sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 30.

- Chanel, kochanie otwórz. - powtarzał łagodny głos dobiegający zza drzwi.
Czy my mamy w ogóle o czym rozmawiać? Nie sądzę. Chciałam, żeby wszystko było jak kiedyś, jak wcześniej. Zero tego całego syfu. Tymczasem wszystko się pieprzy.
Wyczołgałam się z łóżka, otworzyłam drzwi i z powrotem wróciłam pod jeszcze ciepłą pościel.
- Chciałam z Tobą porozmawiać. - szepnęła kobieta troskliwym głosem.
Drzwi otworzyłam tylko dlatego, że za nimi znajdowała się osoba, na której zależało mi najbardziej.
- Usiądź, proszę. - załkałam.
Twarz kobiety była blada, było widać, że nie zmrużyła w nocy oka. To z mojego powodu. Kolejny raz obwiniam siebie.
- Dlaczego nie powiedziałaś o tym nikomu? Wiesz doskonale o co mi chodzi. - chwyciła moją dłoń gładząc ją opuszkami palców.
To wszystko jest cholernie trudne. Nie sądziłam, że przed moją śmiercią tyle się jeszcze wydarzy. Sprawy miały się potoczyć zupełnie inaczej, nie tego oczekiwałam.
- Mamo, to nie jest takie proste. - pokiwałam przecząco głową. - Justin o tym wie. - mruknęłam.
- I nic z tym nie zrobił?! - uniosła się. 
- Nie, poczekaj. Nic nie rozumiesz. To moja decyzja, nikt na mnie nie naciskał, sama zrozumiałam, że jeśli jestem chora, to nie bez powodu. Muszę przejść przez to i pogodziłam się z faktem, że wkrótce umrę. - szepnęłam. - Proszę, nie zmieniajmy tego. - spojrzałam na nią.
Z oczu kobiety zaczęły spływać łzy, na których widok coś we mnie pękało. Miałam ochotę sama się rozpłakać, ale wiedziałam, że muszę być silna, dla niej. Muszę pokazać, że się z tym pogodziłam, chociaż w głębi duszy powoli traciłam tą pewność. 
- Musisz się leczyć. - powiedziała łamiącym głosem. - Musisz, rozumiesz? Jesteś młoda, nie mogę Ciebie stracić. - płakała, a łzy z jej oczu nie przestawały lecieć.
- Podjęłam decyzję, mimo wszystko zawsze będę blisko Ciebie, o to się nie martw. - przetarłam policzek matki i delikatnie się uśmiechnęłam.
Każdy człowiek dziwnie się czuje znając przybliżoną datę swojej śmierci. Nie potrafię tego wytłumaczyć, jednak mam jeszcze trochę czasu na zrobienie tych rzeczy, na które wcześniej nie miałam czasu. Mogę spełnić swoje ostatnie marzenia... Mam tylko jedno. Szczęśliwa rodzina i szatyn obok mnie.
Źle czuję się z faktem, że go zostawiłam. Czuję się winna. Kiedy to minie? Potrzebuję pomocy...
Kobieta spuściła głowę i zmierzyła w kierunku drzwi zatrzymując się przed nimi na chwilę.
- Dzisiaj wracają Twoi bracia, proszę, nie mów im nic, jeżeli nie chcesz sprawić im zawodu po raz kolejny. - szepnęła i wyszła.
Mam ochotę coś rozwalić... Dlaczego wszystko kręci się wokół mnie?! Jestem rozerwana, nie wiem, co zrobić. 
W głowie mam tylko jego... Justina Biebera. Chłopaka, który kilka tygodni wcześniej mi się oświadczył. Pokazał tym samym, że mnie kocha mimo wszystko i nawet jeśli niedługo ma mnie stracić, będzie przy mnie do końca. A ja? Jestem idiotką i odmówiłam. 
Muszę do niego wrócić, nie mogę go zostawić. Zbyt wiele nas połączyło w tak krótkim czasie. Nie mogę tego zmarnować. Chciałam wiele naprawić, a wówczas się pogorszyło.
Wstałam, wzięłam czyste ubrania i zmierzyłam w kierunku łazienki z zamiarem wzięcia porannej toalety. Następnie dopracowałam lekki makijaż i zeszłam na dół, gdzie czekali rodzice. Tak, jakby wiedzieli, że mam im coś ważnego do przekazania.
Spojrzałam na kobietę, która wpatrywała się we mnie z troską, widziałam w jej oczach cierpienie i to bolało mnie najbardziej. Co do ojca, nie mam mu nic do powiedzenia. Wczoraj pokazał jak mu na mnie w dalszym ciągu zależy. Wystarczająco. Nie chcę go znać, tym razem będę się starała dotrzymać słowa.
- Mamo, wyjeżdżam. - powiedziałam bez tchu.
Moje serce biło jak oszalałe. Czułam się jak po przebiegnięciu maratonu. 
- Dokąd? - przyłożyła dłoń do ust. 
Jest w szoku, nie dziwię się jej. Dopiero, co wróciłam, a już wyjeżdżam.
- Wracam do Justina, sama. - wyjaśniłam i spojrzałam na mężczyznę, którego niegdyś nazywałam ojcem. W tym momencie był on dla mnie skończony, a ojcem mógł jedynie nazywać się na papierku.
- Nigdzie nie jedziesz. - syknął łapiąc mój nadgarstek.
- Kpisz sobie chyba. - zaśmiałam się gorzko.

