Uchyliłam powieki, a ostre promienie światła dotarły do moich oczu. Przetarłam je delikatnie i rozejrzałam się dookoła.
- Gdzie ja jestem? - szepnęłam do siebie.
Byłam na sali... Co się stało? Próbowałam sobie cokolwiek przypomnieć kiedy do środka wszedł niskiego wzrostu mężczyzna, ubrany w biały surdut z plakietką na prawej piersi.
- Jak się czujesz? - zapytał notując coś na karcie.
- Co się stało? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Wiedziałaś jakie będą konsekwencje braku leczenia, prawda? Więc proszę, nie rozpaczaj teraz po tym, co Ci powiem...
Przejdzie on do cholery do sedna czy dalej będzie pieprzył jakieś chore farmazony?
- Stąd już nie wyjdziesz. Jesteś za słaba. Twoje ciało w 80% jest niezdolne do funkcjonowania.
On sobie kpi, prawda?
- Pan żartuje? - parsknęłam kiwając przecząco głową.
- Doskonale wiedziałaś, co będzie się działo bez leczenia. - spojrzał na kartę po czym opuścił pomieszczenie, a po nim weszła uśmiechnięta pielęgniarka.
- Potrzebujesz czegoś kochanie? - zapytała z pogodnym wyrazem twarzy.
Przypomina mi mamę. Na samą myśl o niej, uśmiechnęłam się. Wiem, że już jej nie zobaczę, jednak obiecuję, że będę nad nią czuwać. Nie pozwolę, aby stała się jej krzywda.
- Nie, dziękuję. - posłałam uśmiech.
Kobieta poprawiła moją poduszkę i podała pilot od telewizora, następnie wyszła.
Włączyłam go, jednak cały czas myślałam o moich ostatnich dniach. Mimo wszystko cieszyłam się, że przed odejściem jednak zobaczyłam mamę i chłopców. Było to coś, czego pragnęłam najbardziej.
A Justin? Kocham go, ale po ostatnich czynach mam nieco wątpliwości.
Spojrzałam w kierunku drzwi, które za chwilę się uchyliły, a w nich we własnej osobie stanął szatyn.
"O wilku mowa".
- Mogę? - szepnął wychylając się.
Przytaknęłam, a chłopak zamknął drzwi i usiadł obok mojego łóżka spoglądając na mnie.
- Wiesz, że Cię kocham, prawda? - chwycił moją dłoń.
- Nie mów tak... Nie mów jakbyś się żegnał. - pokręciłam głową zabierając dłoń.
- Chanel, proszę Cię. Ja wiem, że obiecałem Ci nie mieszać się w Twoje sprawy, ale może nie jest jeszcze za późno na leczenie. Nie daj się chorobie. - tłumaczył.
- Justin, Ty nic nie rozumiesz. Mam jeszcze kilka dni, nie miesięcy czy lat. - spojrzałam na niego. - Poza tym, proszę, wyjaśnij mi dlaczego Ty tu trafiłeś. - dodałam.
Chłopak przetarł twarz dłońmi i zaczął mówić.
- Tęskniłem. Bardzo. Pamiętam jak kiedyś moją jedyną odskocznią były używki. Potrafiły sprawić, że zapominałem o wszystkich obowiązkach, smutkach... Pojechałem i je kupiłem. Nie było Cię, Christian o niczym nie wiedział... Byłem sam. Przedawkowałem. Z tego, co wiem, to właśnie Christian mnie znalazł i uratował. - spuścił głowę. - Nie chcę, żebyś odeszła. Widzisz, że sobie nie radzę bez Twojej obecności przy mnie, a co jeśli całkowicie odejdziesz? Umrę razem z Tobą. - szeptał szlochając.
Jeżeli dziewczyna chce, żeby chłopak był gotów umrzeć za nią lub razem z nią, to jest cholerną idiotką i egoistką. Ujawnił swoje uczucia. Kocha mnie. Jednak czy nie za późno to do mnie dotarło? Jestem w rozsypce. Nie mam już sensu dalej tego ciągnąć. On zasługuje na lepszą kobietę, która pozostanie z nim do śmierci, z którą będzie miał upragnione dzieci i nazwie je jak zechce. Tego dla niego pragnę. Szczęścia.
