niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 18.

Obudziło mnie skomlenie Chack'a. Przetarłam oczy i spojrzałam na śpiącego szatyna. Rozłożył się na całej szerokości łóżka pozostawiając mi jedynie malutki skrawek. Wstałam i poczułam delikatny ból w okolicach intymnych. Czy po seksie tak jest? Starałam się przypomnieć sobie wczorajszy wieczór. Tak, kochałam się z Justinem. Poczułam się dojrzalsza i bardziej kobieca i doceniona. Przyjemne uczucie. Założyłam na siebie szlafrok i zeszłam na dół razem z psem. Wypuściłam małego na podwórko i sięgnęłam poranną gazetę leżącą na trawniku. Na tytułowej stronie było zdjęcie zamordowanego mężczyzny, oczywiście wszelkie informacje były utajnione. Zaciekawił mnie ten materiał. Zawołałam Chack'a, który od razu zjawił się koło moich stóp i zabrał się za gryzienie kapci. Weszłam do środka i postanowiłam zrobić kawę i jakieś kanapki. 
Siedząc przy stole czytałam artykuł popijając herbatą, gdy usłyszałam szmery dochodzące z góry. Justin wstał. 
- Cześć słonko. - uśmiechnął się schodząc po schodach.
- Hej. - odwzajemniłam uśmiech, gdy chłopak złożył pocałunek na moich wargach.
- Jak się spało? - zapytał.
- Lepiej być nie mogło. - przygryzłam wargę. - Ale wiesz co? Następnym razem, jak będziesz się tak rozwalał na całym łóżku... Śpie z Chack'iem. - puściłam oczko i cmoknęłam w powietrzu.
- Oj no wybacz. Chcę Cię mieć blisko siebie zwłaszcza po wczoraj. - mruknął przy moim uchu delikatnie przygryzając jego płatek.

Justin

Jest idealna. Od początku taka była. Aż trudno uwierzyć, że to był jej pierwszy raz. Dobrze mieć swoją kobietę. Za tydzień ma urodziny, sama mi o tym mówiła. Muszę się poważnie zastanowić, co jej kupić, aby poczuła się wyjątkowo.
- Muszę dziś załatwić parę spraw dotyczących naszego zameldowania. - skłamałem.
- Hm, okej. O której godzinie jedziemy? - zapytała.
- Nie. Ja jadę, ty zostaniesz. - powiedziałem.
Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę, a ja żałowałem, że musiałem ją okłamywać. To wszystko było dla niej. Chciałem dać jej coś niepowtarzalnego, aby wiedziała, że nie jest mi obojętna.
Po śniadaniu ubrałem się i zadzwoniłem do Christiana z pytaniem czy ze mną pojedzie.
Czekając pod jego domem, dokładnie analizowałem ostatnie wydarzenia, które miały miejsce i doszedłem do wniosku, że ona jest tą jedyną, którą pokochałem. Tak prawdziwie. Wiem, to banalne, ale niech ktoś mnie uszczypnie, to była prawda.
- Cześć stary. - powiedział brunet wsiadając do samochodu.
- No siema. - przywitałem się.
- No mów, co jest. W czym mam Ci pomóc? - zapytał zapinając pas.
- Chan ma za tydzień urodziny, chcę jej coś kupić, ale mam w głowie pustkę. - westchnąłem.
- Niech zgadnę. Mam ci pomóc w wyborze prezentu dla Twojej laski? - przerwał. - Stary, ja też jestem facetem i znam się na tym prawie tak samo jak Ty. - zaśmiał się.
- Nikogo innego nie będę prosił, więc pozostałeś mi tylko Ty i nie pierdol. - powiedziałem odpalając silnik.
- Co do tego, to się nie zmieniłeś. - parsknął śmiechem, na co przewróciłem oczami.
Od dwóch godzin chodziliśmy po galerii, w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego dla mojej kobiety. Jest tu wszystko, ale nie ma tego, co by przykuło moją uwagę. Na sam koniec weszliśmy do jubilera. Pani ekspedientka była bardzo miła i wyrozumiała wobec nas, do tego bardzo seksowna. Justin opanuj się, masz dziewczynę, do tego cholernie dobrą w łóżku, karciła mnie podświadomość.
- Jak myślisz, spodoba się jej? - zapytałem wsiadając do auta.
- Jeśli to jej się nie spodoba, to sory, ale tej kobiety chyba niczym nie zachwycisz. - zaśmiał się Christian.
- Dobitne pocieszenie. - mruknąłem.

Chanel

- Jestem! - usłyszałam głos szatyna.
- Gdzie tyle czasu byłeś? - zapytałam na wejściu.
- O co Ci chodzi? - zapytał. - Mówiłem Ci przecież, że jadę załatwić pewne sprawy. - dodał.
Nie chciałam się kłócić. Miałam dość smutnych dni, dość wylewanych łez, chciałam się od tego oderwać, albo chociażby odpocząć. 
- Nie ważne już. - szepnęłam powracając do czytania gazety.
- Hej, przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało, okej? - uniósł mój podbródek delikatnie całując policzek, na co przytaknęłam.
Chłopak wstał i się oddalił idąc na górę.
Cała sytuacja mnie przerastała. Porwanie, szpital, ucieczka, przeprowadzka, tego było zbyt wiele. Miałam ochotę się rozpłakać. W tym momencie łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Nie chciałam dłużej siedzieć w domu, więc sięgnęłam kardigan i wyszłam przez taras w stronę plaży, aby w spokoju móc się wypłakać i pozwolić moim myślom ujrzeć światło dzienne. Dzisiejszy dzień nie należał do najcieplejszych, przez co na plaży nie było prawie nikogo oprócz spacerujących staruszków i ludzi z psami. Czy ja z Justinem też kiedyś tak będziemy wyglądać? Szczęśliwi? Nie potrafiłam powstrzymać emocji i wybuchłam niepowtarzalnym płaczem. Usiadłam na piasku i schowałam twarz w dłonie pozwalając łzom dalej spływać. 
- Mamo, brakuje mi Ciebie. Brakuje mi was. - szepnęłam do siebie.
Mimo, że minęło dopiero kilka dni od ostatniego listu, czuję potrzebę napisania kolejnego. Chcę aby mama wiedziała, co u mnie. Nawet nie wiedzą, ile ja bym dała wiedząc, co u nich. Schowałam ręce do kieszeni i poczułam jakiś przedmiot.  Niespiesznie go wyjęłam i dokładnie zaczęłam lustrować. Był to brelok, który mama dostała od taty na jej 35 urodziny. Poczułam się silniejsza. Mam coś, co będzie mi o nich przypominać. Ucałowałam metaliczny przedmiot i spowrotem schowałam go do kieszeni. 
- Hej. - szepnął brązowooki siadając obok. - Szukałem Cię. - dodał.
- Gratuluję, znalazłeś. - mruknęłam patrząc w ocean.
- Przepraszam Cię. Ile razy mam jeszcze to powtarzać? - zapytał.
- Tu nie chodzi o Ciebie! - krzyknęłam. - Tu chodzi o mnie! - dodałam.
Szatyn skupił na mnie swoją całą uwagę nie bardzo rozumiejąc do czego zmierzam.
- Czuję się winna temu całemu zamieszaniu. Nie czuję się na siłach Justin. Jest mi ciężko. Cholernie ciężko. - szlochałam. 
- Shh, spokojnie. - chłopak mnie objął gładząc kojąco po plecach. - Masz mnie. - dodał.
- Tęsknie za nimi Justin. Tęsknie za moją rodziną. Świadomość, że już nigdy mogę ich nie zobaczyć jest przytłaczająca. Czuję się bezradna i bezsilna. - czułam narastającą gulę w gardle.
- Nie możesz wrócić. - szepnął spoglądając w ocean. - Jeśli wrócisz, oni Cię zabiją. - dodał.
- Co? - zapytałam.
- Nawet jeśli wrócisz sama, beze mnie, oni Cię znajdą i będę chcieli dotrzeć przez Ciebie do mnie. - przerwał. - A doskonale wiesz, że nie pozwolę, aby ktoś drugi raz Cię skrzywdził. - mruknął.
Nie potrafiłam opisać tego, co w tym momencie czułam. To znaczy, że już nieodwołanie nie wrócę do Cambridge? Nie pozwalałam tej myśli przebiec po moje głowie, jednak ona powracała i z każdym razem stawała się bardziej drastyczna i rzeczywista.
- To dlaczego ich nie zabijesz?! - krzyknęłam zalewając się łzami.
- Chan, uspokój się. To nie jest takie proste. - szepnął.
Nie mogąc dalej uczestniczyć w tej rozmowie pobiegłam w stronę domku. Wbiegłam do środka, od razu znajdując się w sypialni i padłam na łóżko dalej szlochając. To całe zamieszanie było naprawdę męczące, więc poddałam się zmęczeniu i zasnęłam.
- Mamo! To naprawdę Ty? - krzyczałam. 
- Chanel kochanie. Uspokój się skarbie. Pamiętaj, że musisz być silna, ja jestem silna, staram się być dla Ciebie, bo wiem, że wrócisz. Kocham Cię, nie zapominaj o tym. - szepnęła kobieta oddalając się.
- Nie, proszę! Zostań! - krzyczałam.
Obudziłam się z zadyszką. To nawet we śnie za mną chodzi. Przetarłam twarz i spojrzałam na zegarek, który wskazywał 18. Nie mając zamiaru schodzenia na dół i oglądania go w tym momencie, sięgnęłam po kartkę i długopis z zamiarem napisania kolejnego listu.
"Witaj Mamo,
Piszę do Ciebie, bo bardzo mi was wszystkich brakuje. Nie radzę sobie z rozłąką, ale wiem, że póki co wrócić także nie mogę. O mnie się nie martw, fizycznie czuję się dobrze. Psychicznie jest trochę inaczej, ale daję radę. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym móc was teraz zobaczyć i uściskać. Wiem, że poprzedni list na pewno nie rozwiał Twoich wszystkich wątpliwości, zbyt dobrze Cię znam. Zapewne do tej pory zastanawiasz się, dlaczego wszystko się tak potoczyło. Tamtej nocy, gdy się ostatni raz widziałyśmy i pokłóciłyśmy, zostałam porwana. Pewien człowiek mnie uratował, ale musiałam wyjechać, aby chronić siebie, zarówno jak i was. Myślę, że nie masz mi tego za złe. Nic więcej niestety nie mogę Ci powiedzieć. Nie wiem czy pamiętasz ten brelok od taty na Twoje 35 urodziny. Znalazłam go w jednym z Twoich kardiganów i pozwól, że go zatrzymam, aby mieć chociaż cząstkę Ciebie przy sobie. Chciałabym Ci powiedzieć, że bardzo Cię kocham, nie miej co do tego wątpliwości, bo nie znasz dnia, ani godziny, kiedy mogę zapukać do Twoich drzwi. Wasza Chan."
Usłyszałam pukanie do drzwi w momencie, gdy zaklejałam kopertę.
- Mogę wejść? - zapytał szatyn.
- Już wszedłeś, więc po co pytasz. - mruknęłam.
Chłopak usiadł na łóżku spoglądając na moje poczynania.
- Możemy porozmawiać? - odezwał się.
- Cały czas rozmawiamy. - odpowiedziałam.
- Przenieśliśmy się tu między innymi dlatego, że mam tu ludzi, którym mogę zaufać w 100%. Od początku miałem w planach prosić ich o pomoc w ujęciu gangu. Chcę, żebyś była bezpieczna i mogła wrócić do Cambridge. - powiedział. - Nie chcę widywać Cię smutnej, bo gdy Cię taką widzą, moje serce się łamie. Nie potrafię znieść tego widoku. - dodał.
Łzy napłynęły do moich oczu i nie myśląc o niczym, rzuciłam się na chłopaka mocno go przytulając. Chciałam, aby wiedział, że jestem mu wdzięczna.
- Napisałaś list? - zapytał spoglądając na mnie.
- Tak, chciałam go jeszcze dziś wysłać, ale chyba nie zdążę już. - szepnęłam.
- Jutro z samego rana się tym zajmę. - rzekł.
Siedziałam tak wtulona w szatyna i wcale nie chciałam go puszczać. Czułam się bezpiecznie i to dzięki niemu...