Justin

To bez sensu. Nic już nie ma sensu. Jestem sam, totalnie. Jestem w dołku, z którego tylko ona mogła mnie wyciągnąć. 
Siedząc ciągle w tym samym miejscu dostawałem na głowę, dosłownie i w przenośni.
Nie zastanawiając się dłużej, sięgnąłem kluczyki od auta i pojechałem do klubu, który dawniej był moim drugim domem. 
Wszedłem do środka, podszedłem do baru i wygodnie usiadłem na krześle zamawiając jedną szkocką.
- Witaj Justin. - usłyszałem tuż przy swoim uchu. - Dawno Cię tu nie było. - poczułem chłodny oddech na moim karku.
- Cześć Ana. - uśmiechnąłem się na widok dziewczyny i ucałowałem jej policzek. - Dosiądziesz się? - zaproponowałem.
- Do Ciebie? Z najmilszą ochotą. - dziewczyna usiadła obok mnie zamawiając to samo.
- No więc... - przeciągnęła. - Co Cię tu sprowadza? - zapytała.
- A coś musi? - uniosłem brew spoglądając na nią.
- Słonko, mnie nie oszukasz. - puściła oczko. - Bywasz tu zawsze jak coś się spieprzy, a dawno Cię tu nie było, więc coś na pewno się stało, a ja potrafię pocieszać. Już się o tym nieraz przekonałeś. - zaśmiała się.
To fakt, zawsze tu przychodziłem kiedy miałem gorszy dzień i szczerze mówiąc karcę siebie za to. Ana zawsze tu bywała i ciężko mi to mówić, ale wiedziała jak przywrócić mi humor, mam nadzieję, że wiecie do czego zmierzam. Dokładnie. W gruncie rzeczy jest to dobry lokal tylko z dodatkowymi usługami.
Spojrzałem na dziewczynę, która była już nieźle wcięta i pokręciłem przecząco głową. Wziąłem kieliszek trunku i przechyliłem jego całą zawartość do gardła rozkoszując się jak cała substancja rozgrzewa mnie od wewnątrz.
- Barman, dwie kolejki. - pokazałem palcem symbol peace, dając mu do zrozumienia czego chcę.
- Ohh Justin, przypomnij sobie jak kiedyś bywało nam dobrze. - przewróciła oczami i zawiesiła ręce na mojej szyi. 
Po kolejnych głębszych kieliszkach zacząłem odczuwać ich skutki. Do głowy przychodziły mi różne myśli. Wszystkie były związane z Chan. Kochałem ją, cholernie bardzo. Nie potrafiłem zrozumieć jej zachowania. Była nieprzewidywalna. Nie miałem nawet pojęcia czy wróci. Słowa na kartce były tylko marnymi literami.
- Juuuustin, wiecznie czekać nie będę. - mamrotała dziewczyna dalej siedząc koło mnie. 
- Gdzie masz swój pokój? - zapytałem w miarę wyraźnie.
- Czyli jednak. - przygryzła dolną wargę i chwyciła moją dłoń. - Zaprowadzę Cię. - szepnęła uśmiechnięta.
Kiedy tylko drzwi pomieszczenia się zamknęły, dziewczyna uderzyła swoimi ustami w moje. Nie byłem do końca pewny tego, co robię, ale potrzebowałem odrobiny czułości, każdy potrzebuje.
Dziewczyna wplotła dłonie w moje włosy ciągnąc za ich końce i cicho posapując.
Moje dłonie umieściłem na jej pośladkach delikatnie je ściskając powodując euforię u dziewczyny. Przeniosłem ją na łóżko i znalazłem się nad nią, całując czule każde odsłonięte miejsce.
Zdjąłem z jej gorset, pod którym były nagie piersi. Nic w niej nie przypominało Chanel, kompletnie. 
Dziewczyna włożyła dłonie pod moją koszulkę, którą następnie ze mnie ściągnęła, a w mojej głowie natychmiast pojawiło się poczucie winy i obudziło się sumienie, które będzie mnie męczyć do końca życia za to, co może się zaraz wydarzyć.
 Nie mogłem do tego dopuścić, nie chciałem.
- Nie mogę Ana. - przerwałem w chwili, kiedy dziewczyna chwytała za guzik od moich spodni. 
- Nie pieprz głupot Justin, oboje wiemy, że potrzebujesz pomocy, a ja właśnie chcę Ci pomóc, więc doceń to. - parsknęła śmiechem.
- Przestań. - odsunąłem się od dziewczyny i wstałem powoli ubierając.
Co ja narobiłem... W zasadzie, co mógłbym narobić. Jeszcze niedawno oświadczyłem się kobiecie, którą kocham, a dzisiaj prawie wylądowałem z dziwką w łóżku. 
- Do niczego nie doszło. - syknąłem. - Ty również tak myśl. - dodałem.
- Pff, nie pokazuj się tu więcej jeśli nie chcesz, żeby Lecherro zranił Twoją śliczną buźkę. - uśmiechnęła się sztucznie.
- Grozisz mi? - zaśmiałem się gorzko. 
- Ja? Absolutnie. Uprzedzam kochanie, uprzedzam tylko. - posłała delikatny uśmiech i wyszła z pomieszczenia, z którego wyszedłem chwilę później.
Cały alkohol jaki w sobie miałem zszedł ze mnie. Przeszywały mnie w tym momencie zimne dreszcze i świadomość do czego mogło dojść. Jestem zdesperowany. Odpaliłem silnik i ruszyłem w kierunku starego znajomego handlarza. Musiałem odreagować, a to była pierwsza myśl w mojej głowie.

Chanel

- Mówię całkowicie poważnie. Nie wrócisz już do tego sukinsyna. - powiedział z powagą wyczuwalną w jego głosie i widoczną na twarzy.
- Ty akurat masz najmniej do powiedzenia od kiedy nas zostawiłeś. - syknęłam wyrywając się.
- Dobrze wiesz, że gdybym mógł cofnąć czas, zupełnie inaczej by to wyglądało... - westchnął przecierając twarz dłońmi.
- Mogę powiedzieć to samo! - krzyknęłam. - Dobrze wiesz, że gdybym wcześniej wiedziała, że jestem chora, bym coś z tym zrobiła, ale już nie chcę. - mruknęłam, a jedna słona łza spłynęła wzdłuż twarzy. - Poza tym nie mam obowiązku Ci się tłumaczyć po tym jak traktujesz mnie jak szmatę. - szepnęłam i wróciłam do swojego dawnego pokoju.
Bez wahania pakowałam wszystkie rzeczy, nawet te, których wcześniej nie udało mi się stąd zabrać. Postanowiłam, wyjadę i nie wrócę, ale najpierw chcę się z kimś spotkać.
- Chanel, przemyśl to jeszcze. - poczułam ciepłą dłoń kobiety na ramieniu.
- Mamo, mam prośbę. - przerwałam i spojrzałam na nią. - Przed wyjazdem chciałabym porozmawiać z moją biologiczną matką. - powiedziałam bez emocji.

za błędy przepraszam xx

UWAGA! 
osoby, którym nie podobają się moje warunki, 
nie muszą wcale czytać mojego opowiadania, 
a ja w ostateczności mogę przestać je pisać, jeżeli wam coś nie odpowiada :)
zdecydujcie.
PS. widać, że jedna osoba nabija po kilka komentarzy w ciągu dwóch minut.


CZYTASZ = KOMENTUJESZ!
30 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ!



sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 29.

Moje serce przeżywało euforie. Nie potrafiłam przyswoić do siebie myśli, że jestem w objęciach matki. Tyle czasu na to czekałam. Tak bardzo za nią tęskniłam. To tak jakby stracić na chwilę cały świat i z powrotem go odzyskać. Bezcenne uczucie. 
Czułam się jak pięcioletnie dziecko w krainie słodyczy. Spełnienie marzeń każdego dzieciaka. Moim było właśnie to. 
- Tęskniłam, bardzo. - szlochałam w ramie kobiety.
- Już jest dobrze. - uspokajała mnie.
Kiedy weszłam do środka, wszystko było... Takie samo. Nic się nie zmieniło od czasu mojego odejścia. Wspomnienia powracały, mimo tak krótkiego czasu spędzonego tutaj. 
Mama nakazała mi się odświeżyć, a następnie chciała poważnie ze mną porozmawiać. Zmierzając ku mojemu staremu pokojowi, kątem oka ujrzałam tatę przytulającego mamę. Poczułam się jak za dawnych dobrych czasów. Jednak cała szara rzeczywistość powracała. 
W moim pokoju wiele się nie zmieniło. Biurko nadal w tym samym miejscu, w zasadzie jak cała reszta. Jedyne, co zwróciło moją uwagę, to szkatułka znajdująca się na jednym z regałów. Wolnym krokiem podeszłam do niej i uchyliłam wieko. W środku było mnóstwo kartek z kalendarza z poprzednimi datami dni. Poczynając od daty mojego zniknięcia. Dotarło do mnie ile bólu musiałam sprawić bliskim. To znaczy, wiedziałam o tym doskonale, ale dopiero w tym momencie uświadomiłam to sobie.
Po zażytej kąpieli, czułam się odprężona i przede wszystkim odświeżona. Włożyłam czyste ubranie i zeszłam na dół kierując się do kuchni. Mój żołądek dawał o sobie znać. Przy kuchennym blacie ujrzałam rodziców trzymających się za ręce, jednak na mój widok, oboje poczuli się zmieszani i ich dłonie momentalnie zostały oddalone. 
- Kochanie, porozmawiamy? - spytała delikatnie kobieta.
Spojrzałam na nią, a następnie na ojca, który wstał z krzesła i zmierzał w kierunku drzwi wyjściowych. Zrozumiał, że w tej sytuacji wolimy zostać same.
- Usiądź, proszę. - wskazała miejsce po przeciwnej stronie, a ja posłusznie je zajęłam.
- Mamo, ja Cię przepraszam. Nie chciałam, żeby to wszystko tak wyglądało. - zaczęłam się tłumaczyć, a gula w moim gardle narastała coraz bardziej z każdym wypowiedzianym słowem.
Kobieta schowała twarz w dłonie. Wiedziałam, że albo zaraz wybuchnie płaczem, albo będzie mieć pretensje. Natomiast ku mojemu zdziwieniu, odetchnęła z ulgą i spojrzała na mnie.
- Ważne, że wróciłaś. - szepnęła uśmiechając się delikatnie. - Czy mogłabyś wytłumaczyć mi dlaczego to wszystko tak wyglądało? - zapytała krzyżując ręce na piersi.
Mam jej o wszystkim opowiedzieć? Powinnam? Nawet ojcu nie mówiłam o tym... Nie wiem jak zareaguje, nie mam pewności, że mi uwierzy, ani czy pozwoli mi wrócić do Californii, do Justina.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam od samego początku...
- Nasza ostatnia kłótnia... Nie uciekłam, bo dowiedziałam się prawdy. Porwano mnie, ale o tym chyba wiesz, bo pisałam do Ciebie listy, zgadza się? - spojrzałam na kobietę, która przytaknęła głową pozwalając mi kontynuować. - Justin mi pomógł. Uratował mnie. To przez niego mnie ścigali, więc musiałam opuścić miasto. Bałam się, bałam się o siebie, ale przede wszystkim o was. - szlochałam. - Było mi ciężko dusić w sobie to wszystko, bo pisanie listów to jedynie skrawek emocji jakie tam zawarłam. Już dawno chciałam przyjechać, nie miałam jednak takiej możliwości... Wolałam aby wszystko ucichło. Nawet w Californii nas szukali. - wyjaśniłam.
- Kto was szukał? - zapytała nie dowierzając.
- Źli ludzie. Ludzie, z którymi Justin nie miał dobrych stosunków. - mruknęłam. - Tyle razy chciałam zadzwonić, usłyszeć Twój głos, jednak nie mogłam. Nie mogłam was narażać.
- Kochanie, to wszystko musiało być ciężkie, ale dlaczego uciekłaś? Przecież można było zgłosić to na policję. Wiesz, co ja przeżywałam? Nie mogłam się pozbierać... - łkała.
- Chyba mnie nie zrozumiałaś. To nie byli typowi złodzieje, to byli gangsterzy. - wyszeptałam.
Zerknęłam na kobietę siedzącą po drugiej stronie. Jej twarz pobladła, a oczy wypełniły się łzami.
- Ale spokojnie, już wszystko jest w porządku. - chwyciłam jej dłoń gładząc delikatnie knykcie. - Gdzie są chłopcy? - zapytałam.
- Na obozie zimowym. - powiedziała oschle i wstała.
Wiem, że nie powiedziałam jej całej prawdy, ale do tej pory nie wiem czy postąpiłam słusznie mówiąc o czymkolwiek. Czuję się winna temu wszystkiemu i wcale nie będę zdziwiona, jeśli po mojej śmierci trafię do piekieł. Wcale. 
Powiedzieć o chorobie? Jest moją matką, powinna wiedzieć. Jednak z drugiej strony, to będzie dla niej duży szok... Dopiero odzyskała córkę, a niedługo będzie musiała się z nią pożegnać. 
Nienawidzę takich sytuacji, kiedy moi bliscy muszą cierpieć z mojego powodu. To mnie doprowadza do szału. Dlaczego tak jest? Jestem, aż tak złym człowiekiem? Zasłużyłam na to? Czym? Chciałabym poznać tę odpowiedź, ale niestety nie wiem w jaki sposób. To wszystko jest cholernie trudne. Ta cała maskarada. Prędzej czy później i tak by się dowiedzieli... Może jeśli w tym momencie wyjawię moją tajemnicę, oswoją się z tą myślą. Może tak być. Chociaż wcale nie musi...
- Mamo, jest jeszcze coś. - szepnęłam, a moje ciało przeszył dreszcz i lęk. - Jestem chora. Umieram. - dodałam.
Matka gwałtownie się odwróciła i spojrzała na mnie z nie dowierzaniem. Jej wyraz twarzy nie był przyjemny. Usiadła na stołku i wpatrywała się kilka minut w swoje dłonie.
- Mamo, powiedz coś. - nakazałam.
- Jak to jesteś chora? - spojrzała na mnie, a po jej policzkach płynął strumień słonych łez.
- Mam guza. W Californii będąc w szpitalu, zdiagnozowali mi guza. Jeżeli chcesz zapytać czy się leczę, od razu uprzedzę Twoje pytanie... Nie, nie leczę się i nie zamierzam. - powiedziałam stanowczo.
Do kuchni wszedł tata z równie wielkim zdziwieniem jak mama. To był znak, że on także wie. No świetnie. Będzie ciekawie.
- Jaki guz do cholery?! - krzyknął.

Justin

Wszedłem do mieszkania zamykając za sobą delikatnie drzwi, aby nie obudzić Chanel. Zdjąłem buty i zmierzyłem w kierunku kuchni z zamiarem napicia się czegoś chłodnego. Wieczór u Christiana był udany, nawet bardzo, ale mimo to, zaczynam tego żałować. W zasadzie wiem, że jutro z rana będę tego żałował. Sięgnąłem butelkę wody i natychmiast się napiłem. Nie czułem się pijany, wiedziałem, co się dzieje, miałem tę świadomość, jednak alkohol w moim organizmie dalej był. 
Idąc przez salon, zahaczyłem nogą o szklany stolik i trefnie upadłem na ziemie powodując głośny huk, który rozbrzmiał po całym wnętrzu domu, a razem ze mną spadła mała karteczka z pewną wiadomością. Podniosłem ją i zacząłem analizować.

"Kochany Justinie...
Wiem, że moja nieobecność w domu może Cię odrobinę niepokoić, ale spokojnie. Jestem cała, żywa i w dalszym ciągu Twoja. Zapewne kiedy będziesz czytał ten list, będę już w drodze do Cambridge, więc proszę Cię, nie jedź za mną. 
Pamiętasz jak chciałam odwiedzić mamę, a tak długo zwlekałam? Stwierdziłam, że teraz jest najlepszy moment, aby to zrobić. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Chciałam Ci powiedzieć, ale doskonale wiedziałam jakbyś zareagował. Potrzebuję matczynej miłości, a tylko tak mogę jej skosztować. Moja wizyta nie potrwa długo, bądź pewny, że Cię nie zostawiam, wrócę bo Cię kocham, pamiętaj o tym.
Twoja Chan.
Wrócę."

Cały list czytałem kilka razy i w dalszym ciągu to powtarzałem. Nie mogłem uwierzyć, co było tam napisane. Rzuciłem kartką i pobiegłem na górę do sypialni z nadzieją, że moja ukochana spokojnie śpi w naszym pokoju, myliłem się. Usiadłem na łóżku i zaniosłem się płaczem. Czułem się bezsilny i przede wszystkim oszukany po raz kolejny. Zawiodła mnie, znowu. Zadzwonić do niej? Powinienem? W tym momencie wróciły do mnie słowa Christiana z dzisiejszego wieczoru.

Flashback
- Stary, dalej nie mogę uwierzyć, że odrzuciła Twoje oświadczyny. - pokręcił głową Christian.
- Nie wracajmy do tego. - syknąłem i upiłem łyk piwa.
- Jak myślisz, kiedyś za Ciebie wyjdzie? Jeśli miałaby taki zamiar, już by to zrobiła... Już mogłaby być Twoją żoną, a nie tkwić w tym chorym związku. 
- Zważ na słowa Beadles. - chwyciłem go za koszulkę i powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
- Spokojnie. Jestem Twoim przyjacielem, dobrze wiesz, że gdyby było inaczej, bym Ci nie mówił tego całego gówna. - wzruszył ramionami. - Chodzi mi mianowicie o to, żebyś się nie zdziwił, że któregoś dnia wrócisz, a jej nie będzie.

Analizowałem jego słowa i doszedłem do wniosku, że miał rację. Byłem w niej zakochany, oślepiony. Dalej ją kocham, ale oszukała mnie. To przecież pewne, że jeśli pojechała do Cambridge to nie wróci. Nie mam na, co liczyć i się łudzić nadzieją. Jej już nie ma. Chanel zresztą chyba też.


