- Chanel, kochanie otwórz. - powtarzał łagodny głos dobiegający zza drzwi.
Czy my mamy w ogóle o czym rozmawiać? Nie sądzę. Chciałam, żeby wszystko było jak kiedyś, jak wcześniej. Zero tego całego syfu. Tymczasem wszystko się pieprzy.
Wyczołgałam się z łóżka, otworzyłam drzwi i z powrotem wróciłam pod jeszcze ciepłą pościel.
- Chciałam z Tobą porozmawiać. - szepnęła kobieta troskliwym głosem.
Drzwi otworzyłam tylko dlatego, że za nimi znajdowała się osoba, na której zależało mi najbardziej.
- Usiądź, proszę. - załkałam.
Twarz kobiety była blada, było widać, że nie zmrużyła w nocy oka. To z mojego powodu. Kolejny raz obwiniam siebie.
- Dlaczego nie powiedziałaś o tym nikomu? Wiesz doskonale o co mi chodzi. - chwyciła moją dłoń gładząc ją opuszkami palców.
To wszystko jest cholernie trudne. Nie sądziłam, że przed moją śmiercią tyle się jeszcze wydarzy. Sprawy miały się potoczyć zupełnie inaczej, nie tego oczekiwałam.
- Mamo, to nie jest takie proste. - pokiwałam przecząco głową. - Justin o tym wie. - mruknęłam.
- I nic z tym nie zrobił?! - uniosła się.
- Nie, poczekaj. Nic nie rozumiesz. To moja decyzja, nikt na mnie nie naciskał, sama zrozumiałam, że jeśli jestem chora, to nie bez powodu. Muszę przejść przez to i pogodziłam się z faktem, że wkrótce umrę. - szepnęłam. - Proszę, nie zmieniajmy tego. - spojrzałam na nią.
Z oczu kobiety zaczęły spływać łzy, na których widok coś we mnie pękało. Miałam ochotę sama się rozpłakać, ale wiedziałam, że muszę być silna, dla niej. Muszę pokazać, że się z tym pogodziłam, chociaż w głębi duszy powoli traciłam tą pewność.
- Musisz się leczyć. - powiedziała łamiącym głosem. - Musisz, rozumiesz? Jesteś młoda, nie mogę Ciebie stracić. - płakała, a łzy z jej oczu nie przestawały lecieć.
- Podjęłam decyzję, mimo wszystko zawsze będę blisko Ciebie, o to się nie martw. - przetarłam policzek matki i delikatnie się uśmiechnęłam.
Każdy człowiek dziwnie się czuje znając przybliżoną datę swojej śmierci. Nie potrafię tego wytłumaczyć, jednak mam jeszcze trochę czasu na zrobienie tych rzeczy, na które wcześniej nie miałam czasu. Mogę spełnić swoje ostatnie marzenia... Mam tylko jedno. Szczęśliwa rodzina i szatyn obok mnie.
Źle czuję się z faktem, że go zostawiłam. Czuję się winna. Kiedy to minie? Potrzebuję pomocy...
Kobieta spuściła głowę i zmierzyła w kierunku drzwi zatrzymując się przed nimi na chwilę.
- Dzisiaj wracają Twoi bracia, proszę, nie mów im nic, jeżeli nie chcesz sprawić im zawodu po raz kolejny. - szepnęła i wyszła.
Mam ochotę coś rozwalić... Dlaczego wszystko kręci się wokół mnie?! Jestem rozerwana, nie wiem, co zrobić.
W głowie mam tylko jego... Justina Biebera. Chłopaka, który kilka tygodni wcześniej mi się oświadczył. Pokazał tym samym, że mnie kocha mimo wszystko i nawet jeśli niedługo ma mnie stracić, będzie przy mnie do końca. A ja? Jestem idiotką i odmówiłam.
Muszę do niego wrócić, nie mogę go zostawić. Zbyt wiele nas połączyło w tak krótkim czasie. Nie mogę tego zmarnować. Chciałam wiele naprawić, a wówczas się pogorszyło.
Wstałam, wzięłam czyste ubrania i zmierzyłam w kierunku łazienki z zamiarem wzięcia porannej toalety. Następnie dopracowałam lekki makijaż i zeszłam na dół, gdzie czekali rodzice. Tak, jakby wiedzieli, że mam im coś ważnego do przekazania.