Widzę tu komentarze
SPORO KOMENTARZY=KOLEJNY ROZDZIAŁ
CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!


środa, 19 listopada 2014

Rozdział 17.

Brakowało mi powietrza, więc oderwałam się od chłopaka.
- Chanel, pragnę Cię. - wymruczał podchodząc do mnie chwiejnym krokiem.
- Jesteś pijany. - szepnęłam.
Szatyn zaczął składać pojedyncze pocałunki wzdłuż mojej szyi powodując u mnie gęsią skórkę. Nie zaprzeczę, podobało mi się to, ale nie czułam się gotowa i przede wszystkim nie chciałam tego zrobić, gdy on był w stanie nietrzeźwości.
- Justin, nie. - szepnęłam odpychając chłopaka.
- Wiem, że tego chcesz. Oboje wiemy. - sapnął, a jego noga rozchyliła moje uda, dzięki czemu stałam w rozkroku.
Czułam pożądanie, ale również strach. Właściwie przed czym? To mój chłopak. Powinnam mu zaufać, ale to nie jest ten czas.
- Justin, myślę, że lepiej będzie jeżeli wezmę najpierw prysznic. - mruknęłam do chłopaka i poczułam jego wybrzuszenie w spodniach. O rany.
- Yhm, ale wrócisz? - zapytał sunąc nosem po mojej szyi.
- Nigdzie poza toaletą się nie wybieram. - parsknęłam śmiechem.
Kiedy chłopak mnie puścił, poszłam na górę myśląc, co mogę zrobić aby nie doszło do stosunku. Nie chodzi o to, że nie chciałam, nie byłam po prostu gotowa.
Po skończonym prysznicu powoli zeszłam na dół i zobaczyłam śpiącego szatyna na kanapie. Wyglądał uroczo, niewinnie i naprawdę seksownie bez ubrań. Nie chcąc go budzić, spowrotem udałam się na piętro do naszej sypialni, gdzie położyłam się wygodnie i szczelnie otuliłam kołdrą. Przed snem dużo rozmyślałam o Cambridge. Ciekawe czy mnie szukają, czy ojciec wie o moim zniknięciu? To wszystko znajdowało się pod wielkim znakiem zapytania, który mnie dręczył. Położyłam się na boku i zasnęłam.
Obudziłam się i zerknęłam na budzik. Była dopiero 8 rano. Wiedząc, że już nie zasnę, wstałam i postanowiłam wziąć poranną toaletę. Sięgnęłam czyste ubrania i ruszyłam w kierunku łazienki. Gotowa zeszłam na dół i zobaczyłam w dalszym ciągu śpiącego szatyna. Wyjęłam z torby swoje oszczędności, ubrałam buty i wyszłam w kierunku pobliskiego sklepu z zamiarem kupna świeżego pieczywa. Po drodze spotkałam Christiana, który od razu do mnie dołączył.
- Cześć piękna. - uśmiechnął się i złożył całusa na moim policzku. 
- Hej. - przywitałam się.
- Jak tam nasz ogier się trzyma? - parsknął śmiechem.
- Tak dla jasności do niczego nie doszło, nim się cokolwiek miało wydarzyć, zasnął na kanapie. - zaśmiałam się. - I w dalszym ciągu śpi. - dodałam.
- A dokąd zmierzasz? - zapytał.
- Po jakieś pieczywo świeże, tylko nie znam okolicy i tak podążam nie wiem gdzie w sumie. - westchnęłam.
- Też idę do sklepu, tylko w innym zamiarze. - puścił oczko. 
Brunet zaprowadził mnie do sklepu, który nie był daleko, a droga do niego nie była skomplikowana. Po zrobionych zakupach wracaliśmy.
- Skąd pomysł, aby się tu przenieść? - zapytał przed naszym domem, a w mojej głowie przewrócił się cały scenariusz.
- Powinnam już iść. Dzięki za pomoc. Pa. - uśmiechnęłam się delikatnie i ruszyłam w kierunku posiadłości.
Wiem, może głupio się zachowałam, ale nie chcę mu wszystkiego opowiadać, nie wiem czy w ogóle powinnam cokolwiek mówić. Sądzę, że Justin nie byłby z tego powodu zadowolony, jeśli będzie chciał, to sam mu powie, w końcu są przyjaciółmi, a jeszcze tego nie zrobił.
Kiedy weszłam do domu usłyszałam wołanie chłopaka.
- Chanel! Do cholery, gdzie ty byłaś?! - krzyknął podbiegając do mnie i przytulając.
- Justin, byłam tylko w sklepie. - wyjaśniłam.
- Ale tak sama? - zapytał. - Martwiłem się. Nie zostawiłaś żadnej wiadomości. - powiedział smutnym tonem.
- Nie zostawiłam po spałeś. - przewróciłam oczami. - A towarzyszył mi Christian. - dodałam.
- Oh, ten to się wszędzie wepcha. - machnął ręką.
- Nie bądź zły. Mam świeże bułki. - uśmiechnęłam się i pocałowałam chłopaka.
Weszłam do kuchni i zaczęłam przygotowywać śniadanie, które następnie skonsumowaliśmy na tarasie.
Po skończonym posiłku, Justin wpadł na pomysł, aby pokazać mi Californię. Byłam podekscytowana, to miejsce było wspaniałe, spokojne, takie radosne. Chciałam spędzić z nim trochę czasu w samotności. Gdy tak sobie przypomnieć, to prawie wcale nie przebywaliśmy ze sobą sami. Chciałam to zmienić. Kiedy ja byłam już gotowa do drogi, szatyn ciągle się szykował. Zdecydowałam się zaczekać na niego oglądając telewizję.
- Gotowy! - powiedział z entuzjazmem schodząc po schodach. - Możemy jechać. - dodał.
Wyglądał dobrze.
Na początku zobaczyliśmy Aleję Sław. Później przemierzyliśmy całe targowisko z rozmaitymi przedmiotami, ubraniami, bufetami. Kiedy oboje zgłodnieliśmy, Justin zabrał mnie na "Zaczarowane Wzgórze", do najbardziej ekskluzywnej restauracji. Usiedliśmy przy stoliku, przy którym był nieziemski widok na panoramę miasta. 
- Justin, tu jest pięknie. - szepnęłam zachwycając się widokiem.
- Wiem, ale ty jesteś piękniejsza. - uśmiechnął się.
W tym momencie podszedł do nas kelner, aby wziąć zamówienie. Szatyn zamówił nam obojgu przysmaki, prosto od szefa kuchni. Po skończonym posiłku poczułam zmęczenie. Marzyłam już tylko o gorącej kąpieli.
- Mam coś jeszcze dla Ciebie. - uśmiechnął się szatyn i gestem ręki przywołał do siebie kelnera wraz z bukietem róż i przy naszym stoliku pojawiło się kilku mężczyzn grających na skrzypcach kojące melodie. 
To wszystko zapierało dech w piersiach. Było idealnie. Nie chciałam tego przerywać.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się do chłopaka całując go czule w usta i biorąc od niego kwiaty.
Kiedy nadszedł czas wracać, a niebo robiło się coraz ciemniejsze, opuściliśmy to piękne miejsce kierując się do auta.
- To był cudowny dzień. - uśmiechnęłam się.
- Cieszę się, że Ci się podobało. - puścił oczko i otworzył mi drzwi.
W drodze do domu, szatyn zajechał w jeszcze jedno nieznane mi miejsce. 
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam rozglądając się.
O tej porze wszystko było już dość mało widoczne, więc trudno było mi określić lokalizację.
- Niespodzianka. - powiedział chwytając moją dłoń.
Miałam różne przypuszczenia, ale to, gdzie mnie zabrał przebijało wszystko.
- Witaj kochanie w schronisku. - powiedział. - Nie chcę, żebyś czuła się beze mnie samotna, więc chcę Ci podarować kolegę. - puścił oczko.
Zwierzę? Naprawdę? Czułam się przeszczęśliwa. Nigdy nie miałam żadnego pupila, mimo iż tyle razy prosiłam o to rodziców. Teraz nie muszę nikogo prosić o pozwolenie, mogę sama decydować.
- Naprawdę? Jesteś kochany! - rzuciłam się chłopakowi na szyję i zaczęłam szeptać mu do ucha bezustannie "dziękuję".
Kiedy przemierzaliśmy uliczki, moją uwagę przykuł jeden szczególnie uroczy szczeniak. Justinowi również się spodobał. To był znak, że tego właśnie chcemy. Kiedy wzięłam pupila na ręce nie chciałam go już nigdy puszczać. Był uroczy, jak kulka, mała, słodka, urocza kulka. Po wypełnieniu najróżniejszych papierów mogliśmy Chack'a zabrać do domu. Tak, już mu nadałam imię. Przez całą drogę śmialiśmy się razem z Justinem. Czułam jakbyśmy znali się kilka lat, a nie parę miesięcy. To było zupełnie coś innego. 
Po wykąpaniu szczeniaka, czułam się naprawdę padnięta. Zeszłam na dół, gdzie szatyn zrobił dwie gorące czekolady. 
- O boże, kocham Cię. - uśmiechnęłam się i usiadłam na kanapie.
- Tak, wiem. Nie ty pierwsza mi to mówisz. - zaśmiał się.
- Oh, doprawdy? W takim razie może już wcale nie będę mówić. No wiesz... Masz na pęczki tych dziewczyn. - parsknęłam śmiechem, na co chłopak zrobił naburmuszoną minę.
Kiedy szatyn zajął miejsce obok mnie wtuliłam się w niego i razem oglądaliśmy telewizję. 
Czas leciał nieubłagalnie i nim się zorientowaliśmy wybiła północ. Byłam już wystarczająco zmęczona i chciałam wziąć kąpiel przed snem, jednak uniemożliwił mi to chłopak.
Chwycił mnie w pasie przyciągając do siebie i całując namiętnie. 
- Myślałaś, że zapomniałem o wczorajszej sytuacji? - mówił między pocałunkami.
O cholera.
- Justin, jestem zmęczona. - westchnęłam.
- Wiem, że jest coś innego na rzeczy. - powiedział. - Dlaczego nie chcesz się ze mną kochać? - zapytał i się wyprostował.
Co? Dlaczego zaczyna ten temat?
- Nie chodzi o to, że nie chcę. - spuściłam głowę. - Nie czuję się wystarczająco gotowa, boję się. - dodałam.
- Kochanie. - chwycił mój podbródek i unióśł. - Obiecuję, że będę delikatny, a jeśli nie będzie sprawiało Ci przyjemności, przerwę. - dodał czule całując moje wargi.
Czy ja powinnam to robić? Czy powinnam oddać się Justinowi? Oddać moje dziewictwo? 
Szatyn czule całował moje usta i przeniósł się na szyję, gdzie składał mokre pocałunki, a w niektórych miejscach delikatnie przygryzał szyję, przez co powodował u mnie dreszcze. Chwycił za końce mojej koszulki i zaczął ją stopniowo podwijać. 
Poczułam dziwne uczucie w okolicach intymnych. Czy to pożądanie? Pragnę go?
Chłopak zdjął z siebie koszulkę, ukazując wszystkie swoje tatuaże. Tłumaczył mi, że każdy coś oznacza. Może kiedyś zrobi tatuaż, który będzie moim odzwierciedleniem. Następnie zdjął ją ze mnie, sprawiając, że zostałam w staniku. Chwycił obie piersi delikatnie je ściskając, a z moich ust wydał się niekontrolowany jęk. Sięgnął do zapięcia stanika i je rozpiął powodując, że ze mnie spadł, ujawniając moje nagie piersi. Chłopak przybliżył się do nich i zaczął składać pocałunki, następnie wziął do buzi jedną z nich ssając ją, a drugą pieścił dłonią. Ja z kolei usiadłam na nim okrakiem i zaczęłam drażnić jego skórę paznokciami. Chłopak nieznacznie jęknął. Dłońmi zjechał do moich szortów powoli rozpinając je. Kiedy byłam już całkowicie naga, chłopak zawisł nade mną i zaczął całować moje ciało poczyniając od piersi, kończąc przy mojej strefie intymnej. Czułam się dziwnie, ale wiedziałam, że chcę tego. Zaufałam mu. Brązowooki założył prezerwatywę i spojrzał na mnie. Kiwnęłam głową wiedziąc, o co mu chodzi. Złożył delikatny pocałunek na moich wargach. Rozchylił moje uda i powoli we mnie wszedł. Jęknęłam nieznając dotąd tego uczucia. Szatyn zaczął się poruszać, z początku powoli dając mi się oswoić z tym uczuciem, później coraz szybciej. Poczułam coraz większe pożądanie i zbliżający się orgazm.
- Boże. - jęknęłam.
- Wystarczy Justin, mała. - szepnął poruszając się coraz szybciej.
Niekontrolowanie eksplodowałam, a chłopak chwilę po mnie. Opadł na mnie ciężko oddychając. 
- Podobało się? - szepnął pytając.
- Było niesamowicie. Ty byłeś niesamowity. - mruknęłam.
Chwyciłam jego twarz całując go namiętnie. Chwilę później poczułam chęć snu. Chłopak wstał, zdjął prezerwatywę, wyrzucił ją do kosza i powrócił do łóżka kładąc się obok mnie i obejmując.
- Kocham Cię. - szepnęłam.
- Ja Ciebie też. Jesteś moja. - odpowiedział całując moje czoło. - Śpij dobrze, dobranoc. - dodał.
- Dobranoc. - ziewnęłam i nim się zorientowałam, zmorzył mnie sen.

za błędy przepraszam xx


Widzę tu komentarze jak pod poprzednim rozdziałem, wtedy pojawi się kolejny rozdział misiaki!
Wypełnij ankietę znajdującą się po prawej stronie bloga --->
CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!


sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 16.

Siedziałam w aucie milcząc przez całą drogę. Obserwowałam miasto za miastem, przez które przejeżdżałam. W tym momencie poczułam się źle. Obiecałam mamie, że będę ją wspierać w tym trudnym okresie, a tymczasem sama uciekam. Czuję się podle, jak egoistka. Justin również się nie odzywał. Może i to lepiej, wiedział pewnie, że nie mam teraz głowy do rozmów. Ciągłe patrzenie przez szybę tylko nasiliło moją chęć snu. Ułożyłam się najbardziej wygodnie jak tylko było to możliwe i powoli odpływałam z wielkim poczuciem winy.
Justin
Serce mi pęka, gdy widzę ją w takim stanie... Nie chciałem aby to wszystko tak się potoczyło. Pieprzony Jack musiał się wmieszać... Teraz najważniejsza jest ona i jej bezpieczeństwo, którego jestem zobowiązany dotrzymać. 
Znużony męczącą podróżą postanowiłem zatrzymać się na pobliskiej stacji benzynowej i chwilę odpocząć. Do końca drogi zostało nam jeszcze dobre 7 godzin. Poczułem wibracje w kieszeni i wyjąłem telefon.
- Halo? - odebrałem.
- Justin? No cześć stary, gdzie jesteś z tą laską? - zapytał.
- Christian, jeszcze nie dojechaliśmy, zostało nam dobre 7 godzin. To nie takie proste. - mruknąłem.
- Dobra, jak będziecie na miejscu to daj znać. - powiedział i się rozłączył.
Christian to mój przyjaciel z Californii. Gdy spędzałem tu wakacje, to tylko z nim. Jest dla mnie jak brat.
Zdecydowałem się przespać 2 godziny, aby w dalszej podróży jechać bezpiecznie. 
Obudziły mnie krzyki Chanel, a raczej piski.
- Chan, spokojnie! - krzyczałem próbując ją obudzić. Miała koszmar. - Chanel, obudź się! - potrząsnąłem dziewczyną, aż w końcu podniosła powieki i spojrzała na mnie przerażona. Nie musiałem pytać, co jej się śniło, wiedziałem, że to było spowodowane moją winą i bez zastanowienia przytuliłem dziewczynę do swojej klatki piersiowej.
- Justin, możemy jechać dalej? - spytała drżącym głosem.
- Tak, już. - odpowiedziałem i spojrzałem na zegarek, gdzie widniała 3 nad ranem.
Dziewczyna odsunęła się ode mnie i usiadła wyprostowana na miejscu pasażera otulając się kocem.
- Potrzebujesz coś ze sklepu? - zapytałem.
- Nie, dzięki. - mruknęła.
To był dla mnie znak, że nie warto dalej rozwijać żadnych tematów. Odpaliłem silnik i wyjechałem z parkingu kierując się do naszego celu.

Chanel
To jest dla mnie trudniejsze niż mogłam przewidzieć. Zostawiłam swoją rodzinę, prawdopodobnie już nigdy ich nie zobaczę. Nie ujrzę uśmiechu mamy, nie zobaczę braci, nie pożegnałam się nawet z Madison i Nicoll. Sądzę, że one najlepiej z wszystkich przeżyją mój wyjazd. Czy aby na pewno dobrze postąpiłam? Zostawiając to wszystko dla chłopaka? To brzmi banalnie, ale taka jest prawda. A co jeżeli mu się znudzę w Californii i znajdzie sobie inną dziewczynę, a mnie karze się wynosić? Nie mogę dopuścić do siebie tej myśli, to zbyt drastyczne. Nie wiedziałam, że ten ostatni tydzień aż tak dotkliwie przeżyję. To miało zupełnie inaczej wyglądać. Milczałam tak przez kilka godzin, aż dotarło do mnie, że nie mogę się nad sobą cały czas użalać, muszę Justinowi pokazać, że jestem silna mimo tych wydarzeń. 
- Przepraszam. - wydusiłam.
- Za co? - chłopak zmarszczył brwi nie bardzo rozumiejąc.
- Za moje zachowanie, powinnam Ci pokazać, że jestem silna, ale od teraz będę. - szepnęłam.
- Czy Ty siebie słyszysz? Według mnie jesteś najsilniejszą dziewczyną jaką znam! - powiedział. - Nie sądziłem, że tyle przetrwasz, a tymbardziej, że poddasz się rozłące z rodziną. - dodał.
- Będę do nich pisać, będą wiedzieć, co u mnie, tylko szkoda, że ja nie. - szepnęłam czując gulę w gardle.
Weź się Chanel opanuj! Musisz być silna! Pokaż mu na jaką twardą laskę trafił!
Po jakimś czasie ujrzałam znak "California", ale Justin powiedział, że i tak mamy jeszcze spory kawałek to domku nad oceanem. Poprosiłam chłopaka, aby włączył radio i puścił jakieś piosenki. Zgodnie z moim poleceniem tak zrobił, a mi od razu uśmiech wkradł się na twarz. Uwielbiałam ten kawałek. Przypominał mi wszystko miłe chwile spędzone tutaj. Może to dziwne, ale takie momenty się zdarzały. Oparłam głowę o zagłówek i wczułam się w ten stan błogości i melancholii. Po około 3 godzinach prawdopodobnie dojechaliśmy. Szatyn zaparkował auto i z niego wysiadł, na co zareagowałam tym samym. Gdy wysiadłam z samochodu, dotarł do mnie szum oceanu, śpiew mew i to czyste, świeże powietrze. Poczułam się jak w raju. Nigdy nie byłam w tym miejscu.
- Tu jest pięknie. - szepnęłam.
- To poczekaj, aż zobaczysz domek. - powiedział chłopak chwytając moją dłoń i prowadząc w kierunku posiadłości.
Posiadłość była piękna, zielona trawa idealnie współgrała z rosnącymi kwiatami, które widziałam po raz pierwszy. Skalisty strumyk, z którego leciała woda, pnącza oplatające dom, a to wszystko było ogrodzone żywopłotem, więc mieliśmy wystarczająco dużo prywatności. Brązowooki otworzył drzwi i jako dżentelmen wpuścił mnie pierwszą. Rozejrzałam się i to wszystko było idealne, chyba aż za bardzo. Kręcone schody prowadzące na piętro, duża kuchnia, przytulny salon i taras. Rzuciłam się chłopakowi na szyję.
- Dziękuję. - szepnęłam wtulając się w niego mocniej.
- To ja dziękuję, że jesteś tu ze mną. - uśmiechnął się gładząc mnie po plecach. - Jak się czujesz? Rana już nie boli? - zapytał.
- Nie jest najgorzej, czuję tylko lekkie ukłucie. - uśmiechnęłam się delikatnie na co chłopak pocałował mnie w policzek.
- Pójdę po walizki. - powiedział i wyszedł z domku.
Ja w tym czasie postanowiłam przeczesać teren poczyniając od piętra, więc dość zwinnym krokiem znalazłam się na górze. Były tu trzy pokoje i toaleta. Jeden z nich na pewno będzie naszą sypialnią. Naszą? Właśnie... Będziemy razem spać? O kurde. Zeszłam na dół i zobaczyłam Justina rozmawiającego z jakimś przystojnym mężczyzną. Podeszłam będąc ciekawa kim jest owy chłopak.
- Cześć. - uśmiechnęłam się do obcego mężczyzny.
- Heeeej. - odpowiedział dokładnie mnie lustrując. - Nie powiedziałeś, że masz TAKĄ dziewczynę. - zwrócił się do Justina stawiając nacisk na słowo.
- Chanel jestem, miło mi. - uśmiechnęłam się.
- Christian. - puścił oczko i ucałował moją dłoń.
- Christian, idź do domu sprawdzić czy Cię tam nie ma. - syknął Justin.
- Oh. - przewrócił oczami. - Nie zmieniłeś się. - parsknął śmiechem. - To do później. Pa Chanel. - dodał i się oddalił.
Weszłam do środka, a Justin za mną. Co to było? Dlaczego się tak zachował? O co mu chodzi?
- Co to do cholery było? - syknęłam.
- Nic. - wzruszył ramionami biorąc torby i zanosząc je na górę.
Nie chciałam mu tego puścić płazem. Nie tym razem.
- Nie udawaj, okej? - powiedziałam zakłądając ręce na piersi. - Dlaczego go tak potraktowałeś? Jesteś zazdrosny? - prychnęłam przewracając oczami.
Chłopak się wyprostował i odwrócił w moim kierunku. Pchnął delikatnie na ścianę, uważając na moją dość świeżą ranę i wpił się w usta.
- Uwierz, że gdybyś była w pełni sprawna, to byłabyś już na tym łóżku, całkiem naga i pode mną. - szepnął w moje usta, a dłonią zjechał na tyłek delikatnie go ściskając, następnie się odsunął i powrócił do poprzedniej czynności.
Spoglądałam na niego oszołomiona.
- Dzisiaj idziemy na ognisko organizowane przez Christiana, którego zdążyłaś poznać. - powiedział rozpakowując swoją torbę.
- Nie mam w czym iść. - mruknęłam.
Nie mam tu wielu rzeczy. Jeszcze nie wszystko zostało przywiezione z Southampton do Cambridge, a mnie już tam nie ma.
- Możemy pojechać na zakupy jeśli chcesz. - przewrócił oczami.
- Nie, nie dzisiaj. Nie mam do tego głowy. - szepnęłam wychodząc z pomieszczenia.
Na dole poczułam burczenie w brzuchu. To był znak, że najwyższy czas coś zjeść. Otworzyłam lodówkę, która o dziwo była cała napełniona jedzeniem. Nie przejmując się zbyt tym faktem wyjęłam potrzebne produkty i zrobiłam kilka kanapek, może Justin też będzie chciał. Zdecydowałam się zjeść posiłek na świeżym powietrzu. Wyszłam na balkon, z którego był wspaniały widok na plażę i wodę. Usiadłam na wiklinowym krześle i zabrałam się za jedzenie. Ludzie wyglądali na szczęśliwych, spełnionych i jakby właśnie o takie życie im chodziło. Pogoda tu jest przez cały rok prawie identyczna. Czasami występują wahania temperatury, ale rzadko dochodzi do deszczu. Sezon letni cały czas tu trwa. Ciepły wiatr okrywał moją skórę, powodując delikatną gęsią skórkę. Mimo wszystko czułam, że tu czeka nas lepsza przyszłość. Czułam się wolna i z każdą minutą bardziej szczęśliwa. Za dwa miesiące będę oficjalną 17-stką. Czego sobie będę życzyć? Unormowania życia, przede wszystkim...
- Chan? - usłyszałam wołanie Justina.
- Tu jestem. - krzyknęłam.
- Rozpakowałem już torby. - powiedział siadając po przeciwnej stronie biorąc kanapkę. - Podoba Ci się tutaj? - zapytał.
- Jest pięknie. Nie sądziłam, że istnieje takie miejsce na ziemi, gdzie może być tak idealnie. - rzekłam uśmiechając się.
- Cieszę się. Jesteś piękna jak się uśmiechasz. - powiedział chwytając moją dłoń i gładzać knykcie. 
Zarumieniłam się. Znowu.
- Jak się rumienisz to również jesteś piękna. - zaśmiał się puszczając oczko na co przewróciłam oczami.
Przez resztę dnia rozmawialiśmy o wszystkim. O nas, o tym cudownym miejscu. Justin opowiadał o swoim dzieciństwie jakie tu spędził. Zazdrościłam mu tych wspomnień. Moje to były jedynie blok mieszkalny, tartak i tak w kółko. Dochodziła 21, powoli zaczynało się ściemniać, więc wypadało zacząć się szykować na ognisko, na które nie miałam zbyt dużej ochoty, ale chciałam zrobić Justinowi przyjemność. Wygrzebałam z szafy jakieś letnie rzeczy po czym wzięłam prysznic i przebrałam się. Gotowa zeszłam na dół, gdzie Justin biegał jeszcze po kuchni jak szalony w poszukiwaniu... czegoś. 
- Co ty robisz? - zapytałam schodząc po schodach.
Chłopak spojrzał w moją stronę i zatrzymał się.
- Nie wyglądasz zbyt kusząco? - zapytał falując brwiami. - To znaczy dla mnie zawsze możesz tak chodzić, ale wiesz... Tam będą też inni faceci. - przewrócił oczami i podszedł do mnie obejmując mnie w talii.
- Hm, jeżeli będziesz mnie pilnował to chyba nic mi się nie stanie, prawda? - zapytałam puszczając oczko i cmokając go w nos. - Czego szukasz? - dodałam.
- Aa, no właśnie. - szatyn mnie puścił i dalej zaczął poszukiwania. - Piwa szukam. - powiedział. - Christian mówił, że kupił, ale za cholere nie powiedział, gdzie je schował. - dodał.
- Oh, faceci. - przewróciłam oczami.
- Jeeest! - krzyknął szczęśliwy chłopak wyciągając z szafki 3 czteropaki alkoholu. - Możemy już iść. - powiedział szczerząc się.
Nawet nie zdążyłam ocenić jego wyglądu, a wyglądał naprawdę dobrze.
Daleko nie musieliśmy iść. Zauważyłam płonące ognisko i około 10 osób łącznie z Christianem, który do nas machał. 
- Siema stary! - krzyknął jakiś chłopak, a Justin zaczął się witać z wszystkimi po kolei.
- To jest Chanel. - przywitał mnie z wszystkimi.
Podeszliśmy jeszcze bliżej, gdzie siedziało dwóch chłopaków w towarzystwie dziewczyn. Czułam ich wzrok na sobie. Mimo iż jestem kulturalną osobą, przywitałam się z Megan i Anastasią. Siedzieliśmy razem wokół ogniska i rozmawialiśmy. Polubiłam ich, nawet dziewczyny. Wydały się miłe. Megan jak się okazało pochodzi z Southampton, a Anastasia ma tam kuzynkę. Kiedy chłopcy oddalili się po alkohol, zostałam wyłącznie z dziewczynami.
- Justin to skarb, ciesz się, że na niego trafiłaś. - uśmiechnęła się Anastasia.
- Wiem. - przytaknęłam. - Znacie go dłużej niż ja, opowiedzcie mi o nim. - nalegałam.
Dziewczyny zaczęły mówić mi różne historie związane z Justinem, jak się okazało, również wiedziały o jego interesach, ale pomijając to, wspominały go jako dobrego brata, który w każdej sytuacji potrafi wesprzeć.
- Jesteśmy! - krzyknął Christian.
- Gdzie Justin? - zapytałam.
Chłopak wskazał palcem za siebie, gdzie szatyn zataczał kółka i krzyczał coś w niebogłosy. No świetnie. 
- Justin, chodź tu! - krzyknęłam.
- Chanel! Kocham Cię! Chodźmy się kochać! - chłopak dalej krzyczał i szedł w kierunku wody.
- Justin wracaj tu! Jesteś pijany! - krzyczałam do chłopaka próbując go zatrzymać.
- Nie! Nigdzie nie idę jeśli nie będziesz się ze mną kochać. - kręcił głową.
- Nie żartuj sobie! Wracaj tu. - stanęłam na brzegu próbując go sprowadzić spowrotem. - Proszę Cię, chodź tu, jesteś pijany. - dodałam.
- Nie, jeśli nie będziesz się ze mną kochać. - powiedział smutnym tonem.
W tym momencie do głowy przyszedł mi pewien plan, który mógł się powieść.
- Justin, ale jeśli chcesz się kochać to musimy iść do domu, bo na plaży na pewno nie. - zaśmiałam się, a reszta przy ognisku zaczęła gwizdać. 
Oni naprawdę w to uwierzyli?! 
- Poważnie? - chłopak spojrzał na mnie szczerząc się i jakby od razu wytrzeźwiał.
- Taak, chodź na brzeg, woda jest zimna. - nakazałam.
Szatyn się wyprostował i najszybciej jak tylko potarfił zjawił się koło mnie.
- To co, idziemy? - poruszył brwiami pytając.
- Tak, tak... - machnęłam ręką do reszty, że muszę zająć się brązowookim na co tylko odmachali.
Kiedy szliśmy w kierunku domku, Justin majaczył coś do siebie, co wyglądało komicznie. Gdy weszliśmy do środka, gwałtownie zostałam pchnięta na ścianę, a szatyn uderzył swoimi ustami w moje intensywnym pocałunkiem.

zmiana w zakładce "bohaterowie" xx

Wypełnij ankietę znajdującą się po prawej stronie bloga ---->
CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!
Widzę tu komentarze, następny rozdział pojawi się jak będzie ich ponad 10:))


wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział 15.