- Jeżeli chodzi o Anę... - przerwał. - To była totalna pomyłka. Nie wiem, co z nią robiłem. Do tej pory nie mogę uwierzyć w swoje wspomnienia. Ale jednego jestem pewien, odzyskałem rozum i w odpowiednim momencie wyszedłem. Nie zdradziłem Cię. Nie mogłem. - wyjaśnił.
- Justin, spokojnie. Wybaczyłam Ci. - uśmiechnęłam się delikatnie i pogładziłam jego policzek.
Wiedziałam, że mnie teraz potrzebował, a ja nie byłam pewna do jakiego momentu będę mogła przy nim być. To właśnie było straszne.
Nie bałam się śmierci. Oswoiłam się z nią, zarówno jak i z bólem, ale jednego nie zniosę. Utraty jego... Jeżeli teraz jest mu ciężko, nie wiem jak sobie poradzi beze mnie.
- Kocham Cię. - szepnął muskając delikatnie moje wargi.
Byłam osłabiona. Nie mogłam się nawet podnieść. Cierpiałam, ale patrzenie jak mój ukochany również cierpiał, było znacznie gorsze.
- Kocham Cię, najmocniej, na zawsze. - szepnęłam dość słyszalnie dla niego.
- Zostałem wypisany, więc muszę teraz wyjść, ale niedługo przyjadę. Obiecuję. - ucałował mą dłoń.
- Nie spiesz się. - wymamrotałam.
- Muszę. Mam coś dla Ciebie. - powiedział i opuścił pomieszczenie.
Spojrzałam w kierunku zamykanych drzwi, a w okienku ujrzałam patrzącego brązowookiego, który coś szeptał...
- Na zawsze. - szepnęłam unosząc delikatnie kąciki ust do góry tworząc uśmiech.
Dlaczego miałam wrażenie jakby to było pożegnanie?
- Dzień dobry, to znowu Ja. Jak się panienka czuje?- zapytał mężczyzna, który wcześniej mnie odwiedził.
- Bywało lepiej. - mruknęłam.
Doktor podszedł do maszyny, do której byłam podłączona, chwycił za pewne rurki, w których gromadził się przezroczysty płyn i zapisał coś na karcie.
- To są płyny, które utrzymują Panią przy życiu, więc jeśli będzie Pani czegoś potrzebowała, proszę zawołać pielęgniarkę. Nie radzę samemu nigdzie się poruszać. - stwierdził.
Więc, gdyby nie te wszystkie rurki i maszyny, już bym nie żyła? Jest jeszcze gorzej niż sądziłam. Chwyciłam notes leżący na stoliku wraz z długopisem i zaczęłam pisać...
Kiedy skończyłam pisać wiadomość, odłożyłam kartkę adresowaną do Justina na stolik i zaczęłam płakać. To wszystko było dla mnie trudne. Podejmowanie tej decyzji. Nie chcę, żeby ktokolwiek obwiniał się z powodu mojego odejścia. Najwidoczniej to było mi pisane. Bóg miał dla mnie taki plan. Spełniłam swoją rolę na ziemi, teraz czas na...
Spojrzałam na wszelkie komputery znajdujące się przy moim łóżku. Te, które podtrzymują pracę mojego serca i mózgu. Kliknęłam jeden przycisk "WYŁĄCZ" i położyłam się w łóżku otulając kołdrą. Z każdą chwilą czułam się coraz bardziej senna. Myślałam, że poczuję jakiś ból, myliłam się. Odejdę spełniona.
Ostatnie minuty życia chciałabym spędzić z Justinem, ale może to lepiej, że go tu nie ma...
Wszystkie wspomnienia zaczęły do mnie docierać. Nasze pierwsze spotkanie. Nasz pierwszy pocałunek, stosunek. Uśmiechałam się na samą myśl o tych wszystkich rzeczach. Mimo, że moje życie nie było zbyt kolorowe ani długie, jestem zadowolona. Moje powieki pomału opadły, a ja starałam się już tylko zasnąć.
Justin
Jest w strasznym stanie. Jej twarz była taka smutna i blada. Jej dłonie chłodne, tak jakby powoli już odchodziła. Boję się, że nie przeżyje do jutra. Muszę wyrzucić tę myśl z głowy.
Dojechałem do domu i wszedłem do środka. W salonie na stole leżały jeszcze rozsypane resztki prochów. Nie miałem ochoty na nie patrzeć, więc poszedłem do góry do sypialni.
Usiadłem na łóżku, na którym spędziliśmy wspólne chwile. Cudownie było przypomnieć sobie radosną Chanel.
Wyjąłem telefon z kieszeni, wybrałem numer i nacisnąłem słuchawkę.
- Słucham? - usłyszałem łagodny głos kobiety.
- Pani Cyrus? Z tej strony Justin. - przedstawiłem się.
- Tak, o co chodzi? - zapytała łagodnym głosem.
- Chodzi o Chanel... Jest ciężko. Trafiła do szpitala, lekarze nie dają jej doby. Uznałem, że powinna Pani wiedzieć. - wytłumaczyłem.
- Co? Justin, ja tam przylecę. - szlochała. - Powiedz jej, że przylecę, niech walczy. Proszę. - płakała, a mi pękało serce.
- Dobrze, przekażę. - powiedziałem i rozłączyłem się.
Otworzyłem szafę i wyjąłem garnitur, w którym był ważny dla mnie przedmiot. Chciałem tego, nawet jeśli miałoby to trwać kilka dni, a nawet godzin.
- Justin? - usłyszałem z dołu.
- Siema stary. - przywitałem się z Christianem.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Skoro mnie wypisali to raczej wszystko jest w porządku. - wzruszyłem ramionami.
- A ona? - szepnął pytając.
- Wolę nie mówić. Lekarze nie dają jej doby. Jest blada, nie ma siły. - czułem napływające łzy do moich oczu.
Panie Boże, dlaczego do kurwy nędzy mi ją zabierasz?! Dlaczego!?
- Jedziesz ze mną do szpitala? - zapytałem.
- Najpierw chodź coś zjeść, bo ty również słabo wyglądasz... - stwierdził.
Jak mogę myśleć teraz o jedzeniu, kiedy moja dziewczyna walczy o życie w szpitalu? Chociaż w sumie coś lekkiego mógłbym zjeść. Szpitalne jedzenie jest okropne.
Przytaknąłem i wyszedłem z domu razem z przyjacielem.
Kiedy po skończonym posiłku dotarliśmy do szpitala, od razu skierowałem się do sali, w której leżała Chan. Zapukałem, ale nie usłyszałem odpowiedzi, więc wszedłem.
Leżała na boku. Podszedłem spokojnie sądząc, że śpi, ale coś mi nie pasowało. Była blada, zbyt blada, a kiedy dotknąłem jej dłoń, była zimna...
- Siostro! - wydarłem się na cały szpital wołając. - Chanel, obudź się, proszę! Kochanie, otwórz oczy... Jeszcze nie teraz, błagam. - szlochałem.
Do sali wbiegła przerażona pielęgniarka sprawdzając, co się dzieje.
- Nie oddycha! - krzyczałem klęcząc przed nią i trzymając dłoń.
- Chłopcze, ona nie żyje... - westchnęła kobieta.
Po chwili do pomieszczenia wszedł lekarz prowadzący i szybko stwierdził przyczynę tego wypadku.
- Aparatura została wyłączona, dlaczego? - przyłożył dłoń do ust.
- To niemożliwe! Ona nie może! Nie teraz... Miałem się jej oświadczyć! - łkałem kiedy do sali wpadł rozkojarzony Christian.
Kiedy spojrzał na mnie, doskonale rozumiał, co się stało... Podszedł próbując mnie opanować, ale ja nie chciałem... Nie chciałem niczego... Właśnie straciłem dziewczynę swojego życia... Nawet nie zdążyłem się jej oświadczyć... Doznałem szoku.
- Justin, przykro mi... - powiedział Christian poklepując mnie po ramieniu.