Spojrzałam na kobietę, która wpatrywała się we mnie z troską, widziałam w jej oczach cierpienie i to bolało mnie najbardziej. Co do ojca, nie mam mu nic do powiedzenia. Wczoraj pokazał jak mu na mnie w dalszym ciągu zależy. Wystarczająco. Nie chcę go znać, tym razem będę się starała dotrzymać słowa.
- Mamo, wyjeżdżam. - powiedziałam bez tchu.
Moje serce biło jak oszalałe. Czułam się jak po przebiegnięciu maratonu.
- Dokąd? - przyłożyła dłoń do ust.
Jest w szoku, nie dziwię się jej. Dopiero, co wróciłam, a już wyjeżdżam.
- Wracam do Justina, sama. - wyjaśniłam i spojrzałam na mężczyznę, którego niegdyś nazywałam ojcem. W tym momencie był on dla mnie skończony, a ojcem mógł jedynie nazywać się na papierku.
- Nigdzie nie jedziesz. - syknął łapiąc mój nadgarstek.
- Kpisz sobie chyba. - zaśmiałam się gorzko.
Justin
To bez sensu. Nic już nie ma sensu. Jestem sam, totalnie. Jestem w dołku, z którego tylko ona mogła mnie wyciągnąć.
Siedząc ciągle w tym samym miejscu dostawałem na głowę, dosłownie i w przenośni.
Nie zastanawiając się dłużej, sięgnąłem kluczyki od auta i pojechałem do klubu, który dawniej był moim drugim domem.
Wszedłem do środka, podszedłem do baru i wygodnie usiadłem na krześle zamawiając jedną szkocką.
- Witaj Justin. - usłyszałem tuż przy swoim uchu. - Dawno Cię tu nie było. - poczułem chłodny oddech na moim karku.
- Cześć Ana. - uśmiechnąłem się na widok dziewczyny i ucałowałem jej policzek. - Dosiądziesz się? - zaproponowałem.
- Do Ciebie? Z najmilszą ochotą. - dziewczyna usiadła obok mnie zamawiając to samo.
- No więc... - przeciągnęła. - Co Cię tu sprowadza? - zapytała.
- A coś musi? - uniosłem brew spoglądając na nią.
- Słonko, mnie nie oszukasz. - puściła oczko. - Bywasz tu zawsze jak coś się spieprzy, a dawno Cię tu nie było, więc coś na pewno się stało, a ja potrafię pocieszać. Już się o tym nieraz przekonałeś. - zaśmiała się.
To fakt, zawsze tu przychodziłem kiedy miałem gorszy dzień i szczerze mówiąc karcę siebie za to. Ana zawsze tu bywała i ciężko mi to mówić, ale wiedziała jak przywrócić mi humor, mam nadzieję, że wiecie do czego zmierzam. Dokładnie. W gruncie rzeczy jest to dobry lokal tylko z dodatkowymi usługami.
Spojrzałem na dziewczynę, która była już nieźle wcięta i pokręciłem przecząco głową. Wziąłem kieliszek trunku i przechyliłem jego całą zawartość do gardła rozkoszując się jak cała substancja rozgrzewa mnie od wewnątrz.
- Barman, dwie kolejki. - pokazałem palcem symbol peace, dając mu do zrozumienia czego chcę.
- Ohh Justin, przypomnij sobie jak kiedyś bywało nam dobrze. - przewróciła oczami i zawiesiła ręce na mojej szyi.
Po kolejnych głębszych kieliszkach zacząłem odczuwać ich skutki. Do głowy przychodziły mi różne myśli. Wszystkie były związane z Chan. Kochałem ją, cholernie bardzo. Nie potrafiłem zrozumieć jej zachowania. Była nieprzewidywalna. Nie miałem nawet pojęcia czy wróci. Słowa na kartce były tylko marnymi literami.
- Juuuustin, wiecznie czekać nie będę. - mamrotała dziewczyna dalej siedząc koło mnie.
- Gdzie masz swój pokój? - zapytałem w miarę wyraźnie.
- Czyli jednak. - przygryzła dolną wargę i chwyciła moją dłoń. - Zaprowadzę Cię. - szepnęła uśmiechnięta.
Kiedy tylko drzwi pomieszczenia się zamknęły, dziewczyna uderzyła swoimi ustami w moje. Nie byłem do końca pewny tego, co robię, ale potrzebowałem odrobiny czułości, każdy potrzebuje.
Dziewczyna wplotła dłonie w moje włosy ciągnąc za ich końce i cicho posapując.
