśmiech, a szatyn cmoknął czule moje czoło. 
Kiedy brązowooki wyszedł, poczułam potrzebę do toalety. Czułam się już w pełni sił. Wstałam, nałożyłam szlafrok i wyszłam w kierunku toalet. 
Po drodze mijałam różne sale, na których byli ludzie z różnymi urazami. Moją uwagę przykuło jedno pomieszczenie. Okna były odsłonięte, więc można było zobaczyć wnętrze. Ujrzałam małą dziewczynkę leżącą na łóżku, a obok niej stali prawdopodobnie rodzice. Opis dziecka, które potrącił James, idealnie pasował do tej dziewczynki. Czyżby to ona? Przyjrzałam się uważniej. 
Dziewczynka spojrzała w moją stronę, a za nią mężczyzna. Nie mogłam uwierzyć...

za błędy przepraszam xx
liczę, że taki bieg zdarzeń spodoba wam się.
jak już wspomniałam na asku, myślę nad rozpoczęciem drugiego opowiadania, wszelkie opinie kierujcie właśnie tam.


zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga --->
CZYTASZ-KOMENTUJESZ!




piątek, 2 stycznia 2015

Rozdział 23.

- Wczoraj byłaś cudowna. - mruknął sunąc po nosem po mojej szyi powodując delikatne dreszcze.
- Ty też byłeś całkiem niezły. - zaśmiałam się.
- Cieszę się, że wróciłaś. Brakowało mi Ciebie, bardzo. Dopiero kiedy Cię straciłem, uświadomiłem sobie jakim dupkiem byłem i ile dla mnie znaczysz. Nie chcę Cię już stracić, nigdy więcej. - spojrzał na mnie swoimi czekoladowymi oczami.
Po śniadaniu się przebrałam i wyszłam na taras rozkoszując się widokiem, za którym tak bardzo tęskniłam. Moją uwagę przykuło miejsce, w którym wczoraj organizowano moje przyjęcie. Z czystej ciekawości ruszyłam w tamtym kierunku, a brązowooki razem ze mną.
- Jezu, jaki tu burdel. - szepnęłam przykładając dłoń do ust.
- Tylko dziwek brakuje. - parsknął śmiechem szatyn, a ja zmroziłam go wzrokiem.
Podczas, gdy ja spędzałam noc z Justinem, impreza dalej trwała. Z tego, co tu widzę, w najlepsze. Dookoła były porozrzucane butelki i puszki po alkoholu. Plaża w okolicy 50 metrów wyglądała jak po napaści, dosłownie. 
- Dzwonię po Anę, niech mi to wyjaśni. - syknęłam wyjmując telefon.
Wiem, że to była moja impreza, powinnam kontrolować co tu się dzieje, ale nikt z gości nie był dzieckiem! Mogliby chociaż upilnować porządku.
- Ana? - spytałam. - Ana, słyszysz mnie? 
- Chaaaaaan. - przeciągnęła.
- Ana, powiedz mi dlaczego na plaży jest taki syf?! - zacisnęłam szczękę. - Czy chociaż jedna rzecz może być do  końca zrobiona bez żadnych komplikacji? 
- Chanel, spokojnie. To była tylko impreza, paru chłopaków jeszcze doszło i się rozkręciło. - usprawiedliwiła.
Byłam wściekła. Jacyś obcy faceci przyszli na moje przyjęcie, w zasadzie się wprosili i nawet nie raczyli po sobie posprzątać. Bez dłuższego zastanowienia zabrałam się za sprzątanie. Po drodze mijałam dziwne rzeczy m.in. prezerwatywy, na których widok zrobiło mi się niedobrze. 
- Ugh, co tu się działo... - zmarszczyłam brwi.