- Proszę Pana. - odwróciłem się w stronę lekarza. - Ona sama podjęła taką decyzję, odłączyła aparaturę. Uznała, że to jej czas.
Dlaczego Chanel? Dlaczego to zrobiłaś? Teraz, kiedy Cię nie ma, mam tylko nadzieję, że nie cierpiałaś...
Tydzień później...
Jestem tu, na cmentarzu. Dopiero dzisiaj tak naprawdę się z nią rozstanę. Ciężko mi, niesamowicie ciężko, ale ona nie chciałaby, żebym się nad sobą użalał...
Podszedłem do pochówka, gdzie leżała w pięknej białej sukni.Była piękna, moja królewna... Wyjąłem z kieszeni pudełeczko, otworzyłem je i wyjąłem pierścionek.
- Wiesz, co to za pierścionek. Chciałem to zrobić wcześniej, brakowało mi odwagi, ale teraz chcę, żebyś go miała przy sobie... Cały czas.
Chwyciłem jej dłoń i nałożyłem pierścionek na palca. W pewien sposób czułem, że jest między nami jakaś więź.
Po całym zdarzeniu podszedł do mnie Christian wręczając pewną kartkę z moim imieniem na środku.
- Napisała do przed odejściem do Ciebie. - wręczył list i odszedł.
Nie rozumiałem.
"Kochany, mój szatyn...
Wiem, że to, co zrobię będzie dla Ciebie niewytłumaczalne, ale podjęłam taką decyzję i myślę, że jest dobra. Wiele razem przeszliśmy i ogromnym ciosem byłoby dla mnie, gdybyś się poddał. Musisz walczyć, pokazać, że warto, a jeżeli nie będziesz miał siły, pomyśl o mnie... Ja zawsze będę przy Tobie, będę czuwać. Kto wie, może nawet razem z Carly. Jesteś wszystkim o czym marzyłam, za to Ci dziękuję. Nie zatrzymuj się przy rozdziale ze mną, idź do przodu, przynajmniej się staraj. Poznaj piękną dziewczynę, którą pokochasz równie mocno jak mnie i będziesz miał cudowną rodzinę.
Kocham Cię.
Na zawsze Twoja."
- Nigdy nikogo nie pokocham tak jak Ciebie. - szepnąłem przykładając list do serca zamykając przy tym oczy.
Jest to ostatni rozdział, pozostał jeszcze tylko epilog.
Chanel umarła.
zapraszam na nowego bloga! ---> Art of killing
Jezu, czemu to tak zakończyłaś? To nie mogło się tak zakończyć. Czytając to, płakałam ... Przecież Justin miał się jej oświadczyć, mieli mieć dzieci, cudowne życie, a to się tak skończyło. Straszne ;cc
OdpowiedzUsuńAle się poryczałam. Dobiłaś mnie tym, że powiedział że chciał się jej oświadczyć. God! Kocham tego bloga i mega szkoda że to już koniec. Jesteś cudnowna. Świetne piszesz ;)
OdpowiedzUsuńAle się poryczałam. Dobiłaś mnie tym, że powiedział że chciał się jej oświadczyć. God! Kocham tego bloga i mega szkoda że to już koniec. Jesteś cudnowna. Świetne piszesz ;)
OdpowiedzUsuńDawno tak nie plakalam czytajac ff ;) serio mam mokra cala twarz szyje i dekolt od lez hahahah jejciu szkoda ze to juz koniec :( swietny ff i brak slow zeby go skomentowac <3
OdpowiedzUsuńDlaczego to się tak skończyło? Strasznie leciały mi łzy, gdy to czytałam :'( Szkoda, że umarła :( Biedna Chanel :( Biedny Justin :( Szkoda, że to już koniec tego opowiadania :/ Nigdy go nie zapomnę :( Kocham Cię <3
OdpowiedzUsuńO Boże, jakie to smutne. Biedny Justin, stracił Chanel. Boże. To takie cholernie smutne. Kocham to opowiadanie. Czekam tylko na epilog i weny życzę.
OdpowiedzUsuń