Moje dłonie umieściłem na jej pośladkach delikatnie je ściskając powodując euforię u dziewczyny. Przeniosłem ją na łóżko i znalazłem się nad nią, całując czule każde odsłonięte miejsce.
Zdjąłem z jej gorset, pod którym były nagie piersi. Nic w niej nie przypominało Chanel, kompletnie.
Moje dłonie umieściłem na jej pośladkach delikatnie je ściskając powodując euforię u dziewczyny. Przeniosłem ją na łóżko i znalazłem się nad nią, całując czule każde odsłonięte miejsce.
Zdjąłem z jej gorset, pod którym były nagie piersi. Nic w niej nie przypominało Chanel, kompletnie.
Dziewczyna włożyła dłonie pod moją koszulkę, którą następnie ze mnie ściągnęła, a w mojej głowie natychmiast pojawiło się poczucie winy i obudziło się sumienie, które będzie mnie męczyć do końca życia za to, co może się zaraz wydarzyć.
Nie mogłem do tego dopuścić, nie chciałem.
Nie mogłem do tego dopuścić, nie chciałem.
- Nie mogę Ana. - przerwałem w chwili, kiedy dziewczyna chwytała za guzik od moich spodni.
- Nie pieprz głupot Justin, oboje wiemy, że potrzebujesz pomocy, a ja właśnie chcę Ci pomóc, więc doceń to. - parsknęła śmiechem.
- Przestań. - odsunąłem się od dziewczyny i wstałem powoli ubierając.
Co ja narobiłem... W zasadzie, co mógłbym narobić. Jeszcze niedawno oświadczyłem się kobiecie, którą kocham, a dzisiaj prawie wylądowałem z dziwką w łóżku.
- Do niczego nie doszło. - syknąłem. - Ty również tak myśl. - dodałem.
- Pff, nie pokazuj się tu więcej jeśli nie chcesz, żeby Lecherro zranił Twoją śliczną buźkę. - uśmiechnęła się sztucznie.
- Grozisz mi? - zaśmiałem się gorzko.
- Ja? Absolutnie. Uprzedzam kochanie, uprzedzam tylko. - posłała delikatny uśmiech i wyszła z pomieszczenia, z którego wyszedłem chwilę później.
Cały alkohol jaki w sobie miałem zszedł ze mnie. Przeszywały mnie w tym momencie zimne dreszcze i świadomość do czego mogło dojść. Jestem zdesperowany. Odpaliłem silnik i ruszyłem w kierunku starego znajomego handlarza. Musiałem odreagować, a to była pierwsza myśl w mojej głowie.
Chanel
- Mówię całkowicie poważnie. Nie wrócisz już do tego sukinsyna. - powiedział z powagą wyczuwalną w jego głosie i widoczną na twarzy.
- Ty akurat masz najmniej do powiedzenia od kiedy nas zostawiłeś. - syknęłam wyrywając się.
- Dobrze wiesz, że gdybym mógł cofnąć czas, zupełnie inaczej by to wyglądało... - westchnął przecierając twarz dłońmi.
- Mogę powiedzieć to samo! - krzyknęłam. - Dobrze wiesz, że gdybym wcześniej wiedziała, że jestem chora, bym coś z tym zrobiła, ale już nie chcę. - mruknęłam, a jedna słona łza spłynęła wzdłuż twarzy. - Poza tym nie mam obowiązku Ci się tłumaczyć po tym jak traktujesz mnie jak szmatę. - szepnęłam i wróciłam do swojego dawnego pokoju.
Bez wahania pakowałam wszystkie rzeczy, nawet te, których wcześniej nie udało mi się stąd zabrać. Postanowiłam, wyjadę i nie wrócę, ale najpierw chcę się z kimś spotkać.
- Chanel, przemyśl to jeszcze. - poczułam ciepłą dłoń kobiety na ramieniu.
- Mamo, mam prośbę. - przerwałam i spojrzałam na nią. - Przed wyjazdem chciałabym porozmawiać z moją biologiczną matką. - powiedziałam bez emocji.
za błędy przepraszam xx
UWAGA!
osoby, którym nie podobają się moje warunki,
nie muszą wcale czytać mojego opowiadania,
a ja w ostateczności mogę przestać je pisać, jeżeli wam coś nie odpowiada :)
zdecydujcie.
PS. widać, że jedna osoba nabija po kilka komentarzy w ciągu dwóch minut.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!
30 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ!