- Co? - szepnęłam przykładając dłoń do ust. Czułam napływające łzy do moich oczu. Nagle zrobiło mi się duszno. Postanowiłam wstać, ale moje nogi odmawiały posłuszeństwa.
- Chanel, kochanie. Proszę Cię, daj wytłumaczyć. - kobieta złapała moją drugą dłoń gładząc knykcie.
- Co Ty chcesz mi wytłumaczyć?! Nie jestem Twoją córką, nie jesteś moją matką! Thomas z Matthiasem nie są moimi braćmi! Jestem dla was obca! - krzyknęłam wyrywając dłoń od matki/ kobiety i pobiegłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz, aby nikt nie próbował się dobijać. Położyłam się na łóżku i zaczęłam płakać.
Gdy się uspokoiłam i przetworzyłam te wszystkie wydarzenia, zrozumiałam, że ta kobieta, która nas nachodziła, to moja biologiczna matka... A ja? Nie nazywam się Chanel, tylko Rosalinda.
Szlochałam tak jeszcze przez kilka minut, aż nie usłyszałam spadającego dzbanka na podłogę w moim pokoju. Szybko się podniosłam i zobaczyłam ciemną postać zbliżającą się w moją stronę. Przeraziłam się.
- Twój chłoptaś nie potrafi uważnie słuchać, więc w tym momencie Ty postarasz się mu przemówić do rozsądku. - powiedziała postać stojąca nad moim łóżkiem. Po głosie mogłam wnioskować, że był to mężczyzna, a głos wydawał się być znajomy.
- Co? Kim jesteś? - odsuwałam się najdalej jak mogłam, jednak ściana za moimi plecami uniemożliwiała mi ucieczkę.
- Mnie nie musisz się bać słonko, powinnaś mojego szefa, który zlecił mi porwanie Ciebie. - parsknął śmiechem i chwycił mocno za mój nadgarstek.
- Auć! To boli! - krzyknęłam próbując się wyrywać jego uściskom.
Mężczyzna w kominiarce zatkał mi buzie białą, nasączoną jakąś substancją chustką, przez co natychmiast zasnęłam.
Ocknęłam się i od razu do moich nostrzy dotarł zapach dymu tytoniowego. Otworzyłam oczy i poczułam strach i zdenerwowanie jednocześnie. Rozejrzałam się i spostrzegłam, że jestem uziemiona. Ręce miałam związane prawdopodobnie taśmą, a nogi przywiązane do krzesła. Do moich oczu napłynęły łzy.
- Oo, śpiąca królewna raczyła się obudzić. - podszedł do mnie ciemny brunet o wysokiej posturze łapiąc za mój podbródek. - Jestem Jack, a Ty kochanie zapewne Chanel. - przysunął się bliżej sunąc nosem wzdłuż mojej szyi.
Jack? To ten szef Justina z gangu? Gdzie ja jestem?!
- Czego chcesz? - syknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Oo, ostra sztuka. - oblizał usta spoglądając na mnie. - Mianowicie nie chcę niczego od Ciebie, tylko od Twojego kochasia. - puścił oczko.
Od Justina? Niczego nie rozumiałam.
- Twój chłopak już dawno dostał ode mnie ostrzeżenie. Nie posłuchał się, więc musi ponieść karę, to znaczy, albo on, albo ty. - zaśmiał się poprawiając grzywkę.
- Więc dlaczego mnie w to mieszacie?! - krzyknęłam, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
- To proste. Jest w Tobie zakochany i z tej pieprzonej miłości zrobi dla Ciebie wszystko. Więc teraz ładnie do niego zadzwonisz i powiesz, że jesteś z Jack'iem. - uśmiechnął się podając mi telefon, gdzie był już wybrany numer Justina.
- Halo? - odezwał się głos w słuchawce.
- Justin? - spytałam drżącym głosem.
- Chan? Co się stało? Skąd Ty dzwonisz? - zapytał podniesionym tonem głosu.
- Justin, proszę Cię, pomóż mi. - szlochałam. - Jestem z Twoim szefem Jack'iem, on... On mnie porwał. - powiedziałam łamiącym głosem spoglądając na mężczyznę tuż nade mną.
- Chan, daj mi tego sukinsyna do telefonu. - syknął przez słuchawkę, a ja posłusznie podałam telefon mężczyźnie.
Uważnie słuchałam ich rozmowy chcąc wychwycić chociaż jej połowę, niestety bez skutku. W Jack'u było widać rozbawienie. Po skończonej rozmowie mężczyzna wcale się nie odezwał, tylko od razu się oddalił.
Po kilku minutach usłyszałam dźwięk nadjeżdżającego auta z nadzieją, że był to Justin, pomyliłam się... Do sali wszedł James. On też jest przeciwko mnie?
- Zaraz się tu zjawi. - podszedł do mnie uśmiechając się. - Poza tym miło mi Cię poznać Chanel. Nie wiedziałem, że syn mojego brata ma taki dobry gust. - poruszył brwiami, co spowodowało, że zachciało mi się wymiotować.
- Gdzie ona jest?!
Podniosłam głowę i ujrzałam Justina szarpiącego się przed wejściem z jednym z mężczyzn, którego jeszcze nie poznałam i chyba nie poznam... Usłyszałam strzał z broni przez co się przeraziłam. Nagle Justin wbiegł do środka z uniesioną bronią. Widząc mnie od razu ją opuścił i podbiegł do mnie uwalniając mnie.
- Wszystko w porządku? Nic Ci nie zrobili? - szepnął. - Przepraszam kochanie, nie chciałem aby tak to wyszło. - przytulił mnie do siebie.
- Spokojnie Justin, po prostu zabierz mnie stąd. - szlochałam.
- Gdzie się wybieracie gołąbeczki? - zapytał klaszcząc w dłonie Jack.
- Nie Twój gówniany interes! - Justin wyjął z kieszeni spodni zwinięte w rulonik pieniądze i rzucił je do Jack'a.
- Dobrze wiem, że chciałeś kasy, ale czemu ją w to mieszasz do cholery?! - krzyknął chowając mnie za sobą.
- Jest dobrą sztuką, nie dziwię się, że z nią jesteś. - zaśmiał się. - Ale mówiłem Ci, żebyś się z nią nie spotykał, wręcz Ci zabroniłem... Nie posłuchałeś, więc musisz ponieść karę. - złożył ręce w geście modlitewnym i spojrzał na szatyna.
O czym on mówi?
- Co ty pieprzysz? - syknął brązowooki.
Jack sięgnął do tylnej kieszeni i wycelował broń w Justina. Serce podeszło mi do gardła.
- Nie, zostaw go. - szepnęłam wychodząc przed Justina.
- Ha, spójrzcie na to! Biedna mała dziewczynka broni gangstera z miłości. - zaśmiał się dalej celując pistoletem, tym razem we mnie.
- Chan, nie. - Justin chwycił mój nadgarstek.
Jack spojrzał na mnie i wystrzelił... W tym czasie Justin zrobił to samo trafiając go w pierś, przez co upadł na ziemie. Poczułam ukłucie w okolicach brzucha. Gdy dotknęłam miejsce bólu poczułam jeszcze większy skurcz i zorientowałam się, że zostałam postrzelona.
- Justin. - szepnęłam.
Chłopak natychmiast zjawił się przede mną, widząc ranę, próbował zatamować krwawienie. Poczułam się słabo i ostatnie, co pamiętam to sanitariuszy i migoczące światła karetki...
Poczułam ostry ból brzucha, gdy otworzyłam oczy ujrzałam szatyna siedzącego koło mojego łóżka. Wyglądał słodko i niewinnie. Rozejrzałam się i zobaczyłam aparaturę, do której byłam podłączona, w tym momencie nie miałam najmniejszych wątpliwości, że byłam w szpitalu.
- Hej. - szepnął szatyn widząc, że nie śpię i ucałował moje czoło.
- Cześć. - mruknęłam próbując się poruszyć bez czucia bólu, na marne.
- Co się stało? - zapytałam spoglądając na brązowookiego.
- Jack trafił do innego szpitala, jeden z jego ochroniarzy nie żyje. - odpowiedział. - Lekarze mówili, że zlecą jeszcze dodatkowe badania i za 3 dni powinnaś wyjść, ale bez wykonywania zbędnych ruchów. - dodał.
- Hm, okej. - mruknęłam.
A co z moją mamą? Ona nie wie?
- Zadzwonić po Twoją mamę? - zapytał.
- Nie. Jestem adoptowana. - szepnęłam i poczułam narastającą gule w gardle.
- Co? - zapytał zszokowany moim wyznaniem.
- To co słyszałeś. Nie nazywam się Chanel tylko Rosalinda. Moją biologiczną matką jest ta kobieta, którą wtedy widziałeś na moim podwórku z moją zastępczą. To pokręcone. - szlochałam.
- Shh, spokojnie skarbie. - ucałował mój policzek nie narażając mnie na zbędny ból. - Chan, nie wiem jak Ci to powiedzieć... - przerwał. - Muszę wyjechać. - szepnął.
- Co takiego? Gdzie? Na jak długo? - zapytałam spoglądając w jego czekoladowe oczy.
- Na zawsze. - mruknął uciekając wzrokiem.
- Co? Nie zrobisz mi tego. Nie, Justin! Nie pozwolę Ci na to! - powiedziałam nieco uniesionym głosem.
- Tylko wtedy dadzą Ci spokój. Zrozum, to dla Twojego bezpieczeństwa. - powiedział. - Spójrz przez co przeszłaś! Mogłaś zginąć! Nie darowałbym sobie tego, gdyby coś poważnego Ci się stało. - spojrzał na mnie, a pojedyncza łza spłynęła po jego policzku.
- Justin, wiem w co się wpakowałam. Nie zamierzam Cię zostawiać z tym samego. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. - pogładziłam dłonią jego policzek próbując go uspokoić. - Gdzie ty, tam i ja. - szepnęłam.
Do sali wszedł lekarz.
- Dzień dobry, widzę, że czuje się pani już lepiej. Pani wyniki są dobre poza jednym. - przerwał.
- To znaczy? - spojrzałam na doktora.
- Rezonans wykazał pewne nieprawidłowości w okolicach mózgu. Ponowiliśmy próbę, jednak tym razem nic nie wykazało. Proponuję zrobić kolejne prześwietlenie, tak dla upewnienia. - dodał.
- Dobrze. - kiwnęłam głową.
- Proszę mi powiedzieć, bierze pani jakieś leki czy antybiotyki? - zapytał.
- W zasadzie tak. Kilka miesięcy temu miałam straszne bóle głowy, wręcz nie do wytrzymania. Wtedy byłam na pogotowiu, przypisali mi jakieś ampułki i dostałam skierowanie do specjalisty. - rzekłam.
Lekarz dokładnie notował moje słowa, czułam się jak na przesłuchaniu, które zapewne mnie czekało...
- Czy może pani powiedzieć kim był ten specjalista? - zapytał unosząc brwi.
- Tak, dr. Colinn. On również nic nie znalazł. - powiedziałam wyprzedzając lekarza.
- Dobrze, dziękuję panno Steff. - powiedział wychodząc.
Co? Jaka Steff?
- Podałem błędne nazwisko. - powiedział szatyn.
- Dlaczego? - zapytałam zdezorientowana.
- Chyba nie chcesz, żeby Twoja rodzina się o tym dowiedziała czy ludzie ze szkoły? Musiałem podać fikcyjne. - dodał, a ja przewróciłam oczami.
- Gdzie mój telefon? - spytałam, a chłopak od razu wyjął go z kieszeni podając.
Spojrzałam na wyświetlacz, gdzie widniało 17 nieodebranych połączeń od mamy. Zapewne się martwi i sądzi, że uciekłam, choć tak naprawdę zostałam porwana.
- Nie powinnaś się teraz z nikim kontaktować. - przerwał. - Chanel, powracając do naszej rozmowy. - wiedziałam, o co mu chodziło.
- Nie Justin, nie zostawię Cię samego, nie chcę Cię stracić. - powiedziałam. - Kocham Cię. - te słowa niekontrolowanie wypłynęły z moich ust.
- Też Cię kocham skarbie, nawet sobie tego nie potrafisz wyobrazić. - szepnął gładząc mój policzek.
- Dlatego jest tylko jedno wyjście. - chłopak spojrzał na mnie marszcząc brwi. - Jadę razem z Tobą. - dodałam.
Tydzień później...