- Co? - szepnęłam przykładając dłoń do ust. Czułam napływające łzy do moich oczu. Nagle zrobiło mi się duszno. Postanowiłam wstać, ale moje nogi odmawiały posłuszeństwa. 
- Chanel, kochanie. Proszę Cię, daj wytłumaczyć. - kobieta złapała moją drugą dłoń gładząc knykcie.
- Co Ty chcesz mi wytłumaczyć?! Nie jestem Twoją córką, nie jesteś moją matką! Thomas z Matthiasem nie są moimi braćmi! Jestem dla was obca! - krzyknęłam wyrywając dłoń od matki/ kobiety i pobiegłam do swojego pokoju.  Zamknęłam drzwi na klucz, aby nikt nie próbował się dobijać. Położyłam się na łóżku i zaczęłam płakać.
Gdy się uspokoiłam i przetworzyłam te wszystkie wydarzenia, zrozumiałam, że ta kobieta, która nas nachodziła, to moja biologiczna matka... A ja? Nie nazywam się Chanel, tylko Rosalinda. 
Szlochałam tak jeszcze przez kilka minut, aż nie usłyszałam spadającego dzbanka na podłogę w moim pokoju. Szybko się podniosłam i zobaczyłam ciemną postać zbliżającą się w moją stronę. Przeraziłam się.
- Twój chłoptaś nie potrafi uważnie słuchać, więc w tym momencie Ty postarasz się mu przemówić do rozsądku. - powiedziała postać stojąca nad moim łóżkiem. Po głosie mogłam wnioskować, że był to mężczyzna, a głos wydawał się być znajomy.
- Co? Kim jesteś? - odsuwałam się najdalej jak mogłam, jednak ściana za moimi plecami uniemożliwiała mi ucieczkę.
- Mnie nie musisz się bać słonko, powinnaś mojego szefa, który zlecił mi porwanie Ciebie. - parsknął śmiechem  i chwycił mocno za mój nadgarstek.
- Auć! To boli! - krzyknęłam próbując się wyrywać jego uściskom.
Mężczyzna w kominiarce zatkał mi buzie białą, nasączoną jakąś substancją chustką, przez co natychmiast zasnęłam.
Ocknęłam się i od razu do moich nostrzy dotarł zapach dymu tytoniowego. Otworzyłam oczy i poczułam strach i zdenerwowanie jednocześnie. Rozejrzałam się i spostrzegłam, że jestem uziemiona. Ręce miałam związane prawdopodobnie taśmą, a nogi przywiązane do krzesła. Do moich oczu napłynęły łzy.
- Oo, śpiąca królewna raczyła się obudzić. - podszedł do mnie ciemny brunet o wysokiej posturze łapiąc za mój podbródek. - Jestem Jack, a Ty kochanie zapewne Chanel. - przysunął się bliżej sunąc nosem wzdłuż mojej szyi.
Jack? To ten szef Justina z gangu? Gdzie ja jestem?!
- Czego chcesz? - syknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Oo, ostra sztuka. - oblizał usta spoglądając na mnie. - Mianowicie nie chcę niczego od Ciebie, tylko od Twojego kochasia. - puścił oczko.
Od Justina? Niczego nie rozumiałam.
- Twój chłopak już dawno dostał ode mnie ostrzeżenie. Nie posłuchał się, więc musi ponieść karę, to znaczy, albo on, albo ty. - zaśmiał się poprawiając grzywkę.
- Więc dlaczego mnie w to mieszacie?! - krzyknęłam, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
- To proste. Jest w Tobie zakochany i z tej pieprzonej miłości zrobi dla Ciebie wszystko. Więc teraz ładnie do niego zadzwonisz i powiesz, że jesteś z Jack'iem. - uśmiechnął się podając mi telefon, gdzie był już wybrany numer Justina.
- Halo? - odezwał się głos w słuchawce.
- Justin? - spytałam drżącym głosem.
- Chan? Co się stało? Skąd Ty dzwonisz? - zapytał podniesionym tonem głosu.
- Justin, proszę Cię, pomóż mi. - szlochałam. - Jestem z Twoim szefem Jack'iem, on... On mnie porwał. - powiedziałam łamiącym głosem spoglądając na mężczyznę tuż nade mną.
- Chan, daj mi tego sukinsyna do telefonu. - syknął przez słuchawkę, a ja posłusznie podałam telefon mężczyźnie.
Uważnie słuchałam ich rozmowy chcąc wychwycić chociaż jej połowę, niestety bez skutku. W Jack'u było widać rozbawienie. Po skończonej rozmowie mężczyzna wcale się nie odezwał, tylko od razu się oddalił.
Po kilku minutach usłyszałam dźwięk nadjeżdżającego auta z nadzieją, że był to Justin, pomyliłam się... Do sali wszedł James. On też jest przeciwko mnie?
- Zaraz się tu zjawi. - podszedł do mnie uśmiechając się. - Poza tym miło mi Cię poznać Chanel. Nie wiedziałem, że syn mojego brata ma taki dobry gust. - poruszył brwiami, co spowodowało, że zachciało mi się wymiotować.
- Gdzie ona jest?! 
Podniosłam głowę i ujrzałam Justina szarpiącego się przed wejściem z jednym z mężczyzn, którego jeszcze nie poznałam i chyba nie poznam... Usłyszałam strzał z broni przez co się przeraziłam. Nagle Justin wbiegł do środka z uniesioną bronią. Widząc mnie od razu ją opuścił i podbiegł do mnie uwalniając mnie.
- Wszystko w porządku? Nic Ci nie zrobili? - szepnął. - Przepraszam kochanie, nie chciałem aby tak to wyszło. - przytulił mnie do siebie.
- Spokojnie Justin, po prostu zabierz mnie stąd. - szlochałam.
- Gdzie się wybieracie gołąbeczki? - zapytał klaszcząc w dłonie Jack.
- Nie Twój gówniany interes! - Justin wyjął z kieszeni spodni zwinięte w rulonik pieniądze i rzucił je do Jack'a.
- Dobrze wiem, że chciałeś kasy, ale czemu ją w to mieszasz do cholery?! - krzyknął chowając mnie za sobą.
- Jest dobrą sztuką, nie dziwię się, że z nią jesteś. - zaśmiał się. - Ale mówiłem Ci, żebyś się z nią nie spotykał, wręcz Ci zabroniłem... Nie posłuchałeś, więc musisz ponieść karę. - złożył ręce w geście modlitewnym i spojrzał na szatyna.
O czym on mówi? 
- Co ty pieprzysz? - syknął brązowooki.
Jack sięgnął do tylnej kieszeni i wycelował broń w Justina. Serce podeszło mi do gardła. 
- Nie, zostaw go. - szepnęłam wychodząc przed Justina.
- Ha, spójrzcie na to! Biedna mała dziewczynka broni gangstera z miłości. - zaśmiał się dalej celując pistoletem, tym razem we mnie.
- Chan, nie. - Justin chwycił mój nadgarstek.
Jack spojrzał na mnie i wystrzelił... W tym czasie Justin zrobił to samo trafiając go w pierś, przez co upadł na ziemie. Poczułam ukłucie w okolicach brzucha. Gdy dotknęłam miejsce bólu poczułam jeszcze większy skurcz i zorientowałam się, że zostałam postrzelona. 
- Justin. - szepnęłam.
Chłopak natychmiast zjawił się przede mną, widząc ranę, próbował zatamować krwawienie. Poczułam się słabo i ostatnie, co pamiętam to sanitariuszy i migoczące światła karetki...
Poczułam ostry ból brzucha, gdy otworzyłam oczy ujrzałam szatyna siedzącego koło mojego łóżka. Wyglądał słodko i niewinnie. Rozejrzałam się i zobaczyłam aparaturę, do której byłam podłączona, w tym momencie nie miałam najmniejszych wątpliwości, że byłam w szpitalu. 
- Hej. - szepnął szatyn widząc, że nie śpię i ucałował moje czoło.
- Cześć. - mruknęłam próbując się poruszyć bez czucia bólu, na marne.
- Co się stało? - zapytałam spoglądając na brązowookiego.
- Jack trafił do innego szpitala, jeden z jego ochroniarzy nie żyje. - odpowiedział. - Lekarze mówili, że zlecą jeszcze dodatkowe badania i za 3 dni powinnaś wyjść, ale bez wykonywania zbędnych ruchów. - dodał.
- Hm, okej. - mruknęłam.
A co z moją mamą? Ona nie wie? 
- Zadzwonić po Twoją mamę? - zapytał.
- Nie. Jestem adoptowana. - szepnęłam i poczułam narastającą gule w gardle.
- Co? - zapytał zszokowany moim wyznaniem.
- To co słyszałeś. Nie nazywam się Chanel tylko Rosalinda. Moją biologiczną matką jest ta kobieta, którą wtedy widziałeś na moim podwórku z moją zastępczą. To pokręcone. - szlochałam.
- Shh, spokojnie skarbie. - ucałował mój policzek nie narażając mnie na zbędny ból. - Chan, nie wiem jak Ci to powiedzieć... - przerwał. - Muszę wyjechać. - szepnął.
- Co takiego? Gdzie? Na jak długo? - zapytałam spoglądając w jego czekoladowe oczy. 
- Na zawsze. - mruknął uciekając wzrokiem.
- Co? Nie zrobisz mi tego. Nie, Justin! Nie pozwolę Ci na to! - powiedziałam nieco uniesionym głosem.
- Tylko wtedy dadzą Ci spokój. Zrozum, to dla Twojego bezpieczeństwa. - powiedział. - Spójrz przez co przeszłaś! Mogłaś zginąć! Nie darowałbym sobie tego, gdyby coś poważnego Ci się stało. - spojrzał na mnie, a pojedyncza łza spłynęła po jego policzku.
- Justin, wiem w co się wpakowałam. Nie zamierzam Cię zostawiać z tym samego. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. - pogładziłam dłonią jego policzek próbując go uspokoić. - Gdzie ty, tam i ja. - szepnęłam.
Do sali wszedł lekarz.
- Dzień dobry, widzę, że czuje się pani już lepiej. Pani wyniki są dobre poza jednym. - przerwał.
- To znaczy? - spojrzałam na doktora.
- Rezonans wykazał pewne nieprawidłowości w okolicach mózgu. Ponowiliśmy próbę, jednak tym razem nic nie wykazało. Proponuję zrobić kolejne prześwietlenie, tak dla upewnienia. - dodał. 
- Dobrze. - kiwnęłam głową.
- Proszę mi powiedzieć, bierze pani jakieś leki czy antybiotyki? - zapytał.
- W zasadzie tak. Kilka miesięcy temu miałam straszne bóle głowy, wręcz nie do wytrzymania. Wtedy byłam na pogotowiu, przypisali mi jakieś ampułki i dostałam skierowanie do specjalisty. - rzekłam.
Lekarz dokładnie notował moje słowa, czułam się jak na przesłuchaniu, które zapewne mnie czekało...
- Czy może pani powiedzieć kim był ten specjalista? - zapytał unosząc brwi.
- Tak, dr. Colinn. On również nic nie znalazł. - powiedziałam wyprzedzając lekarza.
- Dobrze, dziękuję panno Steff. - powiedział wychodząc.
Co? Jaka Steff?
- Podałem błędne nazwisko. - powiedział szatyn.
- Dlaczego? - zapytałam zdezorientowana.
- Chyba nie chcesz, żeby Twoja rodzina się o tym dowiedziała czy ludzie ze szkoły? Musiałem podać fikcyjne. - dodał, a ja przewróciłam oczami.
- Gdzie mój telefon? - spytałam, a chłopak od razu wyjął go z kieszeni podając.
Spojrzałam na wyświetlacz, gdzie widniało 17 nieodebranych połączeń od mamy. Zapewne się martwi i sądzi, że uciekłam, choć tak naprawdę zostałam porwana.
- Nie powinnaś się teraz z nikim kontaktować. - przerwał. - Chanel, powracając do naszej rozmowy. - wiedziałam, o co mu chodziło.
- Nie Justin, nie zostawię Cię samego, nie chcę Cię stracić. - powiedziałam. - Kocham Cię. - te słowa niekontrolowanie wypłynęły z moich ust.
- Też Cię kocham skarbie, nawet sobie tego nie potrafisz wyobrazić. - szepnął gładząc mój policzek. 
- Dlatego jest tylko jedno wyjście. - chłopak spojrzał na mnie marszcząc brwi. - Jadę razem z Tobą. - dodałam.
Tydzień później...
Mój pobyt w szpitalu znacznie się przedłużył. Lekarze musieli zrobić dokładne badania mojej czaszki. Jednak dalej nic nie wykryli, a ja z dnia na dzień czułam coraz częstszy ból głowy. Mimo wielu prób chłopaka do przekonania mnie abym zmieniła zdanie, ja pozostałam przy swoim. Dzisiaj wychodzę ze szpitala pod nazwiskiem Steff i mam 19 lat. Dziwne, że wszyscy są tak łatwowierni. Szatyn spędzał u mnie tyle czasu ile tylko mógł, czasami zostawał nawet na noc. Z Justinem doszliśmy do wniosku, że uciekniemy do Californii. Ciotka zostawiła jego zmarłej matce w spadku posiadłość. Idealne miejsce na rozpoczęcie nowego startu. Najgorsze będzie dla mnie pożegnanie z mamą i braćmi. Co z tego, że to nie jest moja biologiczna matka, kocham ją jak własną. To ona poświęciła mi swoje życie, zaopiekowała się mną. Gdyby nie ona kto wie, gdzie bym się teraz znajdowała. Za to będę jej do końca życia wdzięczna. W drodze do domu po zabranie najpotrzebniejszych rzeczy pisałam na kartce list pożegnalny dla mamy i chłopców. Będę za nimi tęsknić. Nie mogę się jeszcze samodzielnie poruszać, więc Justin dotrzymuje mi towarzystwa na każdym kroku. Gdy tylko weszłam do swojego pokoju, od razu uderzyły we mnie wspomnienia. Zamek w drzwiach był rozwalony. No tak... Tamtej nocy się zakluczyłam.
- Weź tylko najpotrzebniejsze rzeczy. - powiedział siadając na łóżku.
Wszystko, co tu się znajduje jest dla mnie najpotrzebniejsze. Sięgnęłam po torbę i zaczęłam wpakowywać do niej wszystkie ubrania jakie dałam radę pomieścić, wzięłam laptopa, kosmetyki, zdjęcia z półki, aby przypominały mi o bliskich i na sam koniec napisałam pożegnalny list.
" Cześć mamo.
Wiem, że na pewno bardzo się o mnie martwisz, ale nie musisz już się bać. Jestem bezpieczna, bo nie jestem sama. Mam wsparcie. Niestety nie mogę Ci powiedzieć dzięki komu. 
Odchodzę... Ale nie dlatego, że dowiedziałam się tej prawdy, która mną wstrząsnęła, wręcz przeciwnie. Odchodzę, bo gdybym została, nie byłabym tu bezpieczna. W tym miejscu jestem powiązana w pewne sprawy, które nie należą do najbardziej legalnych. Chcę Ci podziękować za te wspaniałe 16 lat, kiedy mnie wychowywałaś i cieszę się, że właśnie na taką matkę trafiłam, bo jesteś prawdziwym skarbem. Będę cholernie tęsknić, ale nie mogę zostać mimo wszystko. Od czasu do czasu napiszę list, ale proszę Cię, nie odpowiadaj na nie. Powiedz chłopcom, że bardzo ich kocham i aby o mnie pamiętali. Kocham was i dziękuję za tę rodzinną, wspaniałą miłość, którą mnie darzyliście. Może kiedyś wrócę.
Wasza Chanel."
List położyłam na kuchennym stole i złożyłam na nim delikatny całus. Łzy spływały po moich policzkach, a ja nie umiałam temu zapobiec. Ostatni raz spojrzałam na mieszkanie i wyszłam z niego razem z Justinem...

wybaczcie za jakiekolwiek błędy xx




CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!
Zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga --->




sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 14.

Weszłam do domu i... Nikogo nie było. Zdjęłam buty, odwiesiłam kurtkę i zmierzyłam w kierunku kuchni. Na kuchennym krześle siedział nie kto inny jak Chris.
- Dopiero wstałaś? - zapytał na "powitanie".
To nikt nie wie, że dopiero wróciłam? Uff.
- Yy, tak. - mruknęłam unikając wzroku. - Gdzie mama? - zapytałam.
- Pojechała po Twoich braci. - powiedział.
I jego zostawiła samego w domu? Czy ona jest niepoważna?! Jak można ledwo poznanemu facetowi tak bezmyślnie i bezgranicznie ufać?!
- Co będziesz jeść? - zapytał.
- Um, w zasadzie to będę tylko herbatę pić. - odpowiedziałam nieco zirytowana.
- Okej, mi też możesz zrobić przy okazji. - rzekł.
Czy to są jakieś żarty? Mam mu usługiwać? Może jeszcze zrobić kanapki?
Nic nie odpowiedziałam. Odwróciłam się tyłem i wstawiłam wodę na napój, do swojej szklanki wsypałam cukier, a Pan jeśli pija słodką herbatę to sam sobie posłodzi... Co za tupet.
- Proszę. - szepnęłam stawiając herbatę na stół i ruszyłam w kierunku swojego pokoju.
- Nie wypijesz ze mną tutaj? - zdziwienie było wyczuwalne w jego głosie.
- Nie. Mam coś do zrobienia. - szepnęłam idąc przed siebie.
Może jeszcze porozmawiamy o tym jak to byłoby, gdyby się do nas przeprowadził i stworzylibyśmy cudowną kochającą się rodzinę... W oczach zebrały mi się łzy na wszystkie wspomnienia jakie były związane z tatą. Brakowało mi go. Mimo tego, co zrobił, brakowało mi go. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Poczułam wibracje telefonu będąc na górze. Podeszłam do łóżka i spojrzałam na wyświetlacz. Ojciec.
Dobre 10 sekund zastanawiałam się czy odebrać. Chciałam z nim porozmawiać, ale z drugiej strony coś mnie trzymało w pewności, aby tego nie robić.
- Halo. - szepnęłam.
- Chanel? Córciu, co u Ciebie kochanie? - powiedział troskliwym tonem.
- Wszystko w porządku. - poczułam gulę w gardle i czułam, że długo nie wytrzymam.
- Na pewno? Czuję, że coś się dzieje. - mruknął.
- A co ma się dziać? - zapytałam.
- Martwię się skarbie. Nie chcę tracić z wami kontaktu.
Wszystkie emocje, które czułam wcześniej, nienawiść, żal, obrzydzenie... Wszystko wróciło. Nagle słowo tęsknota i współczucie nie istniały dla mnie.
- Jakby Ci na nas zależało byś tego nie robił! Żałuję, że odebrałam ten cholerny telefon! - krzyknęłam do słuchawki po czym rozłączyłam się.
Popierdolone to wszystko. Dosłownie.
Postanowiłam wziąć przysznic, aby odreagować. Sięgnęłam z szafki czyste ubrania i zmierzyłam w kierunku toalety.
Położyłam się na łóżku zalewając się łzami i postanowiłam się zdrzemnąć, czułam zmęczenie po wczorajszym wieczorze.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Otworzyłam oczy, podniosłam się i podeszłam aby je otworzyć.
- Chanel, ktoś chce z Tobą się widzieć. - powiedział Chris.
- Już idę. - mruknęłam.
On tu ciągle siedzi? Upierdliwy typ.
Zeszłam na dół, a w progu ujrzałam tą samą kobietę, która wcześniej kłóciła się z mamą.
- Dzień dobry. - powiedziałam.
- Rosalinda? - szepnęła przykładając dłoń do ust.
- Słucham? - nie rozumiałam tej kobiety.
- Jest Twoja matka? - powiedziała z powagą spoglądając na mnie całą. Czułam się niekomfortowo.
- Nie, nie ma. Przekazać coś? - zapytałam.
- Możesz powiedzieć, że byłam tu i jeszcze wrócę Rousi. - dodała oddalając się.
Przeszły mnie ciarki... To groźnie zabrzmiało. Dlaczego powiedziała na mnie Rousi? Nic nie rozumiem. Mam nadzieję, że mama jakoś mi to wyjaśni. Weszłam do środka zamykając drzwi. Chris stał koło schodów patrząc na mnie.
- Wszystko w porządku? - spojrzał na mój wyraz twarzy, który raczej nie był spokojny.
- Taa, jak najbardziej. Pójdę do siebie. - szepnęłam.
- Mama pisała, że zaraz będzie. Są już chyba w mieście. - dodał.
- Zejdę jak przyjadą. - powiedziałam idąc na górę.
Usiadłam na łóżku chowając twarz w dłoniach. Kim jest ta kobieta? Powinnam się bardziej pilnować od kiedy Justin mi o wszystkim opowiedział. Zrozumiałam, że tu nie ma żartów. Rozmyślając usłyszałam głosy dochodzące z dołu. Mama wróciła. Zeszłam szybko na dół malując na twarzy sztuczny uśmiech.
- Cześć wam. - uśmiechnęłam się.
- Chanel, witaj słonko. - uściskała mnie kobieta. - Jak było na zabawie? - zapytała.
Lepiej abyś tego nie wiedziała...
- W porządku, szybko wróciłam. - przewróciłam oczami.
Podeszłam do chłopców i mocno ich wyściskałam.
- Fu, mamo! - krzyknęli. - Chanel chyba coś się stało bo nas przytula! - obaj zaczęli się wyrywać z uścisku, aż sama ich wypuściłam.
- Chanel, pomożesz mi wypakować zakupy? - zapytała rodzicielka.
- Tak, już idę. - zarzuciłam na siebie kurtkę i wyszłam z domu.
Kiedy stanęłam koło mamy uznałam, że to najlepszy moment aby zapytać ją o tę kobietę, która dzisiaj tu była.
- Mamo. - zaczęłam. - Była tu dzisiaj ta kobieta, z którą wcześniej się kłóciłaś. - dopowiedziałam.
Jajka, które rodzicielka trzymała w ręku upadły na ziemię rozbijając się. Czy coś nie tak powiedziałam?
- Coś mówiła? Czego chciała? Rozmawiałaś z nią? - wyraz jej twarzy wydawał się być spanikowany i wystraszony. Dlaczego?
- Mówiła, że tu jeszcze przyjdzie i jedyne co mnie najbardziej zaskoczyło to powiedziała do mnie Rousi. - powiedziałam zszokowana.
- Rousi? Pff, też mi coś. Pewnie była pijana, albo zwyczajnie się pomyliła, różnie bywa. - machnęła ręką zamykając samochód. 
- Nie mamo. Wiem, że coś jest na rzeczy, dlatego proszę Cię abyś mi powiedziała prawdę. - złapałam kobietę za nadgarstek i spojrzałam głęboko w oczy. Widziałam jak jej oczy wypełniają się łzami, a ona sama była bliska rozpłakaniu się. 
- Chanel, proszę Cię, porozmawiamy później same, dobrze? - szepnęła spoglądając na mnie błagalnym tonem.
Jak zwykle. 
- Idę do Justina. - powiedziałam. - Wrócę wieczorem, jak będziesz miała czas, żeby ze mną porozmawiać. - dodałam. Weszłam do domu, zmieniłam obuwie, wzięłam torebkę wraz z telefonem i gotowa wyszłam z domu.
Kiedy doszłam, zauważyłam Justina na podjeździe koło swojego domu rozmawiającego z jakimś starszym mężczyzną. To nie wyglądało na normalną rozmowę, przypominało bardziej kłótnie. Nie chciałam przeszkadzać w tej niewdzięcznej wymianie zdań, więc stanęłam na chodniku i poczekałam, aż sytuacja się opanuje. Chwilę potem wysoki blondyn odjechał granatowym porsche, a ja wolnym krokiem wkroczyłam na jego posesję.
- Chanel? - zapytał zdziwiony. - Co Ty tu robisz? - podszedł do mnie i złożył delikatny pocałunek na moich wargach. 
- Tak, też się cieszę, że Cię widzę. - przewróciłam oczami.
- Coś się stało? - zapytał. - Widzę, że nie jesteś uziemiona. - zaśmiał się.
- Nikt się nie zorientował, że mnie nie ma. - uśmiechnęłam się. - Czy jeśli do Ciebie przyszłam, to coś musiało się stać? - zapytałam unosząc brew. W sumie stało się.
Chłopak nie odpowiedział tylko weszliśmy do jego domu. Nie było słychać żadnych głosów, więc stwierdziłam, że chłopak jest sam. Justin zaprowadził mnie do swojego pokoju zamykając za mną drzwi. Usiadłam na łóżku i pozwoliłam sobie rozejrzeć się po wnętrzu. Nie było jakoś specjalnie urządzone. Stonowane, przytulne, miło się tu przebywa. 
- A więc o co chodzi? - spojrzał na mnie siadając obok i obejmując mnie.
- Oh, pamiętasz jak kiedyś mnie odwoziłeś i na podwórku moja mama kłóciła się z inną kobietą? - westchnęłam.
- Tak, ale co to ma wspólnego? - zapytał marszcząc brwi.
- Tyle, że ona dzisiaj znowu przyszła, mówiła, że tu wróci, nazwała mnie Rousi, miała dziwne spojrzenie... Justin, przeraziłam się. - poczułam narastającą gulę w gardle.
- Shh, spokojnie. Rozmawiałaś z mamą? - szatyn gładził mnie po plecach dając ukojenie.
- Tak, to znaczy próbowałam. Powiedziała, że wieczorem powie mi całą prawdę, choć i tak jej nie wierzę. - szlochałam. 
Szatyn pocieszał mnie mówiąc ciągle, że wszystko się wyjaśni, że powinnam wrócić i porozmawiać z nią na spokojnie. Kiedy ja nie mogłam! Czułam się odrzucona, miałyśmy się wspierać, miałyśmy być dla siebie jak najlepsze przyjaciółki, a ja nie czuję z nią nawet matczynej więzi. To boli. Bardzo. 
- Justin? - zapytałam, gdy chłopak bawił się moimi kosmykami włosów. - Kim był ten mężczyzna na podwórku? - spojrzałam na chłopaka.
- Yy, James. - wyjaśnił, ale ja dalej nie wiem kto to.
- Jaki James? - powtórzyłam pytanie.
- Jesteś za bardzo ciekawska. - mruknął. - Jest to mojego ojca brat, który też zajmuje się czarną robotą. W zasadzie to dzięki niemu w tym siedzę. Oczywiście ojciec nic o tym nie wie i lepiej niech tak zostanie. - dodał.
- Dobrze Cię traktuje? - szepnęłam.
- Co to za pytanie? - zaśmiał się. - Tu nie liczy się dobre traktowanie. Tu chodzi wyłącznie o wykonywanie roboty i tyle. - rzekł.
- W takim razie po co tu był? - przewróciłam oczami.
- Wypłacił mi pieniądze za ten miesiąc. - mruknął. - Nie chcę już o tym gadać. - wpił się w moje usta całując namiętnie, z pasją, zaangażowaniem, tak jak właśnie chciałam.
Rozmawialiśmy ze sobą jeszcze trochę, gdy dostałam wiadomość od mamy, abym wracała. Poprosiłam brązowookiego aby mnie odwiózł.
Kiedy weszłam do mieszkania kobieta siedziała w kuchni. Bez żadnego zastanowienia weszłam do środka.
- Gdzie Chris? - zapytałam.
- Poszedł już. Chciałam sama z Tobą porozmawiać. - szepnęła, a ja usiadłam na krześle naprzeciw kobiety.
- Okej, więc oczekuję wyjaśnień. - rzuciłam.
- Chanel, na początek chcę, abyś wiedziała, że Cię kocham. Jesteś moim cały sercem i to się nigdy nie zmieni bez względu na wszystko. - szlochała.
- Dlaczego płaczesz? - zapytałam zdezorientowana.
- Najwyższy czas, abyś poznała prawdę. - szepnęła wręczając mi pudełko.
Przysunęłam do siebie szkatułkę, a następnie ją otworzyłam. Wewnątrz znajdowały się zdjęcia i łańcuszek w kształcie serca. Wyjęłam zawartość i dokładnie zaczęłam przeglądać fotografie. Była na nich mała dziewczynka na rękach podejrzewam 21 letniej kobiety. Odwróciłam zdjęcie, a z tyłu był napis "Roczek Rousi". Nic nie rozumiałam. To miały być wyjaśnienia?
- O co w tym chodzi? - zapytałam. - Co to za dziecko? Kim jest ta kobieta? - dodałam nieco zdenerwowana. Pierwsze myśli napływały do mojej głowy, a ja nie chcąc, aby to była prawda starałam się szybko je z siebie wyrzucić.
- Kochanie, to jesteś Ty, a ta kobieta... - przerwała. - To Twoja biologiczna matka. - szepnęła.


CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!
Zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga -->

wtorek, 4 listopada 2014

Rozdział 13.

Chłopak zrobił krok do przodu, a ja momentalnie w tył, przez co natknęłam się na maskę jego samochodu. Szatyn chwycił mój policzek pogłębiając pocałunek, ale mi zaczynało brakować powietrza.
- Nie mogę się Ci oprzeć. - szepnął muskając moje wargi.
- Jesteś trzeźwy? - zaśmiałam się i spojrzałam na chłopaka.
- Wątpisz w moje słowa? - poruszył zabawnie brwiami. - Mogę Ci to zaraz udowodnić. - przygryzł wargę chwytając moje udo.
- Justin, nie. Rozmawialiśmy o tym. - szepnęłam i odepchnęłam lekko chłopaka.
Spojrzałam na zegarek, gdzie dochodziła dopiero północ, miałam jeszcze parę godzin do powrotu, a na imprezę nie chciałam już wracać, nie wiedziałam, co mogę jeszcze robić. Poddałam się.
- Odwieziesz mnie do domu? - spytałam.
- Co? Tak szybko? - spojrzałm zdezorientowany.
- Nie chcę już tam wracać... - powiedziałam przechylając głowę na bok pokazując na dom.
- W takim razie zapraszam Cię do siebie. - uśmiechnął się ukazując białe zęby.
- Wolę jechać do domu, naprawdę. - spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem.
- Ale ja nalegam, obiecuję, że nie będziesz się nudzić, a później Cię odwiozę. - puścił oczko otwierając drzwi od auta.
Nie do końca pewna zamiarów chłopaka wsiadłam do auta na miejsce pasażera i zapięłam pas. Brązowooki okrążył samochód i usiadł obok mnie odpalając silnik i wyjeżdżając spod podjazdu. Jechaliśmy nieznaną mi drogą, w sumie nie znam jeszcze połowy tego miasta, ale wiem jak wyglądają uliczki prowadzące do mojej posiadłości i Justina, a te nie były nimi...
- Gdzie jedziemy? - zapytałam rozglądając się za okno.
- Do mnie. - uśmiechnął się.
- To nie jest droga prowadząca do Twojego domu. - mruknęłam spoglądając na chłopaka.
- Bo nie jedziemy do mojego domu, tylko domku letniskowego nad jeziorem. - zaśmiał się. - Spokojnie, chyba nie boisz się ze mną przebywać, co? - spojrzał na mnie, a następnie na drogę.
Nic już nie odpowiedziałam. Ciekawe dlaczego nie zabierze mnie do siebie do domu, tylko do jakiegoś domku letniskowego, który pewnie znajduje się w środku lasu, świetnie. Mogę się wszystkiego spodziewać. Przecież to Justin Bieber, tutejszy kryminalista, jest niebezpieczny, czy może zrobić mi krzywdę? Chyba nie jest do tego zdolny.
- Hej, już jesteśmy. - powiedział delikatnie mnie szturchając.
Powolmnie wysiadłam z auta idąc za chłopakiem w kierunku małego domku. Rozejrzałam się i szczerze mogę powiedzieć, że jest to jedno z najpiękniejszych widoków jakie było dane mi ujrzeć. Księżyc w pełni uzupełniał się z wodą, która delikatnie poruszała się pod wpływem wiatru. Lustrzane odbicie było niesamowite.
- Wchodzisz? - zapytał spoglądając na mnie.
- Yy, tak, już idę. - uśmiechnęłam się delikatnie i weszłam do środka.
Wnętrze było spokojne, neutralnie wystrojone, podobało mi się. Było naprawdę przytulnie. Zdjęłam buty, a stopami dotknęłam miękkiego dywanu, który w najbardziej przyjemny sposób jaki mógł być pieścił moją skórę. Następnie usiadłam na kanapie, a chłopak w ten czas zdążył przynieść z aneksu kuchennego dwie lampki i szklaną butelkę, w której jak mniemam znajdował się alkohol.
- Jesteś głodna? - zapytał stawiając na stoliku przedmioty.
- Nie. Justin, nie sądzę, że powinnam pić alkohol. - mój wyraz twarzy przypominał zapewne w tym momencie grymas.
- Nie martw się, to nie jest wino, lekki drink. Oczywiście jeśli nie masz ochoty nie będę Cię zmuszał. - uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam kiwając aby nalał trunek.
Jest idealny, wszystko potrafi zrozumieć. Tylko... czy jemu to nie przeszkadza? Moja niedostępność? Może to ukrywa? Oh.
- To domek Twoich rodziców? - zapytałam rozglądając się po wnętrzu.
- Nie. - powiedział. - Jest wyłącznie mój. - dodał.
- Twój? Kupili Ci? - zmarszczyłam brwi nie bardzo go rozumiejąc.
- Nie, sam kupiłem, rodzice nie mają o nim pojęcia. - rzekł podając mi lampkę.
Zazdroszczę mu. Ma swój dom, w sumie tylko domek letniskowy, ale jest tu wszystko, co do przeżycia potrzebne. Zapewne kupił to za pieniądze z konwoju. To zarazem intrygujące i rozczarowujące. Świadomość, że chłopak, w którym się zakochałam jest przestępcą jest przerażająca, ale i podniecająca, ma to w sobie trochę adrenaliny. Właśnie... Zakochałam... Czy on o tym wie? Może mu powiedzieć? A jeśli nie czuje tego samego? Lubię przebywać w jego otoczeniu, wręcz czuję się świetnie.
- Chanel? - z zadumy wyrwał mnie jego głos.
- Tak? - spojrzałam na chłopaka.
- Powiedz mi coś... Jak to jest, że powiedziałem Ci o sobie więcej niż komukolwiek, a Ty dalej ze mną jesteś, tutaj i teraz i nie uciekłaś. - spojrzał w moje oczy szukając w nich odpowiedzi, ale ona była prosta i jednoznaczna.
- Bo...  - przerwałam. Bo Cię kocham Justin. - szepnęłam spoglądając na chłopaka.
Oczy chłopaka ciągle były skierowane na mnie, nie wiedziałam, co myśli, co czuje, tymbardziej nie wiedziałam na zareaguje.
- Chanel. - chłopak usiadł koło mnie łapiąc moje dłonie i gładząc knykcie. - Jesteś pewna tych słów? Jesteś pewna, że chcesz pakować się w to gówno, w którym siedzę? - zapytał.
- Justin, jeżeli Ty sobie z tym radzisz, to ja również sobie poradzę. - szepnęłam spoglądając w jego oczy.
Szatyn jedynie się uśmiechnął i przytulił mnie do swojej klatki piersiowej. Mogłam usłyszeć bicie jego serca, to było coś czego nigdy nie zapomnę.
- Nie chcę, żeby coś Ci się stało, więc od tej pory będziesz musiała mnie słuchać. - przerwał.
Że co proszę?
- Będziesz musiała rozumieć dlaczego w taki, a nie inny sposób będę reagował na inne osoby, z którymi się zadajesz. Przede wszystkim na Maisona, do którego w dalszym ciągu nie jestem przekonany. - dodał, a ja przewróciłam oczami i zaśmiałam się. - Tu nie ma nic śmiesznego. Nie chcę, aby któregoś dnia drzwi otworzyła mi Twoja matka i powiedziała, że zniknęłaś. - powiedział z przerażającą powagą. - Musisz zrozumieć moje zachowanie w stosunku do Ciebie. - szepnął i ujął mój podbródek aby mnie pocałować, ale nagle rozgległo się głośne pukanie do drzwi. Nie... To było wręcz dobijanie się. Tak Chanel, masz swoją odrobinę adrenaliny. - podpowiadała mi podświadomość. Chłopak wstał i nakazał mi, abym była cicho. Tak też postąpiłam. Szatyn zza kurtki wyjął pistolet i podszedł do drzwi pytając kto się za nimi znajduje. Usłyszałam kilka męskich głosów, a chłopak odetchnął i bez wahania otworzył drzwi. Poczułam ulgę, ale również strach. Teraz tak będę się zachowywać, gdy ktoś zapuka mi do drzwi? To śmieszne, ale mnie wcale nie rozbawia.