Justin

Kiedy skończyłem pomagać Chan w sprzątaniu, wzięliśmy oboje kąpiel i pojechaliśmy do Any po resztę jej rzeczy. 
- Ana, otwórz! - krzyczała brunetka.
Po chwili drzwi się uchyliły i ku moim oczom ukazał się mężczyzna, ubrany jedynie w bokserki. Spojrzałem na nią i wyglądała jakby zobaczyła ducha.
- Koleś, ubierz się. - ominąłem mężczyznę i wszedłem do środka, a za mną Chan.
- Ana? - zawołała dziewczyna.
- Chan? - pisnęła dziewczyna i podbiegła przytulając Chanel.
Po zebraniu wszystkich rzeczy jakie tu zostały, mogliśmy wrócić do domu, jednak dziewczyny cały czas rozmawiały.
W drodze do domu milczeliśmy, nie lubię takiej ciszy. 
- O czym rozmawiałyście? - zapytałem.
- Ten mężczyzna, którego widziałeś prawie nago, jest prawdopodobnie moim przyszłym pracodawcą. - powiedziała wpatrując się w szybę. 
Gdybym teraz coś pił, byłbym pewien, że się zachłysnę.
- O czym Ty mówisz? - spojrzałem na nią.
- Christian pomógł mi znaleźć pracę... - szepnęła.
- Przecież Ty nie jesteś pełnoletnia, jakim cudem do chuja możesz pracować. - przerwałem. - Nie mów mi tylko, że podrobiłaś papiery. 
Kątem oka spojrzałem na dziewczynę i nie musiałem słyszeć jakiejkolwiek odpowiedzi, ponieważ jej mina mówiła wszystko za siebie.
- Wiesz, że to nielegalne? Wiesz, że możesz dostać za to kilka lat? - powiedziałem spokojnym tonem.
- A jak inaczej miałam płacić dla Any za czynsz? To nie jest takie łatwe Justin. - mruknęła.
- Najważniejsze, że już nie będziesz musiała tam chodzić, bo jesteś ze mnąi ja Ci nie pozwolę pracować. - powiedziałem.
- Co? Ale ja chcę tam pracować. Justin, jeżeli znowu coś się stanie i nie będziemy razem, jak ja będę się utrzymywać? - krzyknęła. - Nie chcę być ciągle na Twoim utrzymaniu. 
- Porozmawiamy o tym w domu. - mruknąłem patrząc na drogę.
Nie mam do niej siły. Po cholere chce tak bardzo pracować? Czegoś jej brakuje? A może to mi czegoś brak? Nie, nie mogę dopuścić do siebie tej myśli.
Dojechaliśmy do domu, dziewczyna w ten czas zdążyła już wejść, a ja parkowałem samochód.
Muszę mieć na oku tego Lincolna, nie wiem czemu, ale nie podoba mi się ten typ. Jej oczywiście tego nie powiem. Zacznie mi mówić, że wszystko wyolbrzymiam, zresztą jak zawsze. Ale to chyba dobrze jeśli facet jest czujny, tak? 