Mój pobyt w szpitalu znacznie się przedłużył. Lekarze musieli zrobić dokładne badania mojej czaszki. Jednak dalej nic nie wykryli, a ja z dnia na dzień czułam coraz częstszy ból głowy. Mimo wielu prób chłopaka do przekonania mnie abym zmieniła zdanie, ja pozostałam przy swoim. Dzisiaj wychodzę ze szpitala pod nazwiskiem Steff i mam 19 lat. Dziwne, że wszyscy są tak łatwowierni. Szatyn spędzał u mnie tyle czasu ile tylko mógł, czasami zostawał nawet na noc. Z Justinem doszliśmy do wniosku, że uciekniemy do Californii. Ciotka zostawiła jego zmarłej matce w spadku posiadłość. Idealne miejsce na rozpoczęcie nowego startu. Najgorsze będzie dla mnie pożegnanie z mamą i braćmi. Co z tego, że to nie jest moja biologiczna matka, kocham ją jak własną. To ona poświęciła mi swoje życie, zaopiekowała się mną. Gdyby nie ona kto wie, gdzie bym się teraz znajdowała. Za to będę jej do końca życia wdzięczna. W drodze do domu po zabranie najpotrzebniejszych rzeczy pisałam na kartce list pożegnalny dla mamy i chłopców. Będę za nimi tęsknić. Nie mogę się jeszcze samodzielnie poruszać, więc Justin dotrzymuje mi towarzystwa na każdym kroku. Gdy tylko weszłam do swojego pokoju, od razu uderzyły we mnie wspomnienia. Zamek w drzwiach był rozwalony. No tak... Tamtej nocy się zakluczyłam.
- Weź tylko najpotrzebniejsze rzeczy. - powiedział siadając na łóżku.
Wszystko, co tu się znajduje jest dla mnie najpotrzebniejsze. Sięgnęłam po torbę i zaczęłam wpakowywać do niej wszystkie ubrania jakie dałam radę pomieścić, wzięłam laptopa, kosmetyki, zdjęcia z półki, aby przypominały mi o bliskich i na sam koniec napisałam pożegnalny list.
" Cześć mamo.
Wiem, że na pewno bardzo się o mnie martwisz, ale nie musisz już się bać. Jestem bezpieczna, bo nie jestem sama. Mam wsparcie. Niestety nie mogę Ci powiedzieć dzięki komu.
Odchodzę... Ale nie dlatego, że dowiedziałam się tej prawdy, która mną wstrząsnęła, wręcz przeciwnie. Odchodzę, bo gdybym została, nie byłabym tu bezpieczna. W tym miejscu jestem powiązana w pewne sprawy, które nie należą do najbardziej legalnych. Chcę Ci podziękować za te wspaniałe 16 lat, kiedy mnie wychowywałaś i cieszę się, że właśnie na taką matkę trafiłam, bo jesteś prawdziwym skarbem. Będę cholernie tęsknić, ale nie mogę zostać mimo wszystko. Od czasu do czasu napiszę list, ale proszę Cię, nie odpowiadaj na nie. Powiedz chłopcom, że bardzo ich kocham i aby o mnie pamiętali. Kocham was i dziękuję za tę rodzinną, wspaniałą miłość, którą mnie darzyliście. Może kiedyś wrócę.
Wasza Chanel."
List położyłam na kuchennym stole i złożyłam na nim delikatny całus. Łzy spływały po moich policzkach, a ja nie umiałam temu zapobiec. Ostatni raz spojrzałam na mieszkanie i wyszłam z niego razem z Justinem...
wybaczcie za jakiekolwiek błędy xx
CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!
Zapraszam do wypełnienia ankiety znajdującej się po prawej stronie bloga --->
Najlepszy rozdzial! Pelen emocji / malinowaJudi
OdpowiedzUsuńOMG!!!!
OdpowiedzUsuńRozdział Genialny!!!!!!
Channel została porwana, postrzelona i się wyprowadza XD
Justin ją uratował <3333
Wyjeżdżają do Californii ^^^
Czekam z niecierpliwością na next <333
Boże kocham to ! Czekam na kolejny rozdział! Jprdl kochammmm tooo! ❤
OdpowiedzUsuńBym się popłakała ale jestem na lekcji matematyki i nauczyciel się z oriętuje że coś jest nie tak to jest świetne i już nie moge się doczekać naxta
OdpowiedzUsuńŚwietne aww! :D
OdpowiedzUsuńTyle emocji :3
Czekam na nexta x
Boże, genialny!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział ;)
It's beautiful. It's beautiful. It's true!!!
OdpowiedzUsuńAaaaaaa genialny boski *o* nie mam słów!!!! Czekam na nn ♥
OdpowiedzUsuń