- Stary, nie powiedziałeś, że masz gościa. - zaśmiał się jeden z chłopaków.
- Wy nie powiedzieliście, że przyjedziecie. - mruknął witając się z nimi.
Wstałam i podeszłam koło Justina, a ten objął mnie w talii, a mi nagle nogi się ugięły.
- To jest Chanel, a to Trey, Jason, Mike i Nicolas. - przedstawił wszystkich chłopaków.
- Miło mi. - uśmiechnęłam się delikatnie.
- No mnie tymbardziej miło. - zaśmiał się Mike i ucałował moją dłoń, a ja natychmiast się speszyłam.
- Wchodzicie? - zapytał szatyn.
- Niee, nie chcemy wam przerywać. - puścił oczko bodajże Trey. - Wpadniemy innym razem. - dodał.
Justin tylko ich wyprosił i zamknął drzwi.
- Ta broń była konieczna? - pokazałam na pistolet, który leżał na szafce.
- Um, ostrożności nigdy za wiele. - podrapał się po głowie i usiadł spowrotem obok mnie. - Czy ktoś Ci mówił, że jesteś piękna? - zapytał kładąc dłoń na moim odkrytym udzie.
- Nie, więc możesz być z siebie dumny, bo jesteś pierwszą osobą. - zaśmiałam się przygryzając wargę.
- Na pewno kłamiesz, to niemożliwe... I nie przygryzaj wargi kochanie. - szepnął, a jego ręka przemieszczała się w górę.
Cholera, lepiej będzie jeśli nie będę go bardziej prowokować, ale z drugiej strony podoba mi się to.
- Kochanie? - szepnęłam pytając. 
- Nie podoba Ci się? - zapytał.
- Nie, wręcz przeciwnie. - uśmiechnęłam się.
Chłopak przybliżył się do mojej twarzy tak, że dzieliły nas tylko centymetry... A może milimetry? 
- Mogę czegoś spróbować? - oblizał usta spoglądając na mnie.
Po wypowiedzeniu tych słów, do moich nozdrzy dotarł zapach mięty. Tak bardzo chciałam ją poczuć. Z drugiej strony nie wiedziałam czego się spodziewać, nie wiedziałam, co ma na myśli, trudno jest podjąć decyzje nie wiedząc czego ona właściwie dotyczy. Z lekkim wahaniem kiwnęłam głową zgadzając się. Szatyn chwycił mój podbródek jedną ręką, a drugą dalej gładził moje udo. Delikatnie mnie pocałował i czekał na moją reakcję. Nie byłam temu przeciwna, mógł do woli działać. Następnie nie widząc sprzeciwu z mojej strony pocałował mnie ponownie, ale tym razem z większą pasją poglębiając pocałunek. Powoli się przesunęłam, a chłopak napierając na mnie sprawił, że położyłam się na łóżku. Brązowooki zawisł nade mną i ściągnął z siebie koszulkę rzucając ją na podłogę. Powtórzyła się sytuacja z mojego domu, kiedy był w samym ręczniku... W tym momencie pozwoliłam sobie dotkąć jego nagiej klatki. Przejechałam wzdłuż wyrzeźbionego torsu okrążając powstałe blizny. Chłopak nachylił się i spojrzał w moje oczy swoimi czekoladowymi. Rozpiął moją sukienkę, całując obojczyki sprawiając, że czułam się niesamowicie. Jednak w dalszym ciągu nie byłam gotowa na takie zbliżenie. Gdy ją ze mnie zdjął, zostałam w samej koronkowej bieliźnie. Poczułam się niepewnie i niekomfortowo. To była dla mnie świeża sprawa. Nie ma się, co dziwić.
- Jesteś piękna, nie krępuj się. - uśmiechnął się całując mnie wzdłuż szyi.
- Justin, przepraszam. - szepnęłam i odepchnęłam delikatnie szatyna od siebie i podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Co się stało? - zapytał chwytając moją dłoń.
- Ja... Ja nie potrafię w tym momencie... - szepnęłam chowając twarz w dłoniach.
- Sh, nic się nie stało. Poniekąd to mój błąd, nie powinienem Cię zmuszać. - przytulił mnie mocno całując w czoło.
Przytuliłam się do chłopaka i nie wiadomo kiedy zasnęłam.
Obudziło mnie zimne powietrze docierające do moich nagich nóg. Leniwie otworzyłam oczy i zauważyłam, że Justina nie było koło mnie. Jednak to nie było najgorsze. Szybko chwyciłam telefon, gdzie dochodziła 11 przed południem. Przyłożyłam dłoń do ust wiedząc, że jak wrócę do domu, to do 18nastki z niego nie wyjdę. Zauważyłam zmierzajacego chłopaka w moim kierunku z tacą pełną świeżych owoców i pieczywa.
- Dzień dobry piękna. - uśmiechnął  się stawiając tacę na stoliku.
- Hej. - mruknęłam ukazując zęby.
- Wyspana? - zapytał. 
- W miarę. - przeciągnęłam się. - To dla mnie? - zapytałam.
- Oczywiście. - powiedział. - Wybacz, że nie obudziłaś się przy mnie, ale ktoś musiał się zająć śniadaniem dla księżniczki. - dodał uśmiechając się, a ja poczułam jak moja twarz robi się purpurowa.
- Lubię jak się rumienisz. - puścił oczko i cmoknął moje wargi. 
Po skończonym posiłku spowrotem położyłam się do łóżka. Było mi tak wygodnie i ciepło, że nie miałam ochoty się nigdzie ruszać. Niestety wszystko zepsuł szatyn, który ściągnął kołdrę, a do mojego ciała momentalnie dotarło chłodne powietrze.
- Justin! - krzyknęłam. - Zimno mi. - ukazałam smutny wyraz twarzy.
- Ja chętnie Cię ogrzeję. - puścił oczko.
Przewróciłam oczami i sięgnęłam po swoją wczorajszą sukienkę z zamiarem jej założenia, bo wiedziałam, że z mojej drzemki już nic nie wyniknie. Po porannej toalecie nadszedł najwyższy czas aby wrócić do domu i wysłuchać morałów mamy. 
- Odwieziesz mnie do domu? - zapytałam wchodząc do kuchni, gdzie znajdował się chłopak.
- Jasne, ale nie chcesz jeszcze trochę zostać? - zapytał podchodząc do mnie i obejmując w talii.
- Dobrze wiesz, że chętnie bym została, ale obiecałam mamie, że późno nie wrócę, a już dochodzi południe. - mruknęłam.
- Oh, okej. - szepnął i cmoknął czubek mojego nosa.
Czuję się wszystko zaczyna się układać. Już nie mam takiego żalu do ojca, że nas zostawił. W zasadzie nawet jestem ciekawa, co u niego. Jednak od kilku dni nie próbował dzwonić. Może zrezygnował? Ale jeśli mu zależy to nigdy nie zrezygnuje. 
- Zobaczymy się dzisiaj? - zapytał szatyn zatrzymując się pod moim domem. 
- Wątpie, chociaż bardzo bym chciała, ale czuję, że zostanę uziemiona na kilka tygodni. - mruknęłam.
- Przepraszam, to przeze mnie. Obiecałem, że Cię odwiozę. - pochylił się aby mnie pocałować.
- I dotrzymałeś słowa... Tylko nie w tym czasie, co trzeba było. - wytknęłam język i cmoknęłam chłopaka, jednak ten pogłębił pocałunek.
- Muszę iść. - szepnęłam między pocałunkami. 
- Nie musisz. - mruknął dalej mnie całując.
- Justin, idę. - oderwałam się od brązowookiego i cmoknęłam go w czoło na pożegnanie.
Wychodząc z samochodu pomachałam mu na pożegnanie, a chłopak chwilę później odjechał. Oh, teraz najgorsza część... Boże, błagam Cię, abym wyszła z tego cała. - modliłam się w myślach.
Weszłam do domu i...

za błędy przepraszam, nie miałam czasu nawet aby sprawdzić xx


Widzę tu KOMENTARZE.
CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!