Chanel

- Tato, proszę Cię. - uspokajałam go.
- Od kiedy o tym wiesz?! - krzyknął.
- Od paru miesięcy. - szepnęłam spuszczając głowę.
- Od paru miesięcy i nic mi nie powiedziałaś? Czy Ty jesteś niepoważna? Chcesz umrzeć? O to Ci chodzi? Znowu chcesz doprowadzić matkę do stanu w jakim przez Ciebie była? Na tym Ci zależy?! - wrzeszczał.
Jakim prawem mówi, że to przeze mnie mama była w takim stanie? Już nie pamięta, co on zrobił? No tak, bo jak nas opuścił to skąd mógł wiedzieć... Co on może wiedzieć... Myliłam się, cod o niego, skończony dupek.
- Czy Ty siebie słyszysz? Obwiniasz mnie o to, że jestem śmiertelnie chora? O to, że znowu zostawię mamę bo umrę?
Spojrzałam na mamę, która przyłożyła dłoń do ust słysząc moje słowa. Widocznie dalej to do niej nie dotarło.
- Tak, umrę! Nie bójmy się tego słowa, bo każdego kiedyś to czeka... Już nie pamiętasz, co Ty zrobiłeś? Byłeś takim idealistą i nagle zniknąłeś! Nie było Cię. Mówisz, że to ja jestem winna, a nawet nie wiesz, co przeżywaliśmy przez Ciebie! No ale tak, to ja jestem czarną owcą. - syknęłam i poczułam pieczenie w okolicach policzka.
Chwyciłam się za obolałe miejsce i wiedziałam, co się stało. Mój ojciec.
- Nienawidzę Cię. - splunęłam i pobiegłam do swojego pokoju.
Zamknęłam drzwi na klucz i rzuciłam się na łóżko zalewając łzami. Powtórka z rozrywki, powtarzała moja podświadomość. Karciłam ją za to, mimo, że miała rację.
Jedno było pewne. Już nigdy nie będziemy szczęśliwą rodziną. To nie wyjdzie, już nigdy.
Spojrzałam na telefon i bez zastanowienia wybrałam numer szatyna. Musiałam z kimś porozmawiać, jedyną osobą, której potrzebowałam, był właśnie on. Nie miałam jednak pewności czy będzie chciał ze mną rozmawiać.
Po kilku sygnałach włączała się sekretarka, nie miałam na co liczyć, więc zrezygnowana odłożyłam telefon na stolik nocny. Położyłam się wygodnie na łóżku i szczelnie otuliłam kołdrą. Zazwyczaj robił to brązowooki, ale jego tu nie było i powoli traciłam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie.

za błędy przepraszam xx
rozdziały nie będą dodawane na WATTPADA wybaczcie:)


Postaraliście się, dziękuję:)


Zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po lewej stronie bloga.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!
30 KOMENTARZY = KOLEJNY ROZDZIAŁ



wtorek, 10 lutego 2015

Rozdział 28.

- Co? - szepnęłam przykładając dłoń do ust.
Dlaczego on to robi? To nie może być prawda. To jest zbyt piękne, aby mogło być naprawdę. Czy jestem na to gotowa? Czy chcę za niego wyjść? Tyle myśli błąkało się po mojej głowie. Nasze uczucie jest silne, ma wielką moc, wierzę w to. Nie mogę do niego niczego porównać, ponieważ wszystko inne przy tym to tylko marna pustka. Ale czy on to robi z miłości czy obawy, że mnie straci?
Jestem w kropce. 
- Justin... - klęknęłam przed nim. - Schowaj to, proszę. 
Chłopak zdecydowanie nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Jego twarz pobladła, a on sam zatoczył się we własnych myślach.
Ale ja nie mogłam. To było zbyt wcześnie. Kocham go i oczywiście, że chcę za niego wyjść, ale to nie jest dobry czas. Dużo jeszcze przed nami, nie potrafię tak z dnia na dzień podjąć decyzji. Mam nadzieję, że z czasem to zrozumie.
- Nie kochasz mnie na tyle, aby mi się oddać? - szepnął spoglądając na mnie. W jego oczach gromadziły się łzy, które w każdym momencie mogły opuścić ich kąciki.

Justin

Nie mogłem tyle czekać. Kocham ją nad życie. Nie chcę jej stracić jako dziewczyny, tylko żonę. Chciałem, żeby była moja... Już na wieki. Widocznie nie jest mi pisana.
Wygłupiłem się. Jestem kompletnym idiotą.
- Nie kochasz mnie na tyle, aby mi się oddać? - szepnąłem spoglądając w jej oczy, z których starałem się cokolwiek wyczytać.
- Oczywiście, że Cię kocham, ale to nie jest dobry czas. - westchnęła chowając głowę w zagłębieniu mojej klatki piersiowej.
Nie rozumiałem jej. Dlaczego o tym mówi? Jak nie teraz to kiedy? 
- Zrozum. - szlochała. - Oświadczyłeś mi się tylko dlatego, że nie zostało mi wiele czasu. W przeciwnym razie, na pewno byś tego teraz nie zrobił. - wyjaśniła.
Przed moimi oczami stanął obraz Chanel, ubranej w piękną suknie ślubną, idealnie dopasowaną do jej talii. Wyglądała w jej przepięknie. 
- Kocham Cię i nadal chcę, żebyś za mnie wyszła. - sprostowałem.
- Też Cię kocham, ale uwierz, że to nie jest ten czas. - szepnęła. - Kiedyś to zrozumiesz. - uśmiechnęła się czule całując mój policzek.
Kiedy Chan wróciła do domu, brakowało mi odwagi, aby za nią pójść. Czułem się idiotycznie. Kobieta, którą kocham całym sercem, właśnie odrzuciła moje oświadczyny. Jak inaczej mogę o tym myśleć? Potrzebowałem chwili spokoju, musiałem skłonić się do refleksji. Doskonale znałem miejsce, gdzie mogłem być w stu procentach samotny. Nie mówiąc dziewczynie ani słowa, opuściłem dom i wsiadłem do auta odpalając następnie silnik i wyjechałem na drogę zmierzając w jednym kierunku. 
Czułem się doszczędnie złamany, jak śmieć. Kiedy dojechałem do celu, wolnym krokiem szedłem właśnie do niej. 
Usiadłem na ławeczce i zacząłem swój monolog niby z pomnikiem, ale wiedziałem, że Clary gdzieś tam jest i mnie uważnie słucha.
- Nie wiem, co się dzieje... Odrzuciła mnie. Mówiła, że mnie kocha, podczas, gdy tak naprawdę grała na moich uczuciach. Byłem łatwowierny, niczego nie zauważyłem. Wydawała się być taka wiarygodna i szczera. Wykorzystała mnie. - żaliłem się.
Wszystkie emocje jakie mi wtedy towarzyszyły, uchodziły ze mnie jak powietrze z piłki. Powoli stawałem się słaby, bez mocy i chęci.
Na cmentarzu spędziłem kilka godzin, niespecjalnie spieszyło mi się wracać. Jednak z upływem czasu, zaczynałem rozumieć słowa Chan. Może faktycznie wybrałem zły moment? Jestem tylko facetem, nie potrafię wszystkiego przewidzieć.

Chanel

Czuję, że go zraniłam. Wyszedł i nawet nie powiedział dokąd. Boję się. Cholernie się o niego boję. W podświadomości obwiniam siebie. Może powinnam je przyjąć? Sęk w tym, że oboje nie jesteśmy na to gotowi, a szatyn nie jest tego świadom. Źle się z tym czuję. 
Od kilku dni miewam zawroty głowy. Nic nikomu nie mówiłam, bo szatyn zacząłby bardziej nalegać na leczenie, a ja chcę odejść z tego świata w pełni spełniona mając obok siebie osoby, z którymi przeżyłam cudowne życie.
- Gdzie byłeś? - mruknęłam chowając czyste naczynia po nieudanej kolacji.
- U Clary. - szepnął zbliżając się do mnie.
Nagle poczułam jego ręce oplatające moje ciało. Wiedziałam, że cała złość minęła. Jego dotyk był lekarstwem jak i uzależnieniem.
- Przepraszam. - szepnęłam.
- Shh, nie masz za co przepraszać. - uciszył mnie. - Tylko powiedz mi, że kiedyś za mnie wyjdziesz. - spojrzał na mnie.
- Ależ oczywiście, że wyjdę. Kocham Cię jak nikogo innego, nie potrafiłabym Ci odpowiedzieć. - uśmiechnęłam się czując spływające łzy z moich oczu. W tym momencie nie mogłam stwierdzić czy były to łzy szczęścia, smutku czy ulgi.
- Jednak to zrobiłaś. - szepnął chowając głowę.
- Rozmawialiśmy o tym. Proszę Cię, nie chcę do tego wracać. - wstałam.

Dwa miesiące później...

Jest coraz gorzej. Z każdym dniem blednę. Widać to. Justin to widzi. Jak myślałam, nalega abym rozpoczęła terapię, kiedy ja nie chcę i nikt nie ma prawa mnie do niczego zmuszać. 
Jutro jadę do Cambridge z ojcem. Szatyn o niczym nie wie. Nie chcę go martwić, bo wiem, że z moim aktualnym stanem, nigdzie bym nie pojechała. Kocham go i mimo, że odrzuciłam jego oświadczyny, nie przestałam go kochać. Dałam mu to wyraźnie do zrozumienia.
Brałam pod uwagę fakt, że jeśli wyjadę bez słowa, brązowooki nie będzie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Zrozumiem go. Jednak chęć zobaczenia matki, rodziny w zasadzie, jest silniejsza.
Korzystając z okazji, że Justin wybrał się do Christiana na męski wieczór, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i wybrałam numer taty.
Po uzgodnieniu godziny wyjazdu, usiadłam na kanapie i zaczęłam przeglądać wspólne zdjęcia z szatynem. Trafiałam na zdjęcia jeszcze z Cambridge. Mimo tak krótkiego czasu spędzonego w tym miejscu, polubiłam je. Polubiłam ludzi, z którymi widywałam się na co dzień...
Kiedy odkładałam zdjęcia na szafkę, usłyszałam dźwięk dzwonka. Pospiesznie je otworzyłam wiedząc, kto za nimi jest.
- Gotowa? - uśmiechnął się.
- Jak nigdy. - westchnęłam.
Co jeśli mama nie będzie chciała mnie widzieć? Co jeśli pogodziła się z moim odejściem i ten temat jest skończony? Boję się. Boję się spojrzeć jej w oczy i powiedzieć, co czuję. Ile nocy przepłakałam ze świadomością, że mogę jej więcej nie ujrzeć.
Co powiedzą chłopcy? Będą mieli chęć w ogóle się ze mną przywitać? Nie mają wobec mnie żalu?
Sięgnęłam po walizkę, którą od razu wziął ode mnie ojciec, ostatni raz w najbliższym czasie spojrzałam na wnętrze. Ułożyłam delikatnie na szklanym stoliku list, skierowany do Justina, w którym wyjaśniłam mu moje zniknięcie, a następnie zamknęłam drzwi, zostawiając wszystkie emocje w środku, oprócz jednej, obarczania siebie winą za wszystko... Miałam ochotę się rozpłakać, dać stu procentowy upust emocjom.

"Kochany Justinie...
Wiem, że moja nieobecność w domu może Cię odrobinę niepokoić, ale spokojnie. Jestem cała, żywa i w dalszym ciągu Twoja. Zapewne kiedy będziesz czytał ten list, będę już w drodze do Cambridge, więc proszę Cię, nie jedź za mną. 
Pamiętasz jak chciałam odwiedzić mamę, a tak długo zwlekałam? Stwierdziłam, że teraz jest najlepszy moment, aby to zrobić. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Chciałam Ci powiedzieć, ale doskonale wiedziałam jakbyś zareagował. Potrzebuję matczynej miłości, a tylko tak mogę jej skosztować. Moja wizyta nie potrwa długo, bądź pewny, że Cię nie zostawiam, wrócę bo Cię kocham, pamiętaj o tym.
Twoja Chan.
Wrócę."


W myślach przetwarzałam wszystko, co zostało zawarte w tym liście. On mi wybaczy, prawda?

Tata widząc mnie w tym stanie nie próbował nawet rozpoczynać jakiejkolwiek rozmowy. Wiedział, że to nie jest najlepszy moment. Zawsze to wiedział, w przeciwieństwie do mamy. Ona zaś zawsze próbowała mnie pocieszyć, czasami jej wychodziło, ale zazwyczaj kończyło się kłótnią. Mimo to doceniałam jej starania.
Niespełna kilka minut później zasnęłam, przez co nie wiedziałam jak długi odcinek drogi nam jeszcze pozostał.
Śnił mi się Justin... Miałam odtworzony cały jego obraz. Siedział w salonie, czytał list... Jego wyraz twarzy nie był zadowalający. Widziałam jak się spina, czułam, że zaraz wybuchnie...
- Chanel... - ciche szeptanie wybudzało mnie ze snu. - Obudź się. Dojechaliśmy. - poczułam dłoń na swoim policzku i leniwie uchyliłam powieki.
- Już jesteśmy? - mruknęłam przeciągając się.
Mężczyzna skinął głową i spojrzał w kierunku budynku, gdzie w progu stała... Ona. Kobieta, za którą tak strasznie tęskniłam. Wysiadłam z samochodu i spojrzałam na nią. Wiedziałam, że płacze, ja również nie ukrywałam swoich łez. Podbiegłam do kobiety i mocno ją przytuliłam.
- Tak strasznie Cię przepraszam. - szlochałam.
- Już spokojnie, shh.

za błędy przepraszam xx

serdecznie chcę wszystkich przeprosić za takie braki.
obiecałam, że dodam wcześniej, ale jak wiadomo miałam problemy z laptopem. 
są osoby, które to rozumieją, ale i zdarzają się niedowiarki uważające, 
że po prostu mi się nie chce pisać.
teraz w tym momencie proszę Cię,
DOCEŃ TO!:)


zapraszam do wypełnienia ankiety znajdujące się po lewej stronie bloga.
25 KOMENTARZY = KOLEJNY ROZDZIAŁ
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!