Chanel

Czy on oszalał? Choćby miał mnie zamknąć w domu i tak będę tam chodzić. Nie ma prawa mi niczego zabraniać. Nie jest moim ojcem, bratem, czy mężem. Jest tylko i wyłącznie moim chłopakiem. 
Do tego to spotkanie z Lincolnem. Spaliłam się ze wstydu. Zaskoczył mnie jego widok. Tu, w mieszkaniu, w którym jeszcze wczoraj mieszkałam. Rozmawiałam z Anastasią. To właśnie on jest jednym z nieproszonych gości wczoraj. To, co najbardziej mnie widzi, to fakt, że Ana spędziła z nim noc. No cóż... 
Siedziałam w sypialni rozpakowując torby, kiedy mój telefon zaczął dzwonić.
- Tak słucham. - odezwałam się.
- Pani Cyrus? - usłyszałam męski głos.
- Przy telefonie. 
- Z tej strony James Lincoln. Chciałem Panią poinformować, że dostała Pani pracę, póki co na okres próbny, ale jestem pewien, że to z pewnością się przedłuży. - przerwał, a ja mogłam sobie tylko wyobrazić jego uśmiech. - Czy byłaby Pani gotowa zacząć pracę od jutra? - usłyszałam.
Już od jutra? Tak szybko? W końcu coś mi się udało.
- Oczywiście. - powiedziałam nie mogąc strącić uśmiechu ze swojej twarzy.
- W takim razie zapraszam jutro o 8 rano. Do zobaczenia Panno Chanel. 
Jestem taka szczęśliwa! Mam pracę, nareszcie! Chciałabym opowiedzieć o tym rodzicom, zapewne byliby ze mnie dumni... Kąciki moich ust wygięły się powodując delikatny uśmiech, a w oczach zebrały mi się łzy, jednak powstrzymałam ich spłynięcie słysząc wchodzącego do góry szatyna. 
- Co jest? Z kim gadałaś? - zapytał podchodząc do mnie i czule całując w czoło.
- Nic, od jutra zaczynam pracę. Właśnie dzwonili z firmy. - uśmiechnęłam się powracając do poprzedniej czynności.
- A ty znowu zaczynasz... - westchnął. - Daj sobie z tym spokój, po co Ci praca. Mamy przecież pieniądze, więc o co chodzi?- zapytał.
- Poprawka, Ty je masz. One nie są moje, nie czuję się dobrze Justin wiedząc, że wydajesz na mnie swoje oszczędności. - wyjaśniłam. 
- Ale ja chcę na Ciebie wydawać moje pieniądze skarbie. - przetarł dłońmi twarz.
- Tu nie chodzi tylko o pieniądze Justin. Nie chcę wiecznie siedzieć w tym samym miejscu. Wiesz jakie to dołujące, że codziennie nigdzie się nie wychodzi? - powiedziałam.
- Jak chcesz to możemy codziennie chodzić do restauracji, gdziekolwiek! - uniósł ręce ku górze.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi... Postanowione, jutro o 8 wychodzę do pracy kochanie. - uśmiechnęłam się i cmoknęłam powietrze.

Następnego dnia...
Stanęłam przed lustrem dokładnie się w nim przyglądając. Czy wyglądam odpowiednio? Upięłam włosy, zostawiając ich końce popuszczone, co dawało idealny efekt końcowy. Może zbyt elegancko? Moja podświadomość podpowiadała mi, że jestem histeryczką. Poniękąd się z nią zgadzałam, ale to wyłącznie w ewentualnych przypadkach. 
- Przestań się już tak przyglądać, wyglądasz dobrze. - przewrócił oczami szatyn otwierając drzwi.
- Oh, łatwo Ci powiedzieć. - zacisnęłam usta w wąską linię i wyszłam z domu.
Jestem zestresowana. Zastanawia mnie to na jakim stanowisku na początku będę pracować. Czy moje współpracownice będą miłe? Oh.
- O której po Ciebie przyjechać? - zapytał.
- Zadzwonię. - uśmiechnęłam się i złożyłam delikatny pocałunek na ustach szatyna, po czym wysiadłam z auta kierując się do ogromnego budynku.
Podeszłam do lady recepcyjnej, gdzie przywitała mnie miła, dość szczupła blondynka. 
- Chanel Cyrus, do Pana Lincolna. - przedstawiłam się.
- Proszę usiąść w poczekalni, Pan James ma w tym momencie ważne spotkanie. - uśmiechnęła się.
Posłusznie usiadłam w wyznaczonym miejscu i korzystając z okazji, zapoznałam się z wnętrzem tego miejsca. Cały budynek był szklany, więc trudno w nim o jakąkolwiek prywatność, no chyba poza toaletami. Lada recepcyjna wykonana z trwałego drewna, idealnie komponująca się z klimatem jaki tu panuje. Po prawej stronie od wejścia, znajdują się windy, które mogą prowadzić aż na 38 piętro. Żebym tylko tam nie musiała pracować.
- Witam. - skinął mężczyzna.
- Dzień dobry. - wstałam.
- Możemy zaczynać, rozumiem? - zapytał spoglądając na mnie.
- Oczywiście. - ukazałam swoje białe zęby.
- Na początku chciałbym Pani opowiedzieć o tym miejscu. Chociaż mam nadzieję, że wie Pani czym się zajmujemy.
- Nie przyszłabym do pracy, nie wiedząc w jakiej dziedzinie się Pan i pańska firma rozwija. - poprawiłam włosy.
- Interesujące... Bardzo. - uśmiechnął się poprawiając krawat. 
Nie zdążyłam nawet ocenić jego stroju... Granatowy garnitur z najlepszego materiału jaki można sobie wyobrazić, koszula z rozpiętymi dwoma guzikami i krawat jako idealnie uzupełnienie całości. 
- Co do wczorajszej sytuacji... - przerwał.
- Nie, spokojnie. Nic się nie stało, był to po prostu przypadek, kto by się spodziewał. - zaśmiałam się, ale dalej starałam się zachować elegancję. 
- To dobrze. Poza tym najlepsze życzenia, proszę wybaczyć, że spóźnione. - ucałował moją dłoń.
- Dziękuję bardzo, ale nie trzeba było. - czułam jak moje policzki robią się czerwone. 
Po oprowadzeniu po prawie całym budynku, Pan Lincoln zaprowadził mnie do pomieszczenia, w którym rzekomo miałam pracować. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, ostatnie 8 pięter, to są jedynie sale konferencyjne, które nie będą miały ze mną do czynienia. Poczułam ulgę. Dostałam własne biuro. Zezwolono mi na przekształcenie jego wnętrza, ale bez tego i tak było przytulne i dojrzałe. Kanapa w rogu, szklany stolik, biurko, komputer i inne potrzebne urządzenia do pracy w takim miejscu. 
- Dobrze, jeśli będzie Pani czegoś potrzebowała proszę nacisnąć na telefonie 3. Jest to numer mojego biura. - wyjaśnił. - Za chwilę jedna z sekretarek przyniesie Pani dokumenty, które wymagają poprawek. Jakieś błachostki, gramatyka, pisownia, informacje. Następnie proszę je dostarczyć do mnie. - powiedział łagodnym tonem opuszczając pomieszczenie.
Niemożliwe. Mam własne biuro, przepiękny widok i pracę marzeń, a mam tylko 17 lat! Oby nikt stąd się o tym nie dowiedział, muszę porozmawiać z Aną na ten temat, żeby niczego nie powiedziała swojemu aktualnemu kochankowi. 
- Witam. Jak idzie praca? - spojrzałam ku górze i dostrzegłam Jamesa. 
- W porządku, dziękuję. - posłałam serdeczny uśmiech.
Mężczyzna spoglądał na mnie przez dłuższą chwilę. Zaczęło robić się dość dziwnie i niekomfortowo.
- Mogę w czymś pomóc? - zapytałam spoglądając na mężczyznę.
- Nie, proszę pracować. Podziwiam jedynie piękno. - ukazał swoje idealnie białe zęby i wyszedł.
Mój pracodawca jest kobieciarzem, okej. 
Po skończeniu nakładania poprawek na wszelkie faktury i innego rodzaju papiery mogłam wrócić do domu. Zadzwoniłam do Justina, jednak nie odbierał. Ponawiałam próbę kilkakrotnie i ciągle nic.
- Pani jeszcze tutaj? - usłyszałam za plecami.
Odwróciłam się i dostrzegłam gotowego do wyjścia Jamesa, który trzymał w swojej ręce teczkę i płaszcz. 
- Czekam na kogoś. - odpowiedziałam. 
- Może Panią podwieźć? Jadę w tym samym kierunku, więc to nie będzie żaden problem, wręcz przeciwnie.
- Nie, dziękuję naprawdę. 
Kolejny raz i dalej nic... Czy on nie może tego telefonu trzymać przy tyłku? To takie trudne?
- Może jednak? - zaśmiał się podchodząc bliżej.
- Wie Pan, może tak będzie lepiej. - uśmiechnęłam się chowając telefon.
- Prosze przodem i nalegam aby mówiła Pani do mnie po imieniu, James. - przedstawił się.
- W taki razie ja również, Chanel. - podałam dłoń, a James ją ucałował.
Jest czuły, delikatny i traktuje mnie jak dojrzałą, młodą kobietę, a nie jak dziewczynkę. Podoba mi się to.

za błędy przepraszam xx


zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga --->
CZYTASZ=KOMENTUJESZ!
